[ Pobierz całość w formacie PDF ]
o parę centymetrów. Ziemianie wstrzymali oddechy, aż ponownie zastygła bez ruchu.
- Uderz jeszcze raz - poradził Ross.
Ashe obszedł robota dokoła, przyglądając mu się z uwagą. Przeniósł wzrok na węża,
który wcale nie wyglądał na zniszczonego. Nachylił się, chwycił mocno za łeb" i pociągnął.
Pospiesznie odskoczył w tył, a Ross i Travis odkopnęli robota z drogi pełzającego
dystrybutora. Pół metra, metr... wyszedł na zewnątrz, kierując się do statku. Renfry zobaczył,
co się dzieje, zamachał do nich i wczołgał się z powrotem pod kulę, aby przygotować wlot
zbiorników na przybycie rury.
Radość okazała się jednak przedwczesna. Niespełna dwa metry od wieży głowa"
opadła na ziemię. Ashe bezskutecznie spróbował poprzedniej metody ożywienia węża.
Mężczyzni potrząsali nim, razem i osobno. Był o wiele cięższy od robota i nie potrafili
zmusić go do dalszego wysiłku.
Renfry sprawdził studnię, z której wyłaniała się rura, lecz wrócił zdezorientowany.
- Możemy pociągnąć go ręcznie? - zapytał Travis.
- To właśnie będziemy musieli teraz sprawdzić - orzekł technik.
Wzięli ze statku mocną linę i obwiązali nią łeb" węża. Na komendę Ashe'a szarpnęli
jednocześnie. Uparty rurociąg dał za wygraną i ruszył do przodu, poddając się sile ludzkich
ramion. Przesunęli się o parę metrów, lecz wysiłek związany z poruszaniem tego ciężaru był
zbyt wyczerpujÄ…cy.
Ross potknął się, przewrócił, stanął na nogi. Jego twarz ukryta pod hełmem kipiała
wściekłością. Chwycił ponownie linę i wszyscy szarpnęli. Tym razem maszyna nie ustąpiła, a
ich stopy ślizgały się na popękanym kamieniu.
18
Travis przysiadł na obcasach butów. Pozostali położyli się obok liny holowniczej" z
twarzami czerwonymi od wysiłku. Renfry uniósł się, oparł na łokciu, a drugą ręką zdjął hełm.
Odrzuciwszy go do tyłu, zaciągnął się mocno powietrzem jak tonący człowiek, któremu bra-
kuje tlenu.
- Załóż henn, głupku! - zgromił technika Ashe. Renfry pokręcił głową i coś
powiedział, ale jego słowa do nich nie docierały. Travis dotknął palcami małego zapięcia przy
własnym hełmie.
- Nie sądzę, żebyśmy tego potrzebowali. - Zciągnął bańkę i podniósł głowę, aby
rozkoszować się dotykiem lekkiego, swawolnego wiaterku. Powietrze było rześkie, takie jak
podczas ziemskiej jesieni. Napełniło mu płuca, orzezwiając jednocześnie całe ciało. Sięgnął
po linę, gotów do kolejnej próby.
- Nie ma sensu wypluwać płuc przy ciągnięciu liny - orzekł Ashe. - Problem tkwi w
tej wieży.
Renfry zaczął pełznąć na czworakach wzdłuż rurociągu, sprawdzając jego
powierzchnię. W końcu wstał chwiejnie na nogi i wszedł do budynku. Pozostali mężczyzni
podążyli za nim.
Znalezli technika na dole, przy wlocie do studni, z której wystawał wąż. Sprawdzał
pokrywę, próbując wykręcać elastyczną rurę w jedną i w drugą stronę.
- Blokuje się gdzieś pod spodem! - Walnął pięścią w rurę.
- Moglibyśmy zdjąć tę pokrywę i zobaczyć, co tam jest? - zapytał Ross.
- Możemy spróbować.
Taka operacja wymagała określonych narzędzi; dzwigni, klinów. .. Zerknęli na rząd
oczekujących robotów - czy ich części mogą się przydać? Ross podniósł luzne ramię" i
zaczął sprawdzać jego wytrzymałość, rozciągając z całej siły.
Travis przyglądał się klapie od studni. Nie widział tam otworu, żadnej szczeliny, w
którą dałoby się wetknąć klin. Renfry przejechał palcami dokoła okręgu, z którego wyłaniała
się rura, próbując wyczuć to, czego nie widziały oczy. Postukał prętem, najpierw lekko,
potem coraz silniej.
- Czy to można odkręcić? - zasugerował Ross.
Renfry spojrzał spode łba i rzucił kilka krótkich, mocnych słów. Skoncentrował
wysiłki na zewnętrznej krawędzi przykrywy. Wtedy dokonał obiecującego odkrycia. Działali
szybko, usuwając nagromadzony przez wieki kurz z czterech wgłębień z wypukłościami,
które mogły stanowić głowy sworzni.
Skupili się przy uszkodzonym robocie, rozebrali go na części i uzbrojeni w
prowizoryczne narzędzia, zaatakowali oporną klapę. Była to jednak długa, irytująca walka.
Travis wrócił na statek, skąd zabrał pojemniki z galaretą, którą się zatruł w trakcie testowania
zapasów. Posmarowali galaretą nieustępliwe gałki w nadziei, że po natłuszczeniu poluzują się
pod uderzeniami i naciskiem. Wkrótce sworzeń ustąpił pierwszy i Renfry palcami odkręcił go
do końca. Ten mały sukces zachęcił ekipę do dalszych wysiłków.
Kiedy poddał się drugi sworzeń, tym razem Ashe'a, było już zupełnie ciemno.
- Koniec na dziś - powiedział archeolog. - Nie możemy zainstalować oświetlenia, a
nie ma sensu bawić się tu po ciemku. Przez ostatnie pół godziny częściej waliłem w swoje
palce niż w ten piekielny sworzeń.
- Możliwe, że czas postoju się kończy - rzekł Ross. Wyraził słowami jedną z dwóch
[ Pobierz całość w formacie PDF ]