[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niż to okazał.
Kasyx nakreślił w powietrzu ośmiokąt, zużywając na to przedostatnią rezerwę energii.
Ośmiokąt zawisł w powietrzu jak ejdetyczne wyobrażenie, potem wzniósł się ponad ich
głowy i objął ich swym obwodem. Gdy tylko dotknął gruntu, pustynia i niebo zniknęły; znów
stali w sypialni. Zpiący poruszył się gwałtownie i obrócił, tak, że leżał teraz na lewym boku z
otwartymi ustami i oczami poruszającymi się w ostatkach snu. Niebo za oknem zaczynało
jaśnieć.
- Chodzmy lepiej, nim się obudzi - powiedział Tebulot.
- Nie. Najpierw musimy ustalić, kto to jest.
- Obudzi się za minutę. Co będzie, jeśli nas tu znajdzie?
- Zawsze zdążymy zniknąć - rzucił niecierpliwie Kasyx. Podszedł do szafy, otworzył
ją i zaczął grzebać w odzieży.
- Nic nie ma, nawet monogramów - powiedział, zamykając szafę i przechodząc do
biurka. Otwierał szuflady jedną po drugiej, wyciągając skarpetki, szorty i koszulki. Zpiący
sapał i pochrapywał na łóżku, miętosząc poduszkę.
- Pospiesz się, Kasyxie, na litość boską.
- Nie widzę, byś mi pomagał - odgryzł się Kasyx. Otworzył najwyższą szufladę i
znalazł wreszcie, czego szukał. - Eureka! Jest portfel. Karta identyfikacyjna, karta
ubezpieczalni, karty kredytowe, wszystko.
Wyjął z portfela jedną z kart identyfikacyjnych i zerknął na nią. Tebulot widział, jak
czyta, poruszajÄ…c wargami. Potem, bardzo powoli, wcisnÄ…Å‚ jÄ… z powrotem do plastykowej
pochewki, złożył portfel i schował go do szuflady. Spojrzał na Tebulota z poważną twarzą.
- Kto to jest? - spytał Tebulot.
- Nazywa siÄ™ Lemuel F. Shapiro, a karty identyfikacyjne wystawione sÄ… na
przełożonego lekarzy okręgowych w biurze koronera w San Diego.
- Co? - wyszeptał Tebulot. - Wydawało mi się, że Springer określił go jako
biznesmena i to bankruta...
- Owszem, tak powiedział Springer. Oszukał nas. Zastanawiam się, w ilu jeszcze
sprawach zrobił z nas durniów.
- Rozumiesz, co wykombinował? Wprowadził nas do snu jednego z niewielu ludzi,
którzy mogli śnić o tym niedorozwiniętym diable, którego dziś wykopano na plaży. Wiedział,
że wcześniej czy pózniej będziemy musieli się na niego natknąć i nie przejął się, co się z nami
wtedy stanie. Nie ostrzegł nas. Nie dał nam dość siły, byśmy mogli się bronić.
Lemuel F. Shapiro otworzył jedno oko i leżał teraz na łóżku, nasłuchując jak ktoś, kto
nie jest do końca pewien, czy naprawdę słyszy jakieś głosy. Kasyx natychmiast przywołał
gestem Tebulota i schwycił jego dłoń. Obaj przeniknęli powoli przez ściany, których struktura
molekularna przeorganizowała się na chwilę, by ich przepuścić, potem zaś popłynęli,
niewidoczni niemal, nad porannymi ulicami Del Mar. Niebo miało kolor mrożonej herbaty.
Ocean rozbijał się apatycznie na brzegu, jego powierzchnia marszczyła się jak skóra starej
kobiety.
Obniżyli lot i ledwo mącąc właściwy świtowi spokój powietrza, wniknęli przez dach
do domu Springera przy Camino del Mar i dotarli do pokoju, gdzie obaj zmaterializowali siÄ™ z
uniesionymi ramionami.
Nie było ani śladu Springera. Przeszukali cały dom, przenikając przez sufity, ściany i
drzwi, materializując się w każdym pomieszczeniu. Dom był całkiem pusty. Wszędzie leżała
nienaruszona warstwa kurzu - dowód, że nie przechodził tu od dawna żaden człowiek.
- Wracajmy lepiej do naszych łóżek - powiedział Kasyx. - Gdy tylko będziesz mógł,
idz do domu Susan i sprawdz, co dzieje się z jej ciałem. Zadzwoń do mnie, gdyby były jakieś
kłopoty. Może, gdy się nie obudzi, będą uważać, że zapadła w śpiączkę. Nie chcę jednak, by
uznali, że nie żyje. Mogliby wtedy zrobić coś głupiego, choćby poddać ją kremacji. Słyszałeś,
co powiedział Springer - nie znajdzie się w najmniejszym niebezpieczeństwie tak długo, jak
długo ktoś nie zniszczy jej ciała.
- Czy możemy jeszcze wierzyć w cokolwiek, co mówił nam Springer? - Spytał
Tebulot, zdejmując hełm i przeciągając ciężką dłonią po włosach.
- Nie wiem. Z pewnością jednak będę chciał jeszcze zadać mu kilka pytań. Nie
zapomnij zadzwonić i powiedzieć mi, co z Susan, dobrze? Zresztą, zadzwoń tak czy tak.
Tebulot uniósł dłoń do poziomu oczu, kierując jej wierzch ku Kasyxowi, który nie
widział dotąd takiego gestu, zrozumiał jednak jego znaczenie. Było to pożegnanie Wojow-
ników Nocy; pozdrowienie przekazywane sobie zawsze wraz z nastaniem dnia i końcem
nocnych przygód.
Niech bezpiecznie uda ci się przetrwać słoneczne godziny, tak, byś był gotowy, gdy
nadejdą znów godziny księżyca.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]