[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Strzeżcie się!  mówili niektórzy majtkowie.
 Nic to! płyniemy z falą!  odpowiadała większość marynarzy.
Tymczasem pewnego razu wybuchła taka burza, jakiej dotychczas nie by-
wało na morzu. Wichry zmieszały ocean z chmurami w jeden piekielny za-
męt. Wstały słupy wodne, i leciały z hukiem na  Purpurę , straszne, spie-
nione, wrzące. Dopadłszy statku wbiły go aż na dno morza, potem rzuciły ku
chmurom, potem zwaliły znów na dno. Pękły zwątlałe wiązania statku i na-
gle krzyk straszny rozległ się na pokładzie:
  Purpura tonie!
I  Purpura tonęła naprawdę, a załoga, odwykła od trudów i żeglugi, nie
wiedziała, jak ją ratować!
Lecz po pierwszej chwili przerażenia wściekłość zawrzała w sercach, bo
kochali jednak swój statek ci marynarze.
Więc zerwali się wszyscy i poczęli bić z dział do wichrów i fal spienionych,
a potem chwyciwszy, co kto miał pod ręką, poczęli chłostać morze, które
chciało zatopić  Purpurę .
Wspaniała była walka tej rozpaczy ludzkiej z tym żywiołem. Lecz fale były
silniejsze od żeglarzy. Działa zalane umilkły. Olbrzymie wiry porwały wielu
walczących i uniosły w odmęt wodny. Załoga zmniejszała się z każdą chwilą
 ale walczyła jeszcze. Zalani, na wpół oślepli, pokryci górą pian, żeglarze
walczyli do upadłego.
Chwilami sił im brakło, ale po krótkim spoczynku znów zrywali się do
walki.
Na koniec ręce im opadły. Poczuli, że śmierć nadchodzi.
I nastała chwila głuchej rozpaczy. I poglądali na się ci żeglarze jak obłą-
kani.
Wtem te same głosy, które poprzednio ostrzegały już o niebezpieczeństwie,
podniosły się znowu, silniejsze, tak silne, że ryk fal nie mógł ich zagłuszyć.
Głosy te mówiły:
 O, zaślepieni! Nie z dział wam bić do burzy, nie fale chłostać, ale statek
naprawiać! Zstąpcie na dno. Tam pracujcie.  Purpura jeszcze nie zginęła!
Na owe słowa drgnęli ci na wpół umarli i rzucili się wszyscy na spód i roz-
poczęli pracę od spodu.
I pracowali od rana do nocy, w trudzie i pocie czoła, chcąc dawną bez-
czynność i zaślepienie wynagrodzić...
80
H.K.T.
BAJKA
Leci sobie drapieżny sęp, leci, leci, wreszcie siada wśród skał przy sokolim
gniezdzie i poczyna krakać na sokoła:
 W imieniu moich praw, słuchaj mnie!
 Czego chcesz?  pyta sokół.
 Chcę cię zabić i pożreć  powiada sęp.
 A cóż ci po mojej zgubie?
 Co za głupie pytanie i co za brak wykształcenia! Ciasno mi jest w ro-
dzinnym gniezdzie, więc chcę zabrać twoje, abym miał gdzie umieścić moich
młodszych synów; po wtóre, mam swoją sępią politykę, której twoje istnienie
zawadza; a po trzecie, kraczesz innym głosem niż ja i, nie kochasz mnie.
 Co do mego głosu, odzywam się takim, jaki mi Bóg dał, a co do mych
uczuć, za cóż ja mam cię kochać?
 Mniejsza o to. Wiem tylko, że mam prawo zabić i pożreć każdego, kto
mnie nie kocha.
 Więc gdybym cię kochał, nie zabijałbyś mnie?
 Ach!  rzecze sęp  gdybyś mnie kochał, oddałbyś mi dobrowolnie swoje
gniazdo, a również dobrowolnie dałbyś mi się pożreć, aby moja osoba mogła
nieco zaokrąglić się i utyć.
 W każdym razie nie uniknąłbym zguby?
 Rozumie się: jednakże śmierć z poświęcenia przyniosłaby ci większy za-
szczyt.
Chwila milczenia.
 Co ma być, to będzie...  mówi wreszcie sokół.  Ale powiedz mi też, mój
kochany, kto cię nauczył tak rozumować?
Usłyszawszy to sęp podnosi głowę i rzecze z wielką dumą:
 Prostaku, to chyba nie wiesz, że ja przez dwa lata byłem na edukacji w
ogrodzie zoologicznym w Berlinie!
 Tak?...  mówi sokół.  Ha! to w takim razie nadzieja moja tylko w Bogu
 i trochę także w... dziobie.
81
PAOMYK
Gdy po wykopaniu ziemniaków wypłacono w końcu strudzonym najmitom
należność za cały czas robót polnych, pobrali wszyscy na plecy przygotowane
już poprzednio węzełki i ruszyli pod wieczór do najbliższej stacji. kolejowej.
Przyzostał tylko Wojciech Lipiecki, chłop spod Kościana, który przypadkiem
przyłączył się wraz z kilku innymi do obieżysasów z Królestwa i razem z nimi
pracował. Przyzostał on dlatego, że się w dzień podzwigał worem ziemniaków
i czuł się jakiś słaby, a po wtóre i z tej jeszcze przyczyny że chciał wstąpić do
baraku, w którym ludzie przez cały czas koczowali, zabrać stamtąd obrazek
Matki Boskiej Częstochowskiej i ołowianą lampkę Sam je był zawiesił, jako
chłop pobożny, w kącie nad swoim tapczanem i oczywiście szkoda mu było
świętych rzeczy, a to tym bardziej że Niemcy-lutrzy nie umieliby ich uszano-
wać. Więc w tym zamiarze, po otrzymani zapłaty w kancelarii, powlókł się do
baraku, wzniesionego na skraju przestronnego pola pod lasem, układając
sobie w myśli po drodze, że się prześpi, wypocznie, a jutro skończy pakowa-
nie i pociÄ…gnie za innymi.
Ale szło mu się jakoś dziwnie niesporo  i czuł, że ma nogi jak słomiane,
że krzyże go bolą i że w piersiach ma jakby gwozdzie, które kłują go przy
każdy poruszeniu. Robiło mu się to gorąco, to zimno. Przed samym bara-
kiem rozebrało już chłopa do szczętu. Tyle tylko że wszedł, ledwo-ledwo za- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl