[ Pobierz całość w formacie PDF ]

korytarzem, omijając deski, które mogły zaskrzypieć.
- Lansdowne! - St. John zmarszczył brwi. - Coś się stało?
Na podeście się zawahała i spojrzała w panujący na dole
- Chciałem z tobą porozmawiać. - James wskazał na
mrok. Ledwo usłyszała szmer dobiegający z salonu. Jakby
White'a. - Domyślam się, że idziesz do klubu. Mogę pójść
ktoś postawił nogę na luznej klepce i natychmiast ją cofnął.
z tobÄ…?
Aha! UniosÅ‚a przód szlafroka i zaczęła schodzić na par­
- Oczywiście. - Gdy ruszyli dalej, zapytał: - Jesteś
ter, trzymajÄ…c siÄ™ jednej strony schodów. GdzieÅ› zegar wy­
członkiem?
bił godzinę. Dziesięć uderzeń; Rzeczywiście było pózno.
Po twarzy Lansdowne'a przemknął krzywy uśmiech.
Dotarła do drzwi salonu i przystanęła, żeby posłuchać.
- Ni e sądzę, żeby do tego szacownego przybytku
Ze Å›rodka dobiegaÅ‚y różne odgÅ‚osy: zgrzyt metalu o drew­
wpuszczali oszustów bez grosza przy duszy.
no, brzÄ™k wazonu stojÄ…cego na półce nad kominkiem, po­
- Nie jesteÅ› oszustem bez grosza. Twój ojciec to rosyj­
tem dzwięk odsuwanej szuflady sekretarzyka.
ski arystokrata.
Szuflady? Co on wyprawiał? Położyła rękę na gałce
- Dzisiaj, ale jutro... - James wzruszył ramionami.
i wolno pchnęła drzwi. Salon, tak jak hol, był pogrążony
Brand wsadził ręce do kieszeni płaszcza.
w caÅ‚kowitej ciemnoÅ›ci. WÅ›liznęła siÄ™ do wnÄ™trza i przy­
- Jak to było żyć w ten sposób?
warła do ściany.
- EkscytujÄ…co. Niepewnie. Czasami strasznie. Ale ni­
Musiała zrobić jakiś hałas, bo w pokoju nagle zapadła
gdy nudno.
kompletna cisza. Verena przykucnęła i zakryła ręką usta,
- Verena, zdaje się, zle wspomina dzieciństwo.
żeby stłumić chichot.
James zatrzymaÅ‚ siÄ™ raptownie i wpiÅ‚ w niego nierucho­
Cisza siÄ™ przedÅ‚użaÅ‚a. Verenie Å›cierpÅ‚y nogi, ale jej pod­
me spojrzenie.
niecenie rosło. W końcu, gdy już miała się odezwać, tuż
- Moja siostra nie zawsze wie, co jest dla niej najlepsze.
obok niej rozległ się szelest ubrania.
To było ostrzeżenie. Brandon nie bardzo wiedział, jak
266
267
Serce Brandona przejął chłód.
na nie zareagować. Ale zanim zdążył się odezwać, Lans-
- Dlaczego?
downe ruszył dalej.
James uśmiechnął się ze smutkiem.
- Cieszę się, że cię złapałem. Dziś wieczorem widzia-
- Jesteśmy Lansdowne'ami. Nigdy nie zostajemy tam,
łem się z lady Bessington i okazało się, że ona coś pamię-
gdzie jesteÅ›my niemile widziani. Gdy zaczniemy rozgÅ‚a­
ta. Siedziała obok Humforda na przyjęciu u Vereny.
szać, że mamy tę cholerną listę, ministerstwo nigdy nie
- Co powiedziała?
uwierzy, że tylko udawaliśmy. Będziemy musieli wyjechać.
- %7łe Humford pił przez cały wieczór jak smok. Wyglą-
- Oczywiście.
dał również na zdenerwowanego. Wciąż patrzył na zegar,
Idąc dalej ulicą, Brandon usłyszał za sobą jakiś hałas,
ale z drugiej strony robili to wszyscy, bo spózniał się wi-
ale nie zwrócił na niego uwagi. Jeśli James miał rację, Ve-
cehrabia Wycham. W końcu Verena uznała, że ten nie
rena wkrótce zniknie z jego życia. Poczuł wielki ciężar na
przyjdzie, i zaprosiła gości do stołu. Gdy wszyscy siadali,
piersi. Dobry Boże, co on zrobi, kiedy...
Humford poklepał się po kieszeni surduta i zbladł.
W tym momencie rozległo się rżenie konia, a po nim
- Zorientował się, że zgubił przesyłkę.
okrzyk przerażenia. Jakiś mężczyzna idący naprzeciwko
James pokiwał głową.
Brandona spojrzał ponad jego ramieniem i wytrzeszczył
- Chyba tak.
oczy. Na jego twarzy odmalował się strach.
- Czy lady Bessington jeszcze coś sobie przypomniała?
St. John odwróciÅ‚ siÄ™ bÅ‚yskawicznie. JakiÅ› powóz wje­
- Podobno Humford kilka razy się chwalił, że kupił so-
chał na chodnik i pędził prosto na nich. Koń miał dziki
bie nowy surdut i tabakierę. Wyglądało na to, że ostatnio
wzrok i biegł, jakby ścigało go stado wilków. Brand
trafiły mu się jakieś pieniądze. Lady Bessington pomyślą-
w uÅ‚amku sekundy dostrzegÅ‚ zgarbionego woznicÄ™ o twa­
ła, że pewnie miał szczęście przy stoliku.
rzy zasłoniętej przez czarny kapelusz.
- Lady Farley twierdzi coś innego - powiedział Brand. -
Zabije nas! ChwyciÅ‚ Jamesa za ramiÄ™ i szarpnÄ…Å‚, lecz by­
Był jej winien sporą kwotę.
ło już za pózno.
Przez jakiÅ› czas szli w milczeniu.
W następnej chwili powóz gwałtownie skręcił, ale zdążył
- Zaczęliście realizować plan? - spytał w końcu Brand.
potrącić Lansdowne'a. James krzyknął i runął na ziemię.
- Zawsze czujny i obowiązkowy, co? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl