[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mady ptaków, krzątających się około gniazd, nadbiegały ku sternikowi kiwając się i zatacza-
jąc w wielkim pośpiechu, nieraz padały i przewracały kozły, wreszcie, zziajane pośpiesznym
biegiem, otoczyły zwartym pierścieniem dziwnego gościa, kiwały ze zdumieniem głowami,
coś sobie komunikowały wzajemnie, kłóciły się między sobą, biły skrzydłami, niezdolnymi
do lotu, jakby pięściami, częstowały uderzeniami dziobów, słowem, powstało nieopisane
zbiegowisko, tak iż sternik znalazł się w prawdziwym kłopocie, jak się wydostać z tego
tłumu. Zamierzył się kijem na najbliższego samca, który starał się zbadać jakość materiału
jego kurtki za pomocą swego dużego dzioba, lecz spostrzegł, że pingwin bynajmniej nie jest
takim tchórzem groznie nastroszył pióra na karku, wyciągając przed siebie dziób, rozkrzy-
żował skrzydła jakby dwie ręce i z gardzieli jego wybiegały głuche chrząkania. Widocznie
zaczepka ta wywołała w nim wielkie oburzenie. Był gotów stanąć do walki, niewiele brako-
wało, żeby rzucił się na wroga, lecz sternik roztropnie wycofał się z tej walki, która okryłaby
go śmiesznością w oczach towarzyszy. Pozwolił filozoficznie skubać się pingwinom, które
zaspokoiwszy swą ciekawość oddalały się, ustępując miejsca nowym przybyszom, pragnącym
także obejrzeć gruntownie nie znaną sobie istotę.
James czuł się jak jakiś Guliwer między liliputami. Niemało kosztowało go trudu,
zanim zgromadził kilkanaście świeżych jajek, które ułożył w swej wielkiej kraciastej chustce
do nosa. Pingwiny protestowały przeciwko temu rabunkowi, nieraz bardzo energicznie: po-
szkodowane rodziny robiły wielki lament, goniły złodzieja, okładały go swoimi szczątkowy-
mi skrzydłami po nogach, tak iż nieraz musiał ratować się szybką ucieczką przed ścigającymi
go śmiało pingwinami.
Podobne kradzieże popełniały także i same pingwiny. Ich gniazda składały się z ułożo-
nych w krąg kamieni. W środku tego murku samica znosiła i wysiadywała jaja, na przemiany
z samcem. Widocznie dał się odczuwać brak materiału na gniazda, gdyż od czasu do czasu,
korzystając z nieuwagi właściciela, jakiś sąsiad po cichutku chwytał potrzebny mu kamień i
uciekał ze zdobyczą. Wówczas wszczynał się tumult nie do opisania, wszystkie pobliskie ro-
dziny podnosiły lament, goniono złodzieja, ażeby mu odebrać ukradziony kamień, nie żałując
przy tym pojmanemu przestępcy uderzeń skrzydłami i dziobami.
Widzi pan, kapitanie, co mnie kosztowało zdobycie tej jajecznicy powiedział
sternik wróciwszy do towarzyszy z zapasem jaj. Nieprędko odważę się na nową wyprawę,
chyba że mnie kto będzie bronił porządnym kijem.
Jak dobrze pójdzie, to pingwiny niebawem przekonają się, co z nas za gagatki
odparł śmiejąc się Gromski. Trudno będzie się między nimi pokazać, a jeszcze, jeżeli
będziemy z tych ptaków robili sobie befsztyki, to można sobie wyobrazić, jak nas potraktują
niebawem. Cóż jednak począć, każdy musi żyć. Pamiętajmy tylko, żeby dyskretnie porywać
zdobycz spośród tego tłumu. Inaczej może być z nami niedobrze.
Teraz nasi podróżnicy zaczęli się naradzać, w którym miejscu założyć stalą siedzibę i w
jaki sposób ją zbudować, ażeby dała niezbędną ochronę od mrozów i wiatrów. Kapitan Ford
chciał naśladować Eskimosów i wznieść chatę z brył lodu, które można było spoić za pomocą
zamarzającej wody zamiast zaprawy murarskiej. Lecz sternik zaprotestował przeciwko temu.
Znajdujemy się na prawie zupełnie gładkim lodowcu, wystawionym na podmuchy
orkanu i burze śnieżne, które by niebawem zasypały nasz domek, tak iż nie moglibyśmy się
już z niego wydostać. Proponuję przeto, ażeby raczej wkopać się w sam lód; za pomocą na-
szych młotków i innych narzędzi wyżłobimy sobie głęboką miednicę, przykryjemy ją powło-
ką z naszego balonu, żerdzie bambusowe posłużą za krokwie i będą chroniły dach od zawale-
nia się pod ciężarem śniegu. Od strony podwietrznej urządzimy sobie wyjście zasłonięte
jedwabiem, wnętrze jamy też możemy wybić, jakby tapetą, skórą naszego nieszczęsnego
balonu. Najsilniejszy huragan nie przewróci nam takiego schroniska, a za pomocą łopatki,
którą podejmuję się zmajstrować, wydobędziemy się z tego kretowiska na wypadek zawiei
śnieżnej.
Po gruntownej rozwadze zaakceptowano pomysł sternika i nie zwlekając udano się w
powrotną podróż do balonu, skąd miano przywiezć materiał na dach i obicie wewnętrzne
lodowego pałacyku.
W KRYSZTAAOWYM PAAACU
Podróż do nieszczęsnego aerostatu, który po bohaterskiej walce o zdobycie bieguna
południowego wydał ostatnie tchnienie na skraju lodowca, zajęła naszym wędrowcom kilka-
naście godzin. Kiedy nareszcie dotarli do stosu jedwabiu, zabrali się natychmiast do porozci-
nania go na duże płaty. Nie można było nawet marzyć o tym, żeby tak wielki ciężar zabrać za
jednym razem, toteż musiano siÄ™ ograniczyć do jednego kwadratu, mierzÄ…cego okoÅ‚o 100 m²;
miał on posłużyć za materiał na dach.
Dołączono do tego ładunku jeszcze kilka grubszych bambusów, które były przeznaczo-
ne na krokwie, i z tym ładunkiem powędrowano do Przylądka Pingwinów. Przed odjazdem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]