[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Słaby różowy odblask, jakby zorzy, świecił przez szyby.
Ale nie była to zorza, była to łuna dalekiego pożaru.
Pali się pomyślałem, nie myśląc zresztą wstawać z ogrzanego posłania. Muszą się bić
w tamtej stronie.
Tak też i było.
Wkrótce uszu moich doszedł daleki, daleki odgłos strzałów rotowych.
Strzały te, odległe, przytłumione, a szybkie i prawidłowe jak muzyczna gama, to ustawały
chwilami, to odzywały się z nową energią.
W przestankach słyszałem chrapanie Marxa.
Po niejakim czasie zdawało mi się, że strzały się zbliżają, przy tym jeden i drugi wystrzał
armatni wstrząsnął szybami, które zadzwięczały żałośnie. Nie chciało mi się jeszcze wstawać,
ale na wszelki wypadek postanowiłem rozbudzić Mirzę.
Selim! zawołałem.
Selim nie odpowiadał.
25
Selim! powtórzyłem głośniej.
W odpowiedzi zachrapał tylko Marx.
Tymczasem łuna stała się jaśniejszą. Przy jej czerwonym blasku spojrzałem na posłanie
Selima: było puste.
Sądziłem, że wyszedł posłuchać, jak idzie bitwa, i wziąwszy karabin, wyszedłem także do
ogrodu.
Księżyc świecił jasno. Promienie jego zmieszane z odblaskami łuny, zalewały ogród
jakimś tajemniczym półbiałym, pół-czerwonym światłem. Liście na drzewach szemrały cicho,
mieniąc się srebrem i miedzią; długie czarne cienie kładły się na ziemię. Ale w ogrodzie było
spokojnie. Okna szaletu pozostały ciemne. Znać tu już ludzie przywykli do odgłosów bitew i
łun pożarów.
Wszystko to było jakieś tajemnicze i uroczyste. Z jednej strony melancholia i spokój
uśpionego ogrodu, a tam blaski krwawe, w dali bitwa, pożar i wrzawa, podobna do szumu
morza. Byłem tak przyzwyczajony do ciągłego czajenia się od czasu wyjazdu z Paryża, że i
teraz mimo woli szedłem, jakbym się zbliżał pod pruską placówkę.
Nagle ujrzałem Mirzę i stanąłem jak wryty. Na ławce, w cieniu krzewów, siedziała panna
La Grange, a przed nią klęczał Mirza i pokrywał pocałunkami jej ręce.
Zwieciły im księżyc i łuna.
Jedyna moja, jedyna moja! szeptał namiętnie Mirza.
Czy mi przebaczasz? dodał po chwili.
Szmer jego słów i pocałunków zagłuszały coraz bliższe strzały rotowe.
Usłyszałem jednak jeszcze oderwany frazes.
Umyślnie tu przybyłem...
W ogrodzie stawało się coraz czerwieniej. Zwiatło księżyca bladło i mdlało, ale
kochankowie zdawali się nie słyszeć i nie widzieć nic.
Pomyślałem jednak, że bitwa może zawadzić o La Mare i że bezpieczeństwo wymaga,
abyśmy się mieli na baczności. Cofnąłem się więc za gęstwinę i począłem gwizdać z cicha
umówiony między nami sygnał.
Był to sygnał znany nam od dawna. Nuta jego znaczy nawoływanie: Dzieci, zbierajcie
siÄ™! etc.
Jakoż natychmiast zaszeleściały liście, a po chwili ukazał się Mirza ze świecącymi oczyma
i rumieńcami na twarzy, drżący ze wzruszenia.
Co tam? spytał.
BijÄ… siÄ™.
26
To daleko. Nie nadużywaj sygnału, bo mnie wprowadzasz w błąd. Sygnał znaczy:
niebezpieczeństwo tuż.
Czym ci w czym przeszkodził?
Mirza zatrzymał się nagle.
Ty widziałeś wszystko?
Tak.
Umilkł, a po chwili porwał mnie za ramiona.
To dobrze! rzekł. Chodzmy do kwatery, mam z tobą pomówić o wielu rzeczach. Nie
zaśniesz przecie teraz?
Nie zasnÄ™.
Wróciliśmy. Ja położyłem się znowu na materacu, Mirza zaś siadł na swoim i zaczął
mówić:
Może pomyślisz sobie, że postąpiłem jak egoista, ale sądziłem, że ci wszystko jedno,
gdzie się masz bić. Mnie się zawsze przy tym wszystko wiodło, tobie nie, dlatego myślałem
także, że wiążąc los twój z moim, wiążę cię z moim szczęściem. Ale to się może zmienić. Ja
przedsięwziąłem sprawy dość niebezpieczne. Teraz ci je opowiem. Jeżeli zechcesz, to się
cofniesz. Jeszcze czas. Powiedz mi jednak naprzód, czy bezwarunkowo byłbyś poszedł na
wojnÄ™?
Tak.
To dobrze, zatem nie ja ciÄ™ pociÄ…gnÄ…Å‚em?
Nie ty.
Teraz słuchaj. W Paryżu, jeszcze przed wojną, poznałem Lidię La Grange i zakochałem
się w niej. Ona mi była wzajemną. Ale potem zerwało się wszystko i wiesz, kto był tego
powodem?
Nie wiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]