[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uczucie. Zacząłem wierzyć, że znów mogę być szczęśliwy. I z czasem szczęście
rzeczywiście do nas przyszło. Cieszyliśmy się nim dzień po dniu, niczego nie
planując. - Odchrząknął. - Pamiętam, jak raz, odbierając poród, rozmawiałem z
pewną młodą matką. To było jej drugie dziecko, zaplanowane. Pierwsze miało
się dobrze i bardzo je kochała, ale powiedziała mi wtedy, że przy drugim
porodzie wraca do niej cały ból pierwszego, wspomnienie radości, ale i
wielkiego cierpienia... Ja sam właśnie tak się czułem, kiedy Hilary zginęła. Już
myślałem, że zdołałem uleczyć swój ból po stracie, jednak ze śmiercią Hilary
powrócił ze zdwojoną siłą. I z niego nie narodziło się żadne dziecko...
- Jak sobie z tym poradziłeś? Jak udało ci się... przetrwać?
- Nie było to łatwe. Dużo wtedy biegałem, nawet dwa razy dziennie. No i
zatraciłem się w pracy. Bieganie do dziś pomaga mi uporać się ze stresem.
Delyth na próżno próbowała wyobrazić sobie, co musiał wtedy czuć.
Ogarnęło ją głębokie współczucie dla niego. Czemu musiał przejść przez taką
udrękę? Potem odezwała się w niej frustracja, bunt przeciwko tej sytuacji i
wszystkiemu, co spowodowała. James się myli - nie musi tak dalej być!
- 111 -
S
R
- Więc już nigdy nikogo nie pokochasz? - spytała.
Tym razem nie odpowiedział od razu. Z wyrazem wahania na twarzy
zmarszczył brwi, tak jakby słyszał te słowa po raz pierwszy i chciał upewnić i
siebie, i jÄ….
- Po co mi to, Delyth? %7Å‚yje mi siÄ™ dobrze. Mam satysfakcjonujÄ…cÄ… pracÄ™ i
od czasu do czasu poznaję jakąś dziewczynę, która lubi moje towarzystwo, nie
oczekując ode mnie zobowiązań. Ani nikogo nie ranię, ani sam nie narażam się
na ból. To chyba uczciwy układ, nie uważasz?
- Jeśli daje ci to szczęście... Kogo chcesz przekonać, mnie czy siebie?
Uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Bystra jesteś, za bystra. - Pogładził ją po policzku. - Ale powiem ci, że
gdybym kiedykolwiek jeszcze był zainteresowany stałym związkiem, to tylko z
kimÅ› takim jak ty.
- To chyba niezły początek...
Nie miał zielonego pojęcia, jak bardzo ją tymi słowami uszczęśliwił!
ROZDZIAA DZIEWITY
Postanowili nie zatrzymywać się w hotelu. Zadzwonili jedynie stamtąd do
swych przyszłych gospodarzy, by powiadomić ich, że przyjadą pózno. Kiedy
przejeżdżali przez Bordeaux, Delyth zdrzemnęła się na rozłożonym siedzeniu.
Gdy się obudziła, padał deszcz.
- Od razu widać, że jesteśmy w Akwitanii - zauważył James, zwalniając
na wilgotnej nawierzchni.
Jakiś czas pózniej zjechali z autostrady i minąwszy sporą osadę, wjechali
w kompletne ciemności. Tylko w dali przed nimi, na wzgórzach, migotały tu i
ówdzie światła. Skręcili w lewo i znalezli się na wąskiej drodze. Tu James
zatrzymał samochód i w świetle latarki zerknął na mapę. Dziesięć minut pózniej
wjechali na wysypany żwirem podjazd.
- 112 -
S
R
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił.
Dopiero teraz Delyth poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Na miękkich
nogach wysiadła z auta, po czym, podtrzymywana przez czyjąś niewidzialną
rękę, znalazła się w pomieszczeniu, które nazywano stodołą. Było ono
przestronne i staromodnie umeblowane; pod sufitem widać było grube belki
pamiętające dawne czasy.
Usiadła przy dużym stole naprzeciwko Jamesa, obok Val i Toma - pani i
pana domu; Tom był bardzo podobny do swego brata, Michaela Forrestera. Po
krótkim powitaniu gości poczęstowano kanapkami i kakao.
Tom od razu zatroszczył się o bagaż Delyth i zaprowadził ją do przytulnej
sypialni, mającej obok łazienkę. Delyth, mimo zmęczenia, błyskawicznie
przygotowała się do snu i po niecałym kwadransie leżała już w wygodnym
podwójnym łóżku. Zasnęła w jednej chwili.
Nazajutrz obudziła się wypoczęta i podekscytowana. Z radością
uprzytomniła sobie, że wiele następnych dni spędzi w towarzystwie Jamesa,
mieszkajÄ…c z nim pod jednym dachem.
Tu było cieplej niż w Anglii. Słońce prześwitywało przez zasłony w
czerwoną kratkę i zalewało pokój przez duże szklane drzwi wychodzące na
taras. Otwarta torba Delyth wciąż stała na wysokim taborecie, który, podobnie
jak reszta umeblowania, wykonany był z sosnowego drewna.
Ktoś delikatnie zapukał do drzwi i w progu ukazała się mniej więcej
dziesięcioletnia dziewczynka, trzymająca w ręce dymiący kubek.
- Francuzi piją kawę na śniadanie - zwróciła się do Delyth, zarazem
bacznie się jej przyglądając - tata jednak mówi, że to barbarzyństwo" i że na
pewno wolisz herbatÄ™.
- Tata ma racjÄ™. Mnie na imiÄ™ Delyth. A tobie?
- Ale masz śmieszne imię... Ja jestem Ruth. Jeśli chcesz, możesz włożyć
szlafrok i wypić herbatę na tarasie. Wszyscy już tam są.
- 113 -
S
R
Włożywszy szlafrok, Delyth wyszła na dwór, gdzie natychmiast ogrzały
ją promienie słońca. Usłyszała głosy dochodzące z prawej strony i tam też
skierowała swe kroki.
Na tarasie stały ogrodowe meble z pomalowanego na biało metalu; zaraz
za tarasem rozciągał się spory basen z niewiarygodnie błękitną wodą. Otoczenie
ozdabiały niezliczone doniczki z fuksjami i geranium.
Przy okrągłym stoliku Delyth ujrzała Jamesa, Val z Tomem i dwóch
mężczyzn w średnim wieku, którzy na jej widok podnieśli się z krzeseł, by się
przywitać. Byli to Alan i Claude, akwareliści, którzy przyjechali tutaj na
wakacje.
- Przyjeżdżamy tu co roku od pięciu lat - powiedział z miłym uśmiechem
Claude. - Gdybym tylko mógł, chętnie osiedliłbym się tu na stałe.
Z rozmowy Delyth dowiedziała się też o istnieniu jeszcze jednego gościa -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]