[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Proponowałam ci tylko obiad  powiedziała ze śmiechem.  Dziewczyna
może przecież od czasu do czasu porozmawiać z mężczyzną, zanim wyjdzie za
mąż i ustatkuje się.
 Racja  odparł Aubrey, odpowiadając uśmiechem.  Jeśli następnym
razem będę sam, wpadnę na kufel warzonego przez twojego ojca piwa.
Wydawało się, że chciała jeszcze coś rzec, ale wtedy ktoś ją zawołał,
machając do niej z drugiej strony drogi. W ten sposób Aubrey poznał jej imię 
Veryl.
 Muszę już iść  powiedziała.  Nie zapomnij.
Znów obdarzyła go tym łobuzerskim uśmiechem i odeszła, zwinnie
poruszając się po pokrytej grubą warstwą pyłu drodze.
Aubrey odprowadzał ją spojrzeniem. Drgnął, czując, że ktoś łapie go za
ramię. Szybko odwrócił się i stwierdził, że Orion zszedł z ławki i stoi obok
niego.
 Iść już  nalegał wielkolud.  Iść już. Dom. Już. Aubrey pokazał mu puste
ręce.
 Zostawiłem owoce  rzekł.  Kupię nowe; potem pójdziemy.
 Iść już  powtórzył olbrzym. Zawahał się, szukając słowa; jego czarne oczy
miały błagalny, psi wyraz.  Proszę  dodał.
Aubrey westchnął, ale nie chciał okazać się człowiekiem bez serca.
 No, dobrze powiedział. Wracajmy do domu. Kupimy owoce innym
razem.
Kiedy wracali leśnym traktem, Orion był nieco mniej zainteresowany
otoczeniem. Ze spuszczoną głową, mocno ściskając worek, człapał obok
Aubreya prawie nic nie mówiąc. W pewnej chwili rozejrzał się, łowiąc jakiś
dzwięk czy zapach, ale zaraz westchnął i znów wbił wzrok w ziemię. Aubrey
zastanawiał się, ile razy w przeszłości Orion, zmuszony samotnie iść na targ, był
wyśmiewany i prześladowany. Czy Glyrenden wiedział o tym? I co zrobiłby,
gdyby wiedział? Aubrey zdecydował, nie roztrząsając swoich motywów, że to
nie on powie o tym czarodziejowi.
Jednak kiedy następnym razem będą musieli uzupełnić zapasy, pójdzie do
miasta sam. A wtedy być może wpadnie do karczmy na obiad; przyda mu się
odrobina rozrywki; poza tym człowiek musi coś zjeść. I byłoby niezle,
pomyślał, poflirtować z inną kobietą: śliczną, wesołą blondynką. Tak
przyzwyczaił się do Lilith i Arachne, że zapomniał, jakie są zwyczajne kobiety
 a nawet zapomniał o tym, że one nie są zwyczajne. Tak, nawet Lilith, z którą
tak miło spędzał większą część dnia. Była dziwna i zamężna, więc dobrze mu
zrobi, jeśli od czasu do czasu wpadnie do miasta sam. Może nawet nie będzie
czekał do następnych zakupów.
Kiedy dwa dni pózniej Glyrenden wrócił do domu, był niezwykle
uradowany. Wszyscy to zauważyli, ale nikt nie zapytał, co go tak cieszy.
Dopiero po obiedzie wyjawił im powód, wysoko unosząc kielich z winem, jakby
w toaście na cześć jakiejś nieobecnej osoby.
 Lilith, kochanie  rzekł.  Zgadnij, gdzie spędzisz wakacje w porze żniw?
Spojrzała na niego zupełnie obojętnie.
 Pewnie tutaj.
 Ach, nie. Ty i ja zostaliśmy zaproszeni w gości do domu Lorda Rochestera.
Na tydzień.
Lilith tylko kiwnęła głową i znów wbiła wzrok w pusty talerz. Aubrey
wyraził swoje zdziwienie i niechętny podziw. Lord Rochester był najbogatszym
szlachcicem w okręgu, kuzynem króla i bardzo wpływowym człowiekiem.
Glyrenden, który często o nim mówił, od dawna zabiegał o jego względy.
 Jakie zapowiedziano atrakcje?  zapytał Aubrey.
Glyrenden skierował na niego swoje wielkie rozgorączkowane oczy.
 Ach, jak zwykle. Aowy, uczty, bale, konkursy muzyczne.
 Nie wiedziałem, że Lord Rochester jest taki religijny  rzekł Aubrey,
ponieważ w królestwie, z którego pochodził, tylko dewotki i wieśniacy
świętowali dożynki. Tam, tak samo jak tutaj, obchodzono je pod koniec lata,
dziękując bogom za dobry urodzaj i prosząc o równie pomyślne zbiory w
nadchodzącym roku.
Glyrenden roześmiał się.
 Nie jest Bynajmniej. Tutaj wszyscy jesteśmy poganami  a przynajmniej
większość z nas. A Faren Rochester na pewno. We wschodnich królestwach
dożynki nie są świętem, lecz raczej festynem. Myślę, że spodoba ci się to.
 A więc jadę z wami?
 Oczywiście! Przecież jesteś moim uczniem, prawda? Musisz przywyknąć do
bywania w szlacheckich domach  bo, uwierz mi, kiedy skończysz naukę,
będą cię poszukiwali najbogatsi ludzie na tym kontynencie.
Aubrey odrzekł z uśmiechem:
 No cóż, będąc u Cyrila, odwiedziłem pałac czy dwa i nie przyniosłem mu
wstydu.
 Stary Cyril  rzekł Glyrenden z dziwnym naciskiem  nigdy nie zabrałby
cię do miejsc, które możesz odwiedzić ze mną.
Aubrey nie wiedział, co na to powiedzieć.
 No cóż, nigdy nie zabrał mnie do Lorda Rochestera  tylko to zdołał
wymyślić, ale to wystarczyło; Glyrenden uśmiechnął się.
 Kiedy wyjeżdżamy?  zapytała Lilith. Nadal wpatrywała się w talerz.
 Za tydzień. Lepiej wkrótce zacznijmy się pakować.
Podniosła oczy.
 Nie mam nic ładnego, co mogłabym włożyć na bal czy obiad u Lorda.
 Mój kochany aniele, mogłabyś tam pójść w łachmanach i zaćmiłabyś
wszystkie inne kobiety.
Wzruszyła ramionami i znów wbiła wzrok w stół.
 Jednak tak się składa  ciągnął jej mąż  że przewidziałem twoje
zmartwienie.
A na użytek Aubreya dodał:
 Kobiety robią tyle zamieszania wokół swoich sukni i fatałaszków.
Aubrey pomyślał, że jeszcze nigdy nie spotkał kobiety, która mniej
przejmowałaby się swoim wyglądem od Lilith, ale nie powiedział tego głośno.
Czarodziej mówił dalej:
 Przejeżdżając przez miasto, zamówiłem dla ciebie siedem sukni. Dostarczą je
za cztery dni. Będziesz wspaniale ubrana.
I triumfalnie rozparł się na krześle, jakby czekał na gratulacje. Lilith
obrzuciła go beznamiętnym spojrzeniem.
 Zamówiłeś dla mnie siedem sukni?
 Tak.
 A jeśli mi się nie spodobają?
Glyrenden zaśmiał się wesoło, jakby powiedziała coś niewiarygodnie
zabawnego.
 Czy ja kiedykolwiek dałem ci coś, co ci się nie spodobało, moja śliczna?
Zdawała się rozważać tę kwestię.
 Tylko jedno  powiedziała w końcu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl