[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Otworzyłeś okno?
Okno było zamknięte, więc sprawdziła, czy ogrzewanie jest
włączone. Chyba powinna porozmawiać z Forestem o przeciągach w
tym pokoiku.
Usiadła na brzegu łóżka Bobby'ego. Szczelnie otuliła syna kołdrą.
- Opowiedz mi o tym nowym przyjacielu.
- Nie wiem, jak ma na imię. Odwiedził mnie już dwa razy.
- I zniknął, kiedy weszłam do pokoju? - zapytała Julia, a Bobby
kiwnął głową.
Wyimaginowany przyjaciel? Jakoś ją to specjalnie nie zmartwiło.
Bobby zawsze wykazywał się bujną wyobraznią. Kiedy miał pięć lat,
wymyślił sobie przyjaciela, który nazywał się Gifford i podobno był
puszystym królikiem. Przez cały miesiąc każdego wieczora Gifford
jadł z nimi kolację, a potem kładł się spać razem z Bobbym. Po czym
Gifford zniknął równie tajemniczo, jak się pojawił.
Bobby wciąż nie mógł pogodzić się ze śmiercią ojca. Julia nie
zdziwiła się więc, że w życiu jej syna pojawił się ten dziwny, nowy
przyjaciel.
- Czy twój nowy przyjaciel to mały króliczek czy tłusta, brzydka
ropucha? - zaczęła się z nim droczyć.
Bobby posłał jej pełne wyrzutu spojrzenie i wzniósł oczy ku
niebu.
- Mamo, on nie jest zwierzakiem. To chłopiec taki jak ja. Potrafi
latać. Rozśmiesza mnie.
Julia dotknęła lekko koniuszka jego nosa.
- To najlepszy przyjaciel, jakiego można sobie wymarzyć. Taki,
który potrafi cię rozśmieszyć. - Odsunęła niesforny kosmyk włosów z
jego czoła, po czym pocałowała go.
- Tylko nie podobają mi się przyjaciele, którzy nie pozwalają
mojemu synowi spać. - Uśmiechnęła się. - Kładz się już.
Zatrzymała się w progu, posłała mu pocałunek, zgasiła światło i
zamknęła drzwi. Przeszła przez swój pokój i zeszła na dół. Ona i
Bobby wrócili z festynu wcześniej. Czekała na Foresta. Chciała
porozmawiać z nim o Christopherze. Musiała to zrobić.
Rozmowa z Lorną sprawiła, że resztę dnia przeżyła jak w transie.
Wciąż powracały do niej słowa dziennikarki. Kręciło się jej w głowie
od tego wszystkiego. W ciągu popołudnia poznała setki ludzi, ale nie
pamiętała nawet jednego imienia... poza Christopherem.
Zwinęła się w kłębek na sofie. Była wdzięczna Lottie za to, że
rozpaliła ogień w kominku. Ciepło promieniowało teraz z niego i
przynosiło ulgę. Przez cały dzień było jej zimno, otaczał ją chłód,
który wynikał z uświadomienia sobie faktu, że jej związek z Jeffreyem
był zbudowany na kłamstwach i niedomówieniach.
Jak mógł jej nie powiedzieć o swojej pierwszej żonie? 0 dziecku?
Jak mógł zatrzymać coś tak ważnego dla siebie? Nie podzielić się
swoją przeszłością, swoim sekretem? Nic dziwnego, że nie udało się
im żyć w bliskości, której tak bardzo pragnęła.
Drgnęła gwałtownie, gdy za oknem rozbłysła błyskawica, a zaraz
potem rozległo się dudnienie grzmotu. No i dobrze, pomyślała. To
wydawało się idealnym zakończeniem tego tak burzliwego dnia.
Spodziewała się, że ciemność nocy sprowadzi Foresta do domu,
ale słońce zaszło już ponad dwie godziny temu, a jego wciąż nie było.
Na pewno wróci, gdy zacznie padać.
Nie miała pojęcia, jak długo miał trwać festyn. Być może jeszcze
się nie skończył. Jeśli tak, to na pewno deszcz gwałtownie przerwie
zabawÄ™.
Wiatr się wzmagał. Wstrząsane nim gałęzie drzew coraz mocniej
uderzały w okna salonu. Przy silniejszych podmuchach rozlegało się
posępne świstanie. Mimo to do jej uszu dobiegło zawodzenie.
Usiadła. Przechyliła głowę i zmarszczyła brwi. Nie była pewna,
czy to ma związek z wiatrem, czy też jest to coś zupełnie innego.
Dzwięk wznosił się i opadał. W końcu rozpoznała niesamowite,
żałosne szlochanie dziecka.
Zerwała się na równe nogi i ruszyła w stronę schodów. Bobby
zawsze bał się burzy. Zawsze bał się grzmotów. Włączyła światło na
schodach i pobiegła na górę. Zatrzymała się w połowie drogi, gdy
światło zamigotało i znowu się zapaliło. Ruszyła, chcąc jak
najszybciej wziąć Bobby'ego w ramiona i uspokoić go. Stanęła w
progu małego pokoiku, nie zapalając światła. Słyszała oddech syna.
Głęboki, regularny rytm snu. A łkanie wciąż było słychać. W świetle
błyskawicy zobaczyła Bobby'ego pogrążonego w głębokim śnie.
Nagle zrobiło się jej sucho w ustach. Była przerażona. Uspokój
się, powtarzała sobie, wychodząc z pokoju. Błyskawica znowu
przecięła niebo, zalewając korytarz światłem. Grzmot rozległ się
bardzo blisko. Zawodzenie przybrało na sile. Julia poczuła ciarki na
plecach i ramionach.
Nagle w całym domu zrobiło się przerazliwie, nienaturalnie
chłodno. Przez chwilę się wahała. Nie dający spokoju dzwięk był
coraz wyrazniejszy, jakby była blisko jego zródła. Ruszyła
korytarzem. Minęła pokój Foresta, pokoje gościnne, drugą łazienkę.
Zawodzenie ustało. Słyszała wiatr świszczący za oknem, ale nie
dziecięce łkanie.
Stała bez ruchu na końcu korytarza, a serce waliło jej w
oszałamiającym tempie. Czy to się zdarzyło naprawdę? Czy
rzeczywiście słyszała szlochanie dziecka, czy też wszystko sobie
wymyśliła? Była tak skołowana, że wszystko zdawało się możliwe.
Cały dzień upłynął pod znakiem dawnych tajemnic, uciążliwych
sekretów, niewyjaśnionej śmierci biednego, małego chłopca. Nie
byłaby zdziwiona, gdyby się okazało, że płacz był produktem jej
nadaktywnej wyobrazni.
Zaczęła schodzić w dół. Stłumiła krzyk, gdy lampa znowu
zamigotała i w końcu zupełnie zgasła. Stała na środku schodów i
czekała, aż zapłonie znów światło. Po chwili dotarło do niej, że burza
na zewnątrz przybrała na sile, w związku z czym mogła nastąpić
awaria elektryczności.
Chwyciła się poręczy. Zaczęła powoli schodzić. Nie widziała
absolutnie niczego. Kiedy dotarła wreszcie na dół, uderzyła w kogoś
głową. Nie była w stanie powstrzymać krzyku, który urósł jej w
gardle. Omal nie upadła do tyłu, ale podtrzymały ją czyjeś mocne
ręce.
- Co ty, u diabła, wyprawiasz? Włóczysz się po ciemku po
domu? - zapytał Forest.
- Kiedy zaczęłam włóczyć się po domu, nie było ciemno. Zwiatło
zgasło, gdy byłam w połowie schodów.
Odsunęła się od niego i wpadła na bogato zdobiony stojak na
parasole, którego nie mogła widzieć. Zaczęła protestować, gdy Forest
chwycił ją za ramię i zaprowadził do salonu, gdzie ogień płonący na
kominku dawał odrobinę światła.
- Nie wiedziałam, że jesteś w domu - powiedziała, oddychając z
ulgÄ… i siadajÄ…c przy kominku.
- Od kilku godzin. Byłem w pracowni na dole. Usiadł w fotelu,
który dla niej stał się już jego fotelem.
Był to wielki uszak, stojący przy samym kominku. Nigdy nie
widziała, żeby siadał w jakimś innym miejscu.
- Co tam robisz? - zapytała zaciekawiona Julia. Jego spojrzenie
było ponure i zagadkowe.
- Co chcÄ™.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]