[ Pobierz całość w formacie PDF ]

IV
Taka była dola sierotki Marysi, co miała włoski jak słoneczne światło, oczy jak fiołki
leśne, a w sercu tęskność i żałość.
 Marysiu, sierotko!  mówi do niej gospodyni, u której gąski pasła. Czemu się nie
śmiejesz, jako insi czynią?
A ona:
 Nie mogę się śmiać, bo wiatr po polach wzdycha.
Marysiu, sierotko! Czemu nie śpiewasz, jako insi czynią?
A Marysia:
 Nie mogę śpiewać, bo brzozy po gajach płaczą.
Marysiu, sierotko! Czemu się nie weselisz, jako insi czynią?
A ona:
42
 Nie mogę się weselić, bo ziemia we łzach rosy stoi!
Taka była ta Marysia.
Przylecą, bywało, ptaszkowie, na drzewinie wpodle niej siędą i śpiewają:
Sieroto, sieroto,
Co masz główkę złotą,
W oczach błękit nieba,
Czego ci potrzeba ?
A Marysia podnosi na tych śpiewaczków wzrok smutny i nuci z cicha:
Nie trzeba mi srebra,
Nie trzeba mi złota,
Jeno onej wierzby
U własnego płota!
Więc ptaszkowie znowu:
Sieroto, sieroto,
Co masz główkę złotą
Czy wody, czy chleba,
Czego ci potrzeba ?
A Marysia na to:
Nie trzeba mi chleba,
Nie trzeba mi wody,
Tylko tej rodzonej,
Domowej zagrody!
Zaszczebiocą na to ptaszkowie ze sobą, główkami kręcą, skrzydełkami trzepocą, aż jeden
tak zaśpiewa:
Sieroto, sieroto,
Co masz główkę złotą,
Czego sobie pragniesz,
Prośże teraz o to!
A Marysia złoży wychudłe rączyny w zgrzebnej koszulinie, podniesie je ku ptaszętom i
mówi:
O moi ptaszkowie
Mam was prosić o co!
Niechże mi się przyśni
Matuleńka nocą!
I zdarzało się tak nieraz, że się matuleńka przyśniła nocą Marysi.
Cicho, cichuchno, biało, bieluchne szła przez izbę niby promień miesięczny i niby promień
otaczała swą jasnością główkę śpiącej sierotki swojej.
43
Zniło się wtedy Marysi, że słońce świeci i że kwiaty pachną.
Wyciągała ręce do mateńki i szeptała we śnie:
 Przyszłaś, mateńko?
A tuż nad nią głos słodki i cichy:
 Przyszłam dziecino!
A były to słowa jakby dech tylko:
Tuli się Marysia do matki i pyta:
 I wezmiesz mnie z sobą, mateńko?
A tuż nad nią głos cichszy jeszcze i słodszy:
Jeszcze nie pora, jeszcze nie czas,
Kto nas rozłączył, ten złączy nas!
Więc Marysia na to:
 O, jak ciężko czekać, mateńko!
A głos:
Prędko przy pracy przemija dzień,
A wiek i życie  to tylko cień.
I cicho, cichuchno, biało, bieluchne znikała mateńka jak promień miesięczny, a sierota
budziła się z westchnieniem i chwytała pracy. Pracowała, jak mogła i wedle sił swoich, za ten
kąt na cudzym zapiecku, za tę garść słomy, na której sypiała, za tę łyżkę strawy, którą się
pożywiła, za tę zgrzebną koszulinę, która jej grzbiet kryła. Kolebała zimą dziecko, nosiła
chrust z boru, ze studni wodę, latem gąski pasała.
Nazywali ją też ludzie we wsi: Marysią gęsiarką albo Marysią sierotką.
Nazywaliją tak rok, nazywali dwa, aż zupełnie zapomnieli, że się ta dziewuszka
Kukulanką nazywa i że jest córką Kukuliny, owej to litościwej kobiety, co Podziomka chciała
od bicia bronić, kiedy podrzutkiem u baby złej był.
Ona sama, gdy ją kto zapytał:  Jak się zowiesz, dziewczę?  odpowiadała:  Marysia
sierotka.
Aączka, na której pasła gęsi Marysia sierotka, leżała pod lasem, dość daleko, za wsią
zwaną od dawien dawna  Głodową Wólką , iż tam ziemie chude były, mało chleba dawały, a
ludzie częściej głodni nizli syci byli.
Staje piasku, staje wody,
Rok urodzaj, a dwa  głody!
Na tych małych trawach, na tych dużych wodach hodowały się całe stada gęsi, a jak to
wszystko zaczęło rwać się a trzepotać, a gęgać, a wrzeszczeć, to dobrze o milę wokół słychać
było.
Wszystkie dzieci we wsi robotę z tymi gęśmi miały, pasając je gromadą albo po osobno,
jak któremu w chacie przykazali.
Dopiero pod wieczór rozdzielała się gromada na pomniejsze stadka i każdy swoje do domu
gnał. Już też wtedy nic inszego w całej Wólce Głodowej słychać nie było, tylko:
 Halela, gąski!... Halela! halela, do domu!...
A do tego taki z biczów trzask, jakby wesele jechało.
Długo jeszcze po zachodzie słońca uspokoić się nie mogło gęganie w zagrodach i
chlewikach; a i w nocy nieraz powstawał ni stąd, ni zowąd wrzask gęsi na całą okolicę.
Ale Marysia sierotka pasała gąski swoje osobno, pod lasem.
44
Siedem ich tylko było, więc im gospodyni dogodzić chciała i na wspólne pastwisko nie
dawała gnać. Dziewczynina też rada temu była, bo się inne dzieci z niej śmiały; a to, że się w
chowanego bawić nie umie, a to, że w zajączka nie dość prędko biega, a to, że z
dziewczynami tańcować po trawie nie chce.
I prawda. Czy to, że mocy wielkiej na tym cudzym chlebie nie miała, czy też tak już z tego
sieroctwa swojego nie lubiła Marysia biegać, tańczyć, gonić się ani w zajączka z dziećmi
grać.
Lubiła za to śpiewać. A piosenek umiała tyle, że cały dzień coraz to inszą śpiewała, a
nigdy ich nie brakło.
A to jak  Zosi chciało się jagódek, a kupić ich za co nie miała , a to jak  Konik siwy
długogrzywy mogiłę panu swemu nóżką w polu grzebał , a to o zaklętej fujarce, co mówiła
do pastuszka:
...Graj, pastuszku, graj,
Bóg ci pomagaj!
A to znów jak  Niedzwiedz kudłaty przywędrował do wilczycy we swaty , a to jak
 Babuleńka miała kozła rogatego, co był bardzo rozpustny , a to jak  Siwe łabędzie leciały za
morze...
Najbardziej wszakże lubiła Marysia i najczęściej śpiewała piosenkę o sierocie, co gąski
zwoływała do domu, bo ta piosenka była taka jakby o niej samej.
Kiedy więc wieczorne zorze ugasać zaczęły nad lasem, zaraz Marysia wyciągała
najgłośniej i najcieniej, jak tylko mogła.
Pójdzcie, pójdzcie, gąski moje!
Pójdzcie, pójdzcie do domu!
Noc nadchodzi, ja się boje,
Bronić mnie nie ma komu.
Była to prześliczna piosenka, a tak wprost do serca szła, że kto w pobliżu szedł, to stawał i
słuchał, a często i łzy miał w oczach.
Kto tych wszystkich piosenek wyuczył Marysię, nie wiadomo zgoła, a gdyby jej się kto
spytał o to, ona sama nie wiedziałaby także.
Może ją uczył piosenek bór szumiący, czarny, może trawy łężne, szepczące słóweczka
ciche; może gaje młodym liściem okryte, które, za wiatrem lekuchno się chwiejąc, gwarzą
cości a gwarzą, jakby żywym głosem. A może nawet i ta cichość, która przez pola szła, przez
ugory i która była tak dzwoniąca w sobie właśnie, jakby powietrze śpiewało.
Słuchała też, nasłuchiwała Marysia sierota wszystkich tych głosów, nie czując nieraz w
tym zasłuchaniu ni głodu, ni chłodu; a kiedy słońce zaszło i do domu wracać trzeba było, nie
wiedziała sama, jak ten dzionek przeleciał.
Ani jej też w głowie nie postało, że z zarośli borowych patrzy na nią i wygląda wzrok
bystry i chytry, pałający i okrutny, wzrok przebiegłego Sadełka, owego to lisa z sąsiedztwa
Kryształowej Groty, który sobie w tym lesie norę uczyniwszy pod pniem wywróconej sosny,
pustelnika udawał, a po stronach węszył, skąd by jaki dobry kąsek pochwycić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl