[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mandelyn odłożyła słuchawkę zadowolona. To był chyba
głos Jake'a. Cieszyła się ze szczęścia Patty. Dla młodej pani
weterynarz wreszcie skończyło się długie oczekiwanie.
Wykręciła numer telefonu Carsona. Długo czekała, zanim
w końcu odebrał.
- Halo? - odezwał się głębokim głosem, w którym po-
brzmiewało przygnębienie.
Bała się, że zaraz się rozłączy, więc tylko powiedziała:
- Przepraszam.
Przez chwilę się nie odzywał.
- Przepraszasz za powiedzenie prawdy? - zapytał chłodno.
PANNA Z CHARLESTONU
Przynajmniej z nią rozmawiał. Mandelyn usiadła i oparła
się wygodnie. Zamknęła oczy.
- Jak się czujesz?
- Przeżyję - powiedział szorstko.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Może powinna się odważyć
i powiedzieć mu, że go kocha. Teraz wiedziała, że kocha go
rozpaczliwie. Patty twierdziła, że Carson także ją kochał, ale
pewnie jego miłość wygasła. Wiedziała, że zniszczyła to
uczucie.
, - Czy czegoś potrzebujesz? - zapytała z wahaniem.
- - Nie od ciebie.
Wiedziała to, ale mimo wszystko słowa Carsona zabolały.
Przełknęła spływające łzy.
- Chciałam tylko sprawdzić, jak się czujesz. Dobranoc.
Właśnie zamierzała się rozłączyć, ale wypowiedział jej
imię w taki sposób, że poczuła, iż jej potrzebuje.
- Tak... ? - wyszeptała.
Przez chwilę panowała cisza, aż wstrzymała oddech. Li-
czyła na niemożliwe, że ciągle mu na niej zależy.
- Dziękuję za naukę - powiedział po chwili. - Dobrze ją
wykorzystam.
- Proszę bardzo - odpowiedziała, rozłączając się. Może
Patty jednak się myliła. Przecież mogła istnieć w życiu Car-
sona kobieta, o której obie nie wiedziały. Ta myśl nie dawała
jej spokoju przez całą noc.
127
ROZDZfAŁ DZIEWIĄTY
Następne dni były bolesne dla Mandelyn. Straciła apetyt
i ochotę do życia. Po raz pierwszy praca jej nie wystarczała.
Wspomnienie Bena, które dodawało jej siły przez wszystkie
te lata, teraz stało się wyłącznie miłe. Tęskniła za Carsonem.
Czuła się tak, jakby straciła połowę ciała i kazano jej z tym
żyć.
Raz wpadła przypadkowo na Carsona w barze szybkiej
obsługi. W drodze do pracy wstąpiła tam, żeby kupić coś
zimnego do picia, a on właśnie wychodził.
Serce podeszło jej do gardła i spuściła wzrok. Nie odwa-
żyła się na niego spojrzeć. Odwróciła się i wyszła, nie zawra-
cając sobie głowy napojem. Jego spojrzenie było wystarcza-
jąco chłodne.
W drugim tygodniu przyjechała do niej Patty, żeby ją
zaprosić na rodeo.
- Zgódź się - namawiała. - Przez ostatnie tygodnie snu-
łaś się z kwaśną miną. Potrzebujesz odrobiny rozrywki.
- No cóż...
- Możesz pojechać z nami. Jake będzie zadowolony -
namawiała z szerokim uśmiechem. - Dobrze nam się układa.
Jestem szczęśliwa.
Mandelyn się uśmiechnęła.
PANNA
Z
CHARLESTONU
129
- Cieszę się z twojego szczęścia. Naprawdę się cieszę.
- Jednak nie mogła znieść myśli, że pojedzie z Jake'em i bę-
dzie słuchała, jak opowiada o Carsonie. - Muszę coś załatwić
w mieście, więc się spotkamy na miejscu. Dobrze?
- Dobrze.
Na pewno będzie tam Carson. W ostatniej chwili nie-
mal się nie wycofała. Miał być zawodnikiem, więc nie spotka
go w pobliżu. Jednak będzie mogła na niego popatrzeć. Bar-
dzo ją to kusiło. Kiedy znów go zobaczy, poczuje się jak
w raju.
Dojechała zaledwie na piętnaście minut przed rozpoczę-
ciem rodeo, więc miała kłopoty z zaparkowaniem samocho-
du. W końcu udało jej się wpasować auto obok jakiegoś
pikapa. Miała nadzieję, że wróci, zanim właściciel będzie
chciał wsiąść do swego samochodu.
Patty pomachała do niej z pierwszego rzędu. Siedziała
tam z Jake'em, który ją obejmował.
- W samą porę! - powiedziała Patty. - Lepiej późno niż
wcale.
- Nie mogłam znaleźć miejsca do parkowania; Cześć,
Jake! - przywitała się Mandelyn, zajmując miejsce obok Pat-
ty. Wyglądały tak, jakby zamieniły się rolami. Patty była
ubrana w zieloną wzorzystą sukienkę, zaś Mandelyn mia-
ła na sobie dżinsy, koszulkę, a na nogach kowbojki. Roz-
puściła włosy, ale przytrzymywały je okulary przeciw-
słoneczne.
- Dzień dobry, pani Bush - powiedział Jake z szelmo-
wskim uśmiechem. - Nie wiedziałem, że lubi pani rodeo.
- Okazało się, że lubię różne rzeczy - odpowiedziała.
- A ty nie musiałeś się nauczyć grać na gitarze - odcięła się.
130
PANNA Z CHARLESTONU
Jake roześmiał się i przytulił Patty.
- Całe szczęście, bo nie mam za grosz słuchu. - Spoj-
rzał na Mandelyn z zaciekawieniem. - Dzisiaj podziwiamy
szefa.
Serce przestało jej bić na chwilę.
- Naprawdę?
- Wystąpi w konkurencji ujeżdżania dzikiego konia. Du-
żo ćwiczył. Mamy dwa wałachy z nadwerężonymi mięśnia-
mi szyi i starego ogiera, któremu wyskoczył dysk.
- Podły, bezlitosny drań - skrytykowała Mandelyn.
- Podejrzewam, że zgarnie główną nagrodę.
Mandelyn rozejrzała się po arenie w poszukiwaniu jakieś
eleganckiej kobiety.
- Nie przyszedł w otoczeniu kibiców? - zapytała z le-
dwo skrywaną ciekawością.
Jake i Patty wymienili ubawione spojrzenia.
- Przecież my nimi jesteśmy.
Mandelyn ogarnęła wzrokiem arenę.
- Zadziwiające! Myślałam, że będzie tu gdzieś obiekt
adoracji Carsona. Jak wygląda po remoncie jego dom? -
Zmieniła nagle temat.
- Wspaniale - odpowiedział Jake. - Chociaż Carson
przestał się nim interesować. Twierdzi, że to bezsensowna
inwestycja.
- Nie ma żadnej kobiety - powiedziała Patty. - Przecież
mówiłam ci, że chodzi mu o ciebie.
Twarz Mandelyn była zmęczona i zaczerwieniona.
- Już nie - odpowiedziała
- Czy przestaje się kochać tylko dlatego, że jest się na
kogoś wściekłym? - zapytała Patty.
PANNA Z CHARLESTONU
131
Jasne, że nie, pomyślała udręczona Mandelyn. Nigdy nie
przestanie kochać Carsona, ale co jej to da? Po prostu umrze
z powodu nieodwzajemnionej miłości.
Konkurencja ujeżdżania koni była pasjonująca. Wię-
kszość z uczestników dosiadała wspaniałych wierzchowców,
więc punktacja była wysoka. Jednak kiedy Carson wjechał
pełnym galopem na koniu o imieniu Trotyl, wszędzie dooko-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]