[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dała pokaz twardości i odwagi...
O drugiej odsunęła analizę renowacji terenów zielonych, nad
którą pracowała. Zdjęła żakiet z oparcia krzesła, wyjęła torebkę
z szuflady i wkroczyła do gabinetu szefa.
- Ralph, muszę dzisiaj wyjść wcześniej. Mam sprawę do
załatwienia w Nowym Jorku.
Mężczyzna podniósł wzrok znad biurka.
- A co z projektem Greenfielda? Chyba pracujesz nad nim?
Gretchen zawahała się.
- Wezmę się do tego w poniedziałek - zapewniła. - Mam
naprawdę bardzo ważną sprawę. Zresztą, dwa tygodnie temu
pracowałam w sobotę nad raportem dla Bentona i Martella -
przypomniała.
Ralph zastanawiał się tak intensywnie, aż twarz mu
poczerwieniała.
RS
158
- Hm, ważna sprawa... W porządku, Gretchen. Jedz i rozerwij
się. Do zobaczenia w poniedziałek.
Jadąc windą, pomyślała, że najtrudniejszą przeszkodę
pokonała.
Na szczęście, godzina szczytu jeszcze się nie zaczęła.
Dokuczał tylko upał. Kiedy dotarła na przedmieścia Nowego
Jorku, nagle zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, dokąd się
skierować. Tylko parę razy była w centrum i zawsze ktoś jej
towarzyszył. Jak przez mgłę pamiętała, gdzie znajduje się
gmach Lincoln Center. Zapytany przechodzień udzielił
dodatkowych wskazówek.
Zaparkowała w podziemiach i poprosiła strażnika o
wypożyczenie książki telefonicznej. Zdumiał się trochę, ale
uprzejmie wpuścił ją do swojej budki. Przyznała w duchu rację
telefonistce, która nie chciała odczytywać wszystkich C.
Powellów, figurujących w spisie. Znalazła za to adres ,,Wielkiej
włóczęgi".
Strażnik poradził, aby wzięła taksówkę. Zdecydowała jednak,
że taki zapalony piechur jak ona może odległość dziesięciu
przecznic pokonać na własnych nogach, i to szybciej niż
taksówką.
Powietrze było gorące i zadymione. Asfalt lepił się do butów.
Gretchen nie mogła pojąć, jak Cliff, miłośnik natury, może
mieszkać w tak zatłoczonym, hałaśliwym mieście. W
porównaniu z Manhattanem, New Haven wydawało się po
prostu wsiÄ….
Sklep ,,Wielka włóczęga" zajmował parter drapacza chmur.
Biuro sieci handlowej znajdowało się pod tym samym adresem.
Gretchen wkroczyła do sklepu. Dziwnie się czuła w żakiecie.
Sprzedawczynie były ubrane w lekkie czerwone fartuszki, zaś
klienci - w szorty i koszulki.
Podeszła do najbliższego stoiska i spytała o biuro.
- Główne biuro handlowe, tak? Proszę wejść w drzwi
obrotowe po prawej stronie i wjechać na drugie piętro.
RS
159
Gretchen podziękowała. Błogosławiła klimatyzację,
zainstalowaną w holu i w windzie. W mgnieniu oka znalazła się
w przestronnym korytarzu, mieszczÄ…cym administracjÄ™ sieci
sklepów ,,Wielka włóczęga".
Recepcjonistką okazała się zadbana starsza kobieta. Na widok
interesantki uśmiechnęła się. Gretchen dumnie uniosła głowę.
Sądziła, że w ten sposób doda sobie odwagi.
- Chciałabym się zobaczyć z panem Powellem - oświadczyła
tonem budzącym, jak przypuszczała, zaufanie.
- A kim pani jest?
Zbita z tropu, przygryzła wargę. Pamiętała, że sekretarka nie
chciała połączyć telefonu od Gretchen Sprague. Jeśli teraz się
przedstawi, recepcjonistka powie, że Cliffa nie ma.
Wpadła na pewien pomysł.
- Jestem jego narzeczonÄ….
- Kim? - Kobieta wyglądała na zaskoczoną.
- Pan Powell nie jest zaręczony.
- Teraz nie - brnęła Gretchen. - Ale kiedyś był. Przed paru
laty. Mam na imiÄ™ Jenny.
Skoro Cliff podał się za jej brata, czemu nie miałaby udawać
jego dawnej dziewczyny?
- Jenny? - Recepcjonistka z ciekawością zmierzyła ją
wzrokiem. Czyżby to imię coś jej mówiło? Na szczęście, nie
zadawała dalszych pytań. - Strasznie mi przykro, ale pana
Powella nie ma.
Zatem Cliff jej nie unikał.
- Czy istnieje szansa, że uzyskam od pani jego domowy
adres? Nie widzieliśmy się od lat, a właśnie jestem przejazdem
w Nowym Jorku i nie zniosłabym myśli, że się z nim nie
spotkam... Zamierzaliśmy się pobrać... i po tylu latach...
Oto Gretchen Sprague, kłamiąca jak z nut! Sama nie mogła
się sobie nadziwić.
Recepcjonistka uwierzyła w tę wersję. Uśmiechnęła się
szeroko.
RS
160
- Tylko proszę nie mówić, że to ode mnie - szepnęła
konspiracyjnie. - Nie stanę na drodze starej miłości. Mieszka na
Riverside Drive. - Zanotowała adres na karteczce i zwinęła ją,
niczym tajny meldunek.
- Powodzenia, moja droga. To dobra partia. Może go pani
odzyska?
- Czy ja wiem? - odparła cicho Gretchen i podziękowała.
Sprzedawca włoskich lodów na rogu ulicy gapił się na
Gretchen jak na przybysza z innej planety. Wreszcie pokazał jej
drogę na Riverside Drive. Musiała przebyć tę samą trasę, którą
dotarła do ,,Wielkiej włóczęgi".
Na rondzie Columbus zatrzymało ją czerwone światło.
Niespodziewana przerwa w marszu stworzyła okazję do
zastanowienia się nad tym, co robi. Czy jej pomysł był szalony?
Czy była idiotką, dlatego że tropiła Cliffa na zadymionych,
rozpalonych ulicach Nowego Jorku? Miała potargane włosy,
pogniecione ubranie. Na jej widok mógłby po prostu zatrzasnąć
drzwi.
Pamiętała jednak, że Cliff nie spoczął, dopóki jej nie odnalazł.
Ta myśl dodawała jej sił. Dziarsko ruszyła dalej.
Pod adresem podanym przez recepcjonistkę stała piękna
secesyjna kamienica, której okna wychodziły na rzekę Hudson i
przyległy park.
Nie tracąc czasu, Gretchen śmiało wkroczyła przez szklane
drzwi do chłodnego, mrocznego holu. Portier w uniformie
zatrzymał ją i spytał, kogo zamierza odwiedzić.
- Pana Cliffa Powella - oświadczyła ze zdumiewającą
pewnością siebie.
- Nie ma go teraz w domu. - Mężczyzna wyjrzał przez szybę.
- Ale proszę poczekać, właśnie idzie.
Gretchen cofnęła się. Nie mogła wprost oderwać oczu od
wysokiego blondyna, otwierającego bagażnik zielonego
sportowego samochodu. Wyjął plecak, zarzucił go na ramiona i
zatrzasnął klapę. Odwrócił się i napotkał wzrok Gretchen.
RS
161
Mimo upału poczuła ciarki na plecach. Nie golił się od kilku
dni, sądząc ze złotego zarostu pokrywającego silnie zarysowaną
szczękę. Miał na sobie starą bawełnianą koszulę, wygodne
spodnie koloru khaki i pionierki. Gretchen natychmiast
zrozumiała, że wracał z pieszej wędrówki.
Patrzyli na siebie przez chwilę długą niczym wieczność. A
potem Cliff popędził jak sprinter i już był przy niej, trzymał ją w
ramionach.
- Och, Gretchen, Gretchen... Kobieto pierwotna - szeptał
cicho prosto do jej ucha. - JesteÅ› tutaj.
Wreszcie, ociągając się, wypuścił ją z objęć. Portier
wyszczerzył zęby w uśmiechu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]