[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Urządzili sobie stypę po zmarłym wodzu - zachichotałem. - Usypali kurhan, usiedli,
podjedli sobie, a potem usypali do końca...
- Właśnie - mruknęła odczyszczając kość. - Nażarli się mięska. Nawet szpik
wydłubali. Ponoć pieczony jest bardzo smaczny - w jej glosie zabrzmiał sarkazm.
Poczułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Rozłupana kość spoczywająca
pomiędzy kamieniami była ludzka.
Stałem u stóp kurhanu oparty o pień sosny i wymiotowałem. Kolejne fale torsji
szarpały moje wnętrzności. Nie mogłem się opanować. Wiele w życiu widziałem. Kości,
mumie, nieboszczyków... Na poligonie opatrywałem nieostrożnemu saperowi prawie
oderwaną rękę... W Brazylii widziałem czaszki nadziane na pale - pozostałość uczty kanibali.
Ktoś położył mi na ramieniu dłoń.
-Spokojnie - usłyszałem głos kierownika. - Zdarza się... Ayknij wody - podał mi butlę
mineralnej.
Wypiłem kilka głębokich haustów, ale znowu chwyciły mnie torsje.
- Minęło pięć tysięcy lat - powiedział łagodnie. - Tych ludzi już nie wskrzesimy...
Oddychaj głęboko. Komandosi muszą być twardzi. A i byłym komandosom się przyda.
Zastosowałem się do jego rady. Powoli zdołałem się uspokoić.
- Pomogło? - zapytał. - No, to wracaj do roboty.
Gestem wskazał kurhan. Nie żartował. Ruszyłem jak automat pod górę. Fryderyk
siedział oparty o pień drzewa, jakieś dwa metry od wykopu. Był nieco zielony na twarzy.
Reszta bez przekonania odsłaniała makabryczną zawartość paleniska. Nie mogłem opanować
drżenia dłoni. Kierownik spojrzał na mnie z politowaniem, a potem z torby wyciągnął
piersiówkę.
- Ayk rumu postawi ciÄ™ na nogi.
Wychyliłem podany kieliszek. Przełyk zapiekł mnie żywym ogniem, a w oczach
stanęły łzy. Ten jego rum był bardzo mocny. Odebrało mi oddech, ale po chwili poczułem
ulgę. Nadludzkim wysiłkiem woli zmusiłem się, by ująć w dłoń porzuconą szpachelkę i
przystąpiłem do pracy. Kogoś brakowało. Rozejrzałem się wokoło. Marek stał pod drzewem z
różańcem w dłoni i modlił się półgłosem. Nie przeszkadzaliśmy mu. Każdy ruch odsłaniał
coraz więcej ponurych szczegółów tragedii sprzed tysiącleci. Kość ramienia była złamana.
- Pęknięcie zastawne - wyjaśniła półgłosem dziewczyna. - Zasłonił się
przedramieniem przed ciosem, ale pałka lub siekiera spadła z taką siłą, że zgruchotała mu
kość.
Zabity musiał bronić się wyjątkowo rozpaczliwie. W żuchwie tkwiły jeszcze
połamane zęby...
- To pozwala nam docenić komfort życia w XXI wieku - mruknął Fryderyk.
Wrócił do pracy, choć ciągle wyglądał na wstrząśniętego. Kości leżały bez ładu i
składu. Ofiarę poporcjowano i upieczono, następnie odpadki wrzucono w dogasający popiół...
- Koszmarne obyczaje - wzdrygnÄ…Å‚em siÄ™.
- Kanibalizm był obecny w różnych ludzkich kulturach - powiedział spokojnie doktor.
- Stosowało go wiele ludów pierwotnych. Przeważnie był traktowany rytualnie: zjadając
wroga starano się przejąć jego cechy charakteru, siłę, odwagę. Chyba tylko w kulturze
łużyckiej zjadanie pobratymców służyło wzbogaceniu ubogiej diety.
Głębiej nie dało się już kopać. Musieliśmy sfotografować kości i narysować je bardzo
dokładnie. Magda pokazywała chłopcom jak, żeby potem sami umieli. Wreszcie przyniosła z
obozowiska tekturowe pudło i przełożyła do niego to, co leżało na wierzchu. Znowu
wkopaliśmy się między kamienie. Czaszka nosząca ślad uderzenia czymś ostrym, może
kamiennym grotem włóczni? Z boku ziała większa dziura wyłupana siekierką, ludożercy
wyjedli pieczony mózg.
Tym razem nie wytrzymali Piotrek i Sebastian. Wymiotowali jak koty. Kości
skończyły się. Odetchnąłem z ogromną ulgą.
- Koniec horroru - zawołałem.
Roztrzęsieni wrócili do pracy. Doktor zaproponował im po łyku alkoholu, ale
odmówili z godnością. Marek nadal przebierał paciorki różańca. Niels przez cały czas
spokojnie wybierał ziemię.
Albo taki twardy, albo brakuje mu wyobrazni" - oceniłem w myślach.
Nieoczekiwanie coś błysnęło mi pod szpachelką. Z ciemnej, węglistej ziemi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]