[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pory dowiedział się także i o tobie. Z pewnością zastanawia się. Chciałby wie-
dzieć, kim jesteś i skąd pochodzi twoja siła. . . Pozostanę tutaj i będę walczył,
póki nie padnę. Nie pytaj, dlaczego. Mam tylko nadzieję, że nim nadejdzie dzień
mojej śmierci, dowiem się, skąd wzięło się to wszystko i dlaczego istnieje Krąg.
Usłyszałem trzepot koło głowy. Schyliłem się, by uniknąć tego, w nadlatywa-
ło. Niepotrzebnie. To był tylko ptak. Biały ptak. Usiadł mi na lewym ramieniu
i świergotał cicho. Uniosłem dłoń, a on przeskoczył na nią. Miał przywiązaną do
nogi karteczkę. Odczepiłem ją, przeczytałem i zgniotłem w ręku. I zapatrzyłem
się w odległe, niewidoczne stąd rzeczy.
 Co się stało, sir Coreyu?!  zawołał Ganelon.
Wiadomość, którą wysłałem przed sobą do celu mej podróży, pisana moją wła-
sną ręką, niesiona przez ptaka moich pragnień, mogła dotrzeć jedynie do miejsca,
które miało być przystankiem na mojej drodze. Wprawdzie niezupełnie to miejsce
miałem na myśli, potrafię jednak odczytywać własne wróżby.
 Co to jest?  spytał Ganelon.  Co takiego trzymasz w ręku? Wiado-
mość?
Kiwnąłem głową i podałem mu ją. Nie bardzo mogłem wyrzucić tę karteczkę,
skoro widział, jak ją czytałem. Było na niej napisane:  Przybywam . A niżej był
mój podpis.
Ganelon pyknął z fajki i w świetle jarzącego się tytoniu odczytał kartkę.
 On żyje? I przybędzie tutaj?  zdumiał się.
 Tak należałoby sądzić.
22
 Dziwne  stwierdził.  Nie rozumiem. . .
 To wygląda na obietnicę pomocy  odrzekłem, odprawiając ptaka, który
zagruchał dwa razy, zatoczył krąg nad moją głową i odleciał: Ganelon pokręcił
głową.
 Nie rozumiem.
 Po cóż darowanemu koniowi zaglądać w zęby? Tobie udało się jedynie
powstrzymać Krąg.
 To prawda  przyznał.  On go może zdoła zniszczyć.
 A jeśli to tylko żart? Dość okrutny?
Znowu pokręcił głową.
 Nie. To nie w jego stylu. Zastanawiam się, o co może mu chodzić.
 Prześpij się z tym problemem  zaproponowałem.
 Niewiele więcej mogę teraz zrobić  odrzekł tłumiąc ziewanie.
Wstaliśmy i ruszyliśmy wzdłuż muru. Na korytarzu życzyliśmy sobie dobrej
nocy, po czym ja, zataczając się, powędrowałem ku otchłani snu, w którą zwaliłem
siÄ™ na Å‚eb, na szyjÄ™.
Rozdział 2
Dzień. Więcej zmęczenia. Więcej bólu.
Ktoś zostawił mi nowy płaszcz, brązowy. Uznałem, że dobrze się zdarzyło.
Zwłaszcza gdy nabiorę ciała, a Ganelon przypomni sobie, jakie kolory nosiłem.
Nie zgoliłem brody  kiedy mnie znał, nie byłem taki owłosiony. Starałem się
też zmienić głos, ilekroć on był w pobliżu. Grayswandira ukryłem pod łóżkiem.
Przez cały tydzień orałem sobą bez litości, ćwiczyłem do siódmych potów.
W końcu bóle minęły i mięśnie nabrały twardości. Sądzę, że w ciągu tych siedmiu
dni przybrałem na wadze jakieś siedem kilo. Powoli, bardzo powoli zaczynałem
znowu czuć się sobą.
Ta kraina nazywała się Lorraine, tak jak ona. Gdybym był akurat w roman-
tycznym nastroju, powiedziałbym, że spotkaliśmy się na łące pod murami zamku,
że ona zbierała kwiaty, a ja wyszedłem na spacer, żeby rozluznić mięśnie i ode-
tchnąć świeżym powietrzem. Bzdura.
Wydaje się, że można określić ją słowem: markietanka. Spotkałem ją wie-
czorem, po ciężkim dniu spędzonym głównie z mieczem i buzdyganem. Kiedy
zauważyłem ją po raz pierwszy, stała obok pala ćwiczeń, czekając na tego, z któ-
rym była umówiona. Uśmiechnęła się do mnie, więc ja także się uśmiechnąłem,
skinąłem głową, mrugnąłem i poszedłem dalej.
Następnego dnia spotkaliśmy się znowu i mijając ją rzuciłem:  Dzień dobry .
I tyle.
A potem dalej na nią wpadałem. Pod koniec mojego długiego tygodnia tutaj,
kiedy mięśnie przestały mnie boleć, ważyłem osiemdziesiąt kilogramów i tak też
się czułem, umówiłem się z nią na wieczór. Wiedziałem już, jaki jest jej status,
ale nie przeszkadzało mi to.
Jednak tej nocy nie robiliśmy tego, czego można by się spodziewać. Nie. Za-
miast tego rozmawialiśmy, a potem zdarzyło się jeszcze coś.
W jej kasztanowych włosach dostrzegłem kilka pasemek szarości, sądzę jed-
nak, że nie miała jeszcze trzydziestki. Bardzo błękitne oczy. Lekko szpiczasty
podbródek. Czyste, równe zęby w ustach, które tak często się do mnie uśmiecha-
ły. Głos miała nieco zbyt nosowy, włosy za długie, makijaż nałożony zbyt grubą
24
warstwą, kryjący za wiele znużenia, cerę za bardzo piegowatą, suknie zbyt jaskra-
we i obcisłe. Jednak lubiłem ją. Nie spodziewałem się, że tak właśnie będę to
odczuwał, gdy umawiałem się z nią na tę noc, ponieważ  jak już mówiłem 
nie o lubienie mi chodziło.
Nie mieliśmy gdzie iść, chyba że do mojej komnaty. No więc poszliśmy tam.
Byłem już kapitanem i wykorzystałem swoje stanowisko, każąc przynieść kolację
i dodatkowÄ… butelkÄ™ wina.
 Ludzie się ciebie boją  powiedziała.  Mówią, że nigdy się nie męczysz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl