[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zatrzymają ogień.
- Jak myślisz, czy wiatr się zmieni? - spytała Ellie z niepokojem.
- Tak powiedział Charlie. - Było jasne, że jest to ostateczny argument. - No, nareszcie,
przyjechały wozy! - Marian wybiegła na zewnątrz, aby dać im dokładne wskazówki.
Chociaż wiatr wiał w przeciwną stronę, w powietrzu czuło się zapach dymu. Pete
dołączył do mężczyzn w Parku, a Ellie pomagała Marian robić kanapki. W końcu zapakowały
jedzenie oraz picie do jeepa i ruszyły w stronę wzgórza.
Im były bliżej, tym bardziej wzmagał się zapach dymu, a w buszu panowała dziwna
cisza. Ptaki wyczuły już niebezpieczeństwo. Ellie wolała nie myśleć o zwierzętach,
szczególnie takich jak koale i wombaty, powolnych i niezbyt dobrze umiejących uciekać
przed ogniem.
Wkrótce dotarły do granicy Parku i Ellie krzyknęła z przerażenia. Niecały kilometr od
nich widać było płomienie. Sięgały szczytów drzew. Linia ognia dotarła prawie do
zabudowań. Mrożący krew w żyłach huk ognia słychać było aż tutaj.
- O mój Boże - jęknęła.
Marian mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy. Zatrzymały się koło ambulansu.
Wysiedli z niego Pete i kierowca, zadowoleni, że dziewczęta przywiozły im jedzenie. Z tru-
dem znosili bezczynne przypatrywanie siÄ™ temu, jak ich koledzy walczÄ… z ogniem.
- Dziękuję, skarbie - powiedział JB do Marian, pomagając jej wyjąć kanapki z
samochodu.
- Jak sobie radzą? - spytała Ellie z niepokojem w głosie.
- Wszystko w porządku, kwiatuszku - odrzekł. - Charlie dowodzi akcją, więc dobrze
sobie radzą, biorąc pod uwagę, że mają tylko dwa wozy. Używają głównie worków.
Wiedziała, co to znaczy. Mężczyzni posuwali się tyralierą, starając się zdusić
płomienie wilgotnymi jutowymi workami.
- Ale ogień sięga szczytów drzew! - zawołała.
- To prawda - przyznał. - Charlie użyje też węży do polewania, kiedy tylko będzie to
możliwe. Już przedtem zdarzało mu się gasić takie pożary. Wie, co robi, kwiatuszku.
- Brown, a co ty tutaj robisz? - Ellie usłyszała z tyłu zirytowany głos Tony'ego.
- Przywiozłyśmy lunch...
- Dobra. A teraz wracajcie szybko do domu - powiedział tonem nie znoszącym
sprzeciwu.
Poszły do samochodu.
- Chciałabym, aby spadł deszcz - westchnęła Marian.
- %7łeby lunęło - dodała Ellie. - Najlepiej śnieg i grad.
Marian zdobyła się na uśmiech.
- I to zanim ogień dotrze do wzgórza!
- Mam nadzieję, że Charliemu nic się nie stało - Ellie na głos wypowiedziała dręczącą
ją myśl i zaczerwieniła się, kiedy uświadomiła sobie, do kogo to mówi.
- On naprawdę zna się na tym - odparła Marian z całkowitym spokojem. - Urodził się
w tych okolicach i całe życie zmaga się z pożarami. Ostatni mieliśmy tu na Boże Narodzenie.
Charlie był jednocześnie w dziesięciu miejscach i myślał o wszystkim. - Przerwała, ale po
chwili odezwała się znowu. - Początkowo trudno to dostrzec. Na pierwszy rzut oka wydaje
się, że to jakiś łamaga. W rzeczywistości zaś... Chyba wiesz, że to nieprawda.
- Tak. Wiem. - W głosie Ellie zabrzmiał miękki ton.
Ciekawe, ile czasu zabrało Marian odkrycie tego, zastanawiała się. I czy od razu
potem się w nim zakochała?
- Oczywiście ty znasz go lepiej - dorzuciła przepraszająco Marian.
- Jest fantastycznym lekarzem!
- I takim miłym człowiekiem - westchnęła dziewczyna. - Gdyby Tony był choć trochę
do niego podobny!
Serce podeszło Ellie do gardła.
- Czy ty wciąż czujesz to samo do Tony'ego?
Marian znowu westchnęła.
- Jestem beznadziejnym przypadkiem, Ellie.
Co w takim razie wydarzyło się na polanie? Dlaczego Marian nie odepchnęła
Charliego? O co w tym wszystkim chodzi? Nie znała odpowiedzi na te pytania, ale czuła, że
rośnie w niej nadzieja.
Około drugiej wiatr umilkł. Stojące powietrze stało się ciężkie od dymu, a popiół i
żużel zaczęły opadać koło domu. Ellie i Marian zdały sobie sprawę, że pożar jest już na
wzgórzu.
- Wszystko mi jedno, co powie na to Tony - zdecydowała Marian. - Muszę tam
pojechać i zobaczyć, co się dzieje.
- Jadę z tobą. - Ellie nie wahała się ani chwili.
Wszędzie widać było zwierzęta, uciekające w panice przed ogniem. Kiedy dotarły do
połowy drogi, powietrze było tak pełne dymu, że obydwie się rozkaszlały. Zastanawiały się,
jak w takich warunkach można walczyć z pożarem.
- W pewnym sensie lepiej byłoby, gdyby trochę powiało - powiedziała Marian. -
Przynajmniej nie groziłoby im, że zaczadzieją.
Zanim znalazły się na wzgórzu, przez chwilę powiał wiatr, kierując ogień w ich
stronę. Ellie z przerażeniem patrzyła na ogrom zniszczeń. Nie było już na co czekać.
Mężczyzni siekierami wyrąbywali ścieżki w buszu i usuwali poszycie, chcąc w ten sposób
zatrzymać ogień.
- Potrzeba więcej ludzi. - Marian rozejrzała się po stoku. Płomienie były już widoczne,
a od pożaru dzieliło ich jakieś pół kilometra. - Zostaję tutaj, Ellie, a ty odprowadz samochód.
Ellie - widząc, jak trudne zadanie ich czeka - przełknęła ślinę i pokręciła głową.
- Ja też zostaję - oświadczyła.
Przygotowujący się do walki z żywiołem mężczyzni nie odrzucili ich pomocy.
Wręczyli im specjalne noże przypominające maczety.
- Tutaj, wycinajcie ściółkę - polecił jeden z nich.
Czuł, że nie jest to odpowiedni moment, żeby odsyłać kobiety do kuchni. Potrzebna
była każda para rąk.
Ellie, tnąc, myślała o Charliem. Czy przyjedzie tutaj? Farma Carsonów była już
podobno bezpieczna. Pożar przeniósł się do Parku.
Zaczynało być gorąco. Miała ochotę zdjąć z siebie koszulę z długim rękawem, ale
wiedziała wystarczająco dużo o pożarach, by zdawać sobie sprawę, że lepiej mieć zakrytą
skórę. Wyprostowała się, spojrzała przed siebie i natychmiast zrozumiała, dlaczego
temperatura tak wzrosła. Ogień szybko zbliżał się do nich. Nasłuchiwała. Teraz dzwięk był
inny niż przedtem. Tak, jakby z wielką prędkością nadjeżdżał pociąg.
Słyszała też głosy nawołujących się mężczyzn. Nie dysponując odpowiednimi siłami,
musieli trochę się wycofać.
Ani Ellie, ani Marian nie myślały się poddawać. Marian chwyciła wilgotny worek, tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl