[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nieszczęście gotowe. Nigdy nie wyobrażał sobie, że może trzymać w ramionach
taką kruszynę. Nie chciał mieć dzieci. Bał się odpowiedzialności, tego, że mógłby
skazać syna czy córkę na to, co sam przeżył. Na kłótnie, awantury, romanse, zdra-
dy.
R
L
Po dwóch czy trzech minutach nabrał nieco większej pewności siebie. Grace
opuściła rękę i cofnęła się krok. Był zdany na siebie. Tulił do piersi maleństwo,
które w niczym nie przypominało Michaela.
Jeżeli było do kogoś podobne, to raczej do Grace. Dziwne, bo Grace różniła
się od Phoebe. Z początku myślał, że są siostrami przyrodnimi. Ale Michael twier-
dził, że nie. A wgłębienie przy powiece... No cóż.
- Byleby Posie nie odziedziczyła nosa Michaela.
Grace roześmiała się. Jej śmiech przeniknął go do głębi, dodał mu otuchy.
- Chciałbym... - zaczął i urwał, niepewien, co zamierzał powiedzieć.
- Michael do końca wierzył, że pojawisz się na chrzcinach. Chciał, żebyś
trzymał Posie do chrztu.
- Wiedział, dlaczego nie mogłem przyjechać.
- Bo byłeś zbyt zajęty, podbijając świat? - spytała, ale nie doczekała się od-
powiedzi. - No dobra, oddaj małą. Przewinę ją i położę spać, a ty wskocz pod
prysznic. Jak wrócisz, to zjemy.
Skinął głową, ucieszony ze zmiany tematu.
- Pachnie smakowicie. Ile mam czasu?
- Jakieś pół godziny - odparła, ruszając schodami do pokoju dziecięcego.
Stał pod silnym strumieniem, powoli obniżając temperaturę wody. Tak jak się
spodziewał, chłód podziałał ożywczo zarówno na jego ciało, jak i umysł.
Psiakość, niewiele brakowało, a złamałby obietnicę, którą dał bratu. Obietni-
cę, z której brat już nigdy go nie zwolni. W dodatku, kiedy Grace wspomniała o
wgłębieniu przy powiece, a potem obróciła głowę i popatrzyła mu w twarz, przera-
ził się, że odgadła prawdę.
Wbił wzrok w lustro. Byli podobni do siebie - nikt nie mógłby mieć wątpli-
wości, że łączą ich więzy krwi. Mimo to coś w spojrzeniu Grace sprawiło, że prze-
szły go ciarki.
R
L
Włożył szary szlafrok, który od niepamiętnych czasów wisiał na drzwiach ła-
zienki. Obwiązawszy się w pasie, przeszedł do wnęki, w której stało jego stare
biurko. To, przy którym w czasach szkolnych odrabiał lekcje; przy którym ob-
myślał przyszłość: dokąd pojedzie, co osiągnie.
Dawnego komputera już nie było, ale na ścianie nadal wisiała korkowa tabli-
ca. Schyliwszy się, zerwał z niej zdjęcie o pozaginanych rogach zrobione przez
Phoebe. Przedstawiało jego i Michaela, gdy ten był mniej więcej w tym samym
wieku co on teraz, smażących kiełbaski na ruszcie w ogrodzie. Podobieństwo było
uderzające, chociaż Michael miał więcej cech ich matki.
Rzucił zdjęcie na biurko i otworzył szafę. Wyciągnął luzne dżinsy oraz bluzę,
która nie zdradzała jego młodzieńczych upodobań muzycznych. Następnie spraw-
dził, czy na nowym BlackBerry nie ma wiadomości. Na dwie ważne odpisał, reszta
mogła poczekać.
Spojrzał na zegarek. Pół godziny minęło. Powinien wrócić na górę, do Grace i
uroczej kruszyny o imieniu Posie.
Grace nie spieszyła się do zejścia na dół. Od dawna nie była tak blisko Josha.
Potrzebowała chwili wytchnienia, żeby dojść do siebie, uspokoić oddech, bicie ser-
ca.
Zmieniła maleństwu pieluszkę, umyła rączki i buzię, ubrała w czyste śpioszki.
Cały czas łaskotała w brzuszek, całowała w paluszki i pięty, mówiła, że jest naj-
piękniejszym dzieckiem na świecie. Nie miała wątpliwości, że tak robiła Phoebe.
Starała się nie myśleć o przeszłości, o Joshu, który czekał nagi w przyćmio-
nym świetle małej lampki, o jego szarych oczach i pierwszym pocałunku, który z
każdą sekundą stawał się coraz bardziej namiętny.
Posie zaczęła się wiercić radośnie. Uśmiechając się, Grace ponownie złapała
maleńką nóżkę. Popatrzyła dziecku w oczy. Czy naprawdę wszystkie noworodki
mają niebieskie zrenice? Tak ludzie mówią, ale... Hm, oczy Posie chyba są lekko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]