[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rysopisy ochotnikom szukającym Paula Dentona. Poza tym rozesłał policjantów, by we
wszystkich domach ostrzegali mieszkańców New Milford i Washington Depot przed piciem
wody ze studni. Informacja na ten temat miała się również pojawić w radiu i telewizji, choć
szeryf powiedział dziennikarzom, że niebezpieczeństwo spowodował nieustalony przeciek z
kanalizacji miejskiej. Gdy mówił o śmierci Olivera i zniknięciu Jima oraz Alison, używał
eufemizmów. Chłopiec umarł w wyniku nieszczęśliwego wypadku , a rodziców poszukuje
się, by udzielili wyjaśnień niezbędnych w dochodzeniu .
Nie wspomniał ani słowem o łuskach na plecach i udach dziecka, nie ujawnił też
faktu, że Dan badał dziwną mysz, która napiła się wody ze studni Bodine'ów. Nam wyjaśnił,
że do całego tego pasztetu brakuje mu jeszcze wybuchu zbiorowej paniki i masowej ucieczki
przed pozaziemskimi stworami.
W biurze koronera, gdzie miała się odbyć sekcja zwłok Olivera, również zachowano
całkowitą dyskrecję. Jack Newsom, lekarz medycyny sądowej, cichy, siwowłosy mężczyzna,
zawsze z niechęcią odnosił się do szumu i zamieszania robionego przez prasę. Lawrence
Dunn podzielał jego opinię, dlatego postanowili, że okoliczności śmierci Olivera zostaną
tajemnicą dopóty, dopóki szeryf Wilkes nie postanowi złożyć wyczerpującego oświadczenia.
Sądzę, że mieli rację tak postępując, przecież mieszkańców ogarnęłaby panika, gdyby
się dowiedzieli, że od picia wody mogą się pokryć łuską jak u krabów. Sam w to nie
potrafiłem do końca uwierzyć, choć przecież stałem nad ciałem biednego Olivera.
Woda się zagotowała, zalałem kawę w dzbanku. Gdy się parzyła, wyjąłem z kredensu
butelkę whisky i nalałem solidną porcję na dno kubka. Następnie dopełniłem kawą, dobrze
wymieszałem i poszedłem do salonu. Usiadłem przy Shelleyu na sofie i zapatrzyłem się w
ogień. Byłem śmiertelnie zmęczony, przemarznięty do szpiku kości i marzyłem o zapadnięciu
w długi sen u boku kota.
Drzemałem, gdy zadzwonił telefon. Ziewnąłem szeroko i pocierając brodę, sięgnąłem
po słuchawkę.
- Kto mówi? - spytałem i pociągnąłem łyk kawy z alkoholem.
- Dan. Wróciłem do laboratorium i robię testy.
- Jeszcze się nie kładłeś?
- Po co? To bardzo ważna sprawa.
- Jasne, bardzo ważna. - Ziewnąłem. - I co odkryłeś?
- Wziąłem się do ustalenia okresu, z jakiego pochodzi woda i pływające w niej
organizmy. Rheta mi pomaga i zrobiliśmy ze trzydzieści prób, żeby się całkowicie upewnić.
- Tak? I co to da?
- Gdy ustalę wiek związków organicznych w wodzie, będę mógł dość precyzyjnie
określić głębokość, z jakiej ona pochodzi. Na przykład, jeśli cząsteczki organiczne mają
siedem do ośmiu tysięcy lat, to najprawdopodobniej pochodzą z warstwy lasów liściastych,
która się znajduje jakieś dwadzieścia stóp pod powierzchnią. Rozumiesz, o czym mówię?
- Pewnie. Im starsze, tym głębiej leży. I jak stare są te przecinki w wodzie
Bodine'ów?
Dan milczał przez chwilę.
- Dwa miliony lat czy coś koło tego, potrafisz w to uwierzyć?
- Dwa miliony lat? Czyli to są prehistoryczne pozostałości?
- Tak. Sprawdziliśmy tyle razy, że nie ma mowy o pomyłce. Ta woda musi pochodzić
z podziemnego zródła, znajdującego się głębiej niż półtorej mili pod powierzchnią.
Opróżniłem kubek jednym haustem i zakasłałem.
- To śmieszne. Ich studnia ma najwyżej sto stóp głębokości.
- Wyniki próby są jednoznaczne.
- Dobra, jednoznaczne. Ale czego dowodzÄ…? %7Å‚e Bodine'owie wypili trochÄ™ bardzo
starej wody? Do czego to prowadzi?
- Chyba mnie nie zrozumiałeś - wyjaśniał Dan cierpliwie. - Te organizmy w wodzie
też mają dwa miliony lat.
- Co proszÄ™?
- Te małe przecinki. Badałem płyn, który wydzielają, oraz przetestowałem ich materię
organiczną. Wyniki są identyczne. Na wszelki wypadek prześlę niewielkie próbki do
laboratorium w White Palms, gdzie datują węglem aktywnym, ale nie mam najmniejszych
wątpliwości. One mają po dwa miliony lat.
Zamknąłem oczy. To dla mnie stanowczo za dużo.
- Posłuchaj - zacząłem zmęczonym głosem. - Jak coś może mieć dwa miliony lat i
ciągle żyć? A poza tym, gdzie ich długie siwe brody?
- Co za różnica, skoro to prawda? To żyjące skamieliny. Rheta teraz sprawdza, czy
wykazują podobieństwo do jakichkolwiek znanych gatunków prehistorycznych.
Milczałem przez dłuższą chwilę. Znów poczułem się zmęczony i samotny, zdarzenia
ostatnich dwunastu godzin były tak bardzo dziwne. Ogarnęło mnie paraliżujące przerażenie.
Myślałem o okropnych łuskach na ciele Olivera, skorupie na dnie wanny i krępej, zataczającej
się postaci, która zniknęła za płotem przy domu Bodine'ów.
- Będziemy musieli przeprowadzić kolejne testy - powiedział Dan - i może nawet
wwiercić się głębiej w studnię. Ta woda skądś się tam wzięła i dla dobra ogółu muszę
wiedzieć skąd. Może byś pojechał z nami po południu i trochę pomógł. Już rozmawiałem z
Carterem, obiecał dać wszystko, czego będziemy potrzebowali.
- O której mam przyjechać? - spytałem.
- Najpierw się prześpij. Pojadę tam, gdy tylko skończę pracę w laboratorium.
Umówmy się na wpół do trzeciej w domu Bodine'ów.
- Dobrze. - Odłożyłem słuchawkę. Spojrzałem na Shelleya, który zmrużył ślepia,
jakby był tym wszystkim bardzo znudzony. - Nic ci nie pomoże takie patrzenie -
oświadczyłem idąc do sypialni. - W wodzie grasuje banda skamielin sprzed dwóch milionów
lat i ludziom od tego wyrasta pancerz jak u homara. Chcesz skończyć z łuską na grzbiecie?
Ty, kot?
Rozebrałem się i poprawiwszy łóżko, które poprzedniego ranka zostawiłem
rozkopane, wsunąłem się pod kołdrę. Byłem tak wykończony, że po pięciu minutach już
spałem.
Znił mi się przedziwny koszmar. Najpierw stałem nocą nad brzegiem oceanu, na
którego powierzchni migotało światło księżyca. Pózniej płynąłem unoszony przez fale w górę
i w dół, czułem lodowaty chłód wody. Księżyc to pojawiał się, to znikał, niczym dalekie i
obce światło latarni morskiej.
Po jakimś czasie zanurkowałem w odmęty. Nie czułem strachu, a co dziwniejsze,
wcale się nie krztusiłem. Oddychałem bez trudu, czułem nawet chłodny, ożywczy powiew
słonej wody w płucach. Co prawda nic nie widziałem, bo pod powierzchnią było bardzo
ciemno, ale wyczuwałem drogę między prądami i falami oraz pośród lśniących blado ławic
śledzi i okoni. W śnie najosobliwsze było wrażenie, że doskonale wiem, dokąd płynę.
Czułem, że jeśli będę dalej podążał szerokim łukiem w lewo, to niedługo dotrę do półwyspu
ciemnych skał podwodnych, skąd od miejsca przeznaczenia będzie mnie dzieliła zaledwie
mila.
Nad sobą widziałem białawe promienie księżyca przenikające przez fale. W mętnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]