[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głupio wykazywaniem jakiejkolwiek
inicjatywy.
Ujrzałam go nagle, idącego z góry na dół,
wcześniej niż zwykle. Zetknęłam się z nim
akurat na skrzyżowaniu alejek, uczciwie
nie czyniąc w tym kierunku żadnych starań.
Tyle że nie zawróciłam i nie uciekłam
biegiem, ale do tego już nie czułam się
zobowiązana.
Zatrzymał się, kłaniając, i jakoś tak
wyszło, że przywitanie stało się niezbędne
i naturalne.
- Nie spodziewałam się pana o tej porze -
powiedziałam, nic nie myśląc. - Zazwyczaj
pojawia się pan pózniej.
- Miałem wyjątkowo trudny dzień, dopiero
teraz wracam do domu - odparł żywo. -
Usiłowałem złagodzić jakoś skutki tego, co
pani tak lubi. Nadmiaru niewyładowanej
energii.
Od razu zirytował mnie tym wypominaniem.
- Ktoś zepchnął z szyn lokomotywę? -
spytałam z jadowitą uprzejmością, ruszając
wolno alejką w dół.
- Niezupełnie. Ale zdemolował stojąc na
parkingu samochód i pójdzie siedzieć.
Młody facet, którego mi szkoda, bo zrobił
to z głupoty, po pijanemu. A upił się z
rozpaczy, przez dziewczynę.
- %7łartuje pan! W dzisiejszych czasach
takie uczucia wśród młodzieży?!
- Zdarza się częściej, niż nam się wydaje.
A chłopaka mi żal, bo w gruncie rzeczy
wartościowy i mogłoby z niego coś być,
gdyby nie ta dziewczyna.
- Czy pan nie jest przypadkiem
antyfeministą?
- Nie sądzę. Chociaż czasami zastanawiam
się, czy nie powinienem być. Kobiety
bywają okropne.
- Mężczyzni również - powiedziałam z
przekonaniem i zatrzymałam się. - Nie chce
przesadzać, ale czy nie moglibyśmy usiąść?
Rozmowa w pozycji pionowej przyprawia mnie
o katusze, a wstać stąd można w każdej
chwili.
Przypomniałam sobie, że miałam nie
wykazywać żadnej inicjatywy.
- Chyba że pan się spieszy? - dodałam czym
prędzej.
- Przeciwnie, z przyjemnością sobie tutaj
odpocznę...
Wybrał ławkę, oczyścił ją, posadził mnie z
referencjami i troskliwością, zgoła jak
paralityczkę. Wyglądał przy tym cackaniu
się ze mną, jakby glansował do połysku
najrzadszą perłę świata. Zwiadoma
znaczenia tych uprzejmości, dość ponuro
pokiwałam sobie w duchu głową.
- Raczy pan wrócić do tematu - zażądałam.
- Na jakiej bazie interesuje się pan
chłopakiem, demoralizowanym przez złą
dziewczynę? Milicja, sądy dla nieletnich?
- Ani jedno, ani drugie albo raczej i
jedno, i drugie. Przypadkiem znam
chłopaka. Dziewczynę podstawiono mu
specjalnie, żeby go wciągnąć na tak zwaną
złą drogę. Nasz element przestępczy działa
niekiedy na wielką skalę i stosuje
rozmaite pomysłowe metody.
- I pan w tym siedzi? Pan się tym zajmuje?
- Częściowo. Interesuję się tym. Nie lubię
zorganizowanych mafii, których poczynania
odbijają się na całym społeczeństwie.
Przeciwdziałam, jeśli mogę.
- Nie do wiary! - wyrwało mi się. - Mafie,
podstępy, tajemnice... Ależ mnie to jest
niezbędne!
- Po co?
Ugryzłam się w język. Rola Basieńki
zaczynała mi ciążyć niczym kula u nogi. Po
jakiego diabła zgodziłam się w ogóle
rozmawiać z panem Palanowskim...?! A,
prawda, bez pana Pałanowskiego nie
chodziłabym tu przecież na spacery...
- Charakter mam taki - powiedziałam
ponuro. - Lubi się karmić sensacjami i
ssie mnie bez tego. Wie pan, jak soliter.
- Soliter woli raczej mięso. Odnoszę
wrażenie, że aktualnie nie powinna pani
chyba narzekać na brak zagadek i tajemnic?
- Skąd pan wie?
- Sama mi pani daje do zrozumienia...
- Pan mi daje do zrozumienia rzeczy, od
których włos się jeży na głowie. Wydaje mi
się, że to, co pan robi... zapewne także
robił pan w przeszłości... to są sprawy,
które mnie zawsze szalenie pociągały. Czy
ja bym się nie mogła jakoś w to wplątać?
- Nie - odparł spokojnie, nie usiłując
nawet zaprzeczać moim insynuacjom. - Nie
mogłaby pani. Do tego trzeba mieć
odpowiednie przygotowanie i rozmaite
cechy, których pani brakuje. Na przykład
cierpliwość...
W żaden sposób nie mogłam go zrozumieć.
Jeśli był czymś takim, o czym się jasno
nie mówi, powinien się stanowczo wyprzeć,
i wówczas wiedziałabym na pewno, że jest.
Nie wypierał się wcale, wobec czego tym
bardziej nie wiedziałam. Prezentował
okropną szczerość, z której absolutnie nic
nie wynikało.
Z cech charakteru wylęgła nam się różnica
płci. Z różnicy płci naturalną rzeczy
koleją wynikało małżeństwo. O małżeństwie,
jako takim, zawsze miałam swoje, niezbyt
pochlebne zdanie. Z jego wypowiedzi
zaczęło mi się wyłaniać coś, co mnie
zdziwiło i co zdecydowałam się wyjaśnić,
nie bacząc na skutki, które łatwo było
przewidzieć. Wyglądało na to, że odstrzał
byków prowadzę pełną parą.
- Nie wiem, czy to nie będzie nietakt, ale
czy pan ma żonę?
- Nie mam. Ale miałem. A pani? Mam na
myśli, oczywiście, męża?
Zastopowało mnie jak nożem uciął. Co mu
niby mogłam odpowiedzieć? Zełgać zle,
wyznać prawdę jeszcze gorzej. Musiałam się
zdecydować, kim tu jestem, Basieńką czy
sobą...
- Nie mam żadnego męża - powiedziałam z
determinacją, czując, że przyznanie się do
pana Romana Maciejaka jest ponad moje
siły. - Miałam, ale nie mam. Nie wytrzymał
ze mną. Natomiast co do tej pańskiej żony,
to dziwię się, że pan nie ma, bo powinien
pan mieć i nawet wiem, jak powinna
wyglądać.
Słusznie przypuszczałam, że jego żona
usunie z pola widzenia mojego męża. Nie
ukrywał zaciekawienia, zadowolona z efektu
bez oporu opisałam mu wyimaginowaną
połowicę. Słuchał opisu trochę rozbawiony,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]