[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdziekolwiek indziej, bez względu na to, czy siedzi, chodzi, czy też stoi, zawsze niech ma
spuszczoną głowę i oczy skierowane ku ziemi (7, 62-63). Czy to nie jest jednak zbyt
sztuczne - taka postawa pokory na pokaz i trochę na siłę?
Choć to ostatni szczebel, nie chodzi w tym przypadku o szczyt doskonałości, ale jakby
o doszlifowanie naszej postawy. Na modlitwy do kościoła zawsze przychodziło się w
kapturze, ręce przed sobą wetknięte za pas, pod szkaplerzem. Człowiek milczący i skupiony
wobec majestatu Bożego. Nie czas wtedy na rozmowy i pospieszne załatwianie różnych
spraw. Dzisiaj zdarza się nieraz, że osoby duchowne w stroju liturgicznym idą na modlitwę,
machając rękami jakby cepami , rozmawiają, śmieją się, a przy ołtarzu czy w chórze
zakonnym cały czas gapią się na to, co się dzieje w kościele. Wierni bardzo wyraznie widzą
takie zachowanie i stosownie je oceniają. Nie sprzyja to rączej ich osobistej pobożności.
Pamiętam Jana Pawła II odprawiającego Mszę świętą na krakowskich Błoniach. Ponad milion
ludzi przed nim, setki biskupów, transparenty, chorągiewki, okrzyki - nic Go nie rozpraszało.
On naprawdę Mszę odprawiał z wielkim skupieniem. Tymczasem inni z koncelebry...
wypatrywali znajomych. Wierni na to bardzo zwracają uwagę. Nie można być bratem łatą
zawsze i wszędzie.
Ale pamiętam, że kiedyś podczas targów książki piliśmy razem herbatę w bufecie.
Obok do stolika podeszło kilka harcerek. Bardzo szybko się Ojciec do nich dosiadł...
Co innego być otwartym na ludzi, a co innego być ciekawskim. Otwartość jest ważna,
bo pozwala ludziom pokonać dystans i nieśmiałość wobec osoby zakonnej. Ale w takiej
swobodzie istnieje też pewna granica, której nie powinno się przekraczać. Przeciętny
człowiek uważa, że zakon to miejsce, gdzie jest więcej opanowania. To imponuje ludziom. Z
jednej strony dobrze jest być dla ludzi, a z drugiej - gdy będziemy za bardzo , zacznie nas to
rozpraszać i ludzie niewiele z tego skorzystają. Trzeba wypośrodkować. Być z Bogiem
zawsze, nie rozglądać się na boki - o to ostatecznie chodzi. Ale w Bogu widzieć ludzi, a w
ludziach Boga. To się mistrzowsko udawało Janowi Pawłowi II.
Na końcu rozdziału o pokorze jest powiedziane, do czego te wskazówki mają
ostatecznie prowadzić: Przeszedłszy wszystkie owe stopnie pokory, mnich dojdzie wkrótce
do tej miłości Boga, która, jako doskonała, usuwa precz lęk (1 J 4, 18) (7, 67). Muszę
przyznać, że gdyby tego zdania zabrakło, trudno byłoby zaufać św. Benedyktowi.
Bo na końcu jest miłość. A tam gdzie miłość, nie ma lęku.
5. Modlitwa
Powiedział abba Zenon: Kto chce, żeby Bóg szybko go wysłuchał, gdy tylko
wstanie i podniesie ręce do Boga, ten powinien w pierwszej kolejności modlić się z serca
nawet nie za własną duszę, ale za nieprzyjaciół. Jeśli to osiągnie, to o cokolwiek by prosił,
Bóg go wysłucha .
Benedyktyni kojarzeni są z hasłem: módl się i pracuj ( ora et labora ). Tymczasem -
pomijając rozdział poświęcony odmawianiu Psalmów, czyli tzw. oficjum - Benedykt niewiele
mówi o modlitwie. Mało tego, zaleca, by modlitwa była zwięzła: Nie wielomówstwo, lecz
tylko czystość serca i łzy skruchy zasługują w oczach Boga na wysłuchanie. Dlatego też
modlitwa powinna być krótka i czysta, chyba że natchnienie łaski Bożej skłoni nas do jej
przedłużenia. Wspólna jednak modlitwa niech będzie zawsze krótka (20, 3-4).
Oficjum, czyli wspólna modlitwa liturgiczna, zwana dawniej brewiarzową, była
pierwotnie bardzo rozbudowana i odmawiana o wyznaczonych porach dnia i nocy. W sumie
to było kilka godzin modlitwy. Niewykluczone, że Benedykt nie chciał, by opat mnożył
dodatkowe wspólne modlitwy. Trzymanie łuku wciąż napiętego zwykle nie wychodzi łukowi
i łucznikowi na dobre. W opactwie tynieckim liturgiczna modlitwa chórowa wyznacza nam
rytm dnia. Spotykamy się w chórze pięć razy dziennie. Bardzo niewiele mamy wspólnych
modlitw dodatkowych, tzw. kapliczek.
Jak zatem przebiega powszedni dzień mnicha?
W czasach przedsoborowych wyglądało to nieco inaczej. Wstawaliśmy o godzinie
czwartej trzydzieści pięć. Liczyło się każde pięć minut, ponieważ o piątej rozpoczynały się
pierwsze modlitwy poranne
- Laudes. Uważano, że dwadzieścia pięć minut na obudzenie się i poranną toaletę
powinno wystarczyć. I rzeczywiście wystarczało czasu, by za trzy minuty piąta stanąć w
prezbiterium tynieckiego kościoła. Wówczas obowiązywały tak zwane dwa chóry - nie
wszystkie modlitwy odmawiano wspólnie. Część braci, tzw. konwersi - zwykle prości ludzie
nie znający łaciny - mieli swój łacińsko-polski modlitewnik. Ci bracia nie byli kapłanami i
składali - po ślubach czasowych - tylko śluby wieczyste. Nie powodowały one radykalnego
wyrzeczenia się własności ani nie stanowiły przeszkody dla małżeństwa. Dlatego właściwie
owi bracia nie byli jeszcze w pełni mnichami. W chórze zakonnym nie nosili uroczystego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]