[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siÄ™ szara, a potem prawie przezroczysta. Po
325
krótkiej chwili znikła; nic nie wskazywało, że tu kiedyś była, nic poza
odciskiem pantofli na śniegu. Nagle rozpłynęła się w nicość.
Teraz Yincent musiał znalezć Thomasa. Wrócił do domu i zaczaj otwierać drzwi,
jedne po drugich, szukając syna. Zajrzał jeszcze raz do sali balowej, ale nikogo
nie było. Większość robaków rozpełzła się; czepiały się brzegów aksamitnych
portier, szukając ciepła. Zajrzał do kuchni, ale tam też było pusto. Potem nagle
wpadł do znanego salonu i stanął twarzą w twarz z Willą, jej córkami i ułomną
Netty.
Kim jesteś! krzyknęła Willa. Jak śmiesz wdzierać się do naszego domu!
Yincent zawahał się. Przecież to były dziewczynki, dzieci, a jedno z nich było
kaleką. Ale nie zapomniał o celu, dla którego się tu znalazł. Miał zniszczyć
Grayów kompletnie. Przez całe lata ileż dzieci zostało odartych ze skóry, aby
utrzymać przy życiu te dziewczynki. Bóg tylko wie ile. Przetrwały trzy razy
dłużej, niż było im pisane, a jaką cenę musiały ponieść ich ofiary? Godziny
męczarni, dni strachu a nie spoczęły nawet w poświęconej ziemi. Duchy ofiar
zostały uwięzione w Wilderlings i następne życie czeka na nie dopiero po śmierci
Grayów.
Yincenta ogarnęło szaleństwo. Musiał kontynuować swoje dzieło, a mógł to zrobić,
tylko wpadając w prawdziwy szał, w którym wrodzona mu prawość i wrażliwość
zostanie zastąpiona przez dziką, krwawą wściekłość. Chwycił ciężki pogrzebacz o
miedzianej rączce, oparty o kominek. Jednym błyskawicznym uderzeniem rozłupał
Willi głowę tuż powyżej ucha, wzdłuż Unii, którą wyznaczał koronkowy czepek.
Kiedy upadła, uderzył jeszcze raz, w kark. Jeżeli nawet przeżyje, nigdy nie
będzie mogła chodzić.
Dziewczęta krzyczały. Netty, oszalała ze zgrozy, trzymała się poręczy
mahoniowego fotela na kółkach, rzucając głowę na boki. Emily i Ermitrude chciały
uciec, kryjąc się za zasłonami, ale Yincent walił w fałdy kotar raz za razem, aż
Emily wypadła zza nich z rozbitą głową, a Ermitrude osunęła się na kolana,
błagając o litość.
Yincentowi jakoś udało się je zabić. Taki akt gwałtu był całkowicie sprzeczny z
jego charakterem. Ale był zdeterminowany i wiedział, że nie ma innej drogi. To
było, jakby pałką uśmiercał foki. Ermitrude klęczała przed nim, a on uderzył ją
dwukrotnie, aż pękła jej czaszka. Wyciągnął Netty z fotela na kółkach i rzucił
twarzą na podłogę, tłukąc tak silnie tyłem jej głowy, że rzuciła się raz gwał-
326
townie i padła nieruchomo. Pokryte krwią i koronkami wiktoriańskie sukienki
walały się wszędzie, jak na oddziale chirurgicznym szpitala dla lalek. Willa
zajęczała, uniosła dłoń ozdobioną diamentowymi pierścieniami. Potem dłoń opadła
bezwładnie.
Yincent stał w drzwiach, dyszał. Mój Boże, pomyślał, zabiłem je wszystkie. Ale
przypuśćmy, że to nie jest żadna inna rzeczywistość; przypuśćmy, że zwariowałem
i to stało się naprawdę. Przypuśćmy, że to były normalne, niewinne dziewczynki,
a ja zatłukłem je wszystkie na śmierć.
Jednakże szybko otrzymał dowód na to, że postąpił słusznie i nie zwariował.
Spódniczki i pantalony zaczęły poruszać się i falować, jakby dziewczęta budziły
się ze snu. Rękawy uniosły się, a halki zaszeleściły.
Yincent ostrożnie podniósł ciało Netty sczerniałym końcem pogrzebacza. Były tam,
tysiącami. Robaki, które nawiedziły rodzinę Grayów od dnia, w którym powinni
byli umrzeć. Yincent wycofał się, czując obrzydzenie i zamknął za sobą drzwi.
W tym momencie u szczytu schodów pojawiła się Cordelia. Właśnie pudrowała sobie
twarz. Od razu spostrzegła Yincenta. Zamknęła z trzaskiem puderniczkę.
Maurice! zawołała. Obróciła się i pobiegła wzdłuż schodów. Maurice! Na
litość boską, Maurice! Yincent Pearson tu jest! Maurice!
Nie wypuszczając pogrzebacza, Yincent przemierzył hol i z furią wbiegł na
schody. Kiedy znalazł się na górze, akurat dostrzegł znikający w bibliotece
brzeg czarnej sukni Cordelii. Wyglądał jak płetwa nurkującego rekina. Pobiegł
wzdłuż schodów, dopadł drzwi biblioteki i zatrzymał się nadsłuchując. Za żadne
skarby nie zamierzał wpaść im w ręce przez własną nieuwagę albo uczynić coś, co
skrzywdziłoby Thomasa.
Maurice Gray?! zawołał chrapliwie. Brak odzewu.
Maurice Gray, jestem Yincent Pearson. Chcę mojego syna, panie Gray, i to już!
Zbierał się do kopnięcia w drzwi, kiedy otwarły się od wewnątrz i pojawiła się
Cordelia. Stała w nich blada i milcząca, wpatrując się w niego natarczywie
oczami jak zwierciadła.
Gdzie jest mój syn? zażądał odpowiedzi Yincent.
327
Proszę, proszę powiedziała Cordelia, wychodząc na korytarz i okrążając go.
Więc to pan jest Yincent Pearson. Jakież podobieństwo do dziadka. Ta sama uroda
i ta sama moralna bezkom-promisowość. Ale stosujecie swe zasady tylko wobec
innych, sami zaś nie przejmujecie się wcale konsekwencjami własnych czynów.
Yincent uniósł pogrzebacz.
Jeżeli mi nie powiesz, gdzie jest mój syn, zabiję cię tu i teraz!
Cordelia uśmiechnęła się z lodowatym spokojem. Otworzyła szerzej drzwi. Yincent
dojrzał kominek, przed nim dywan, na którym leżała encyklopedia, otwarta na
stronie z hasłem o modliszce, i krzesło. Za krzesłem, w drewnianej boazerii,
zobaczył na wpół uchylone drzwi.
Twój syn udał się w podróż z moim bratem Maurice'em. W fascynującą podróż do
dalekich krajów! Mogę ci obiecać, mój drogi, tu i teraz, że nigdy go nie
znajdziesz. Równie dobrze możesz powrócić do swojej szarej egzystencji i na
zawsze zapomnieć o Grayach.
ROZDZIAA DWUDZIESTY ÓSMY
Darien, 24 grudnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]