[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Och!
Wyciągnęła ręce, lecz Duncan odsunął się i pokręcił głową.
- Ufasz mi? - zapytał ostro.
Z trudem przełknęła ślinę, serce trwożnie zatrzepotało.
- Chciałabym - szepnęła.
- To za mało. Albo mi ufasz, albo nie. - Pochylił się, podniósł z podłogi
koszulę, niezgrabnie ją włożył. - Albo wierzysz, że jestem ci wierny i
dotrzymuję obietnicy złożonej w dniu ślubu, albo nie wierzysz. Jeżeli nie
wierzysz... jeśli nie możesz uwierzyć, wtedy... wtedy nie ma dla nas nadziei ani
ratunku.
- Chcesz, żeby był?
- A jak myślisz? Przecież cię kocham. Nigdy nie przestałem kochać.
- Danielek...
- Tak, pomyśl o nim. Wez pod uwagę dobro dziecka.
- 120 -
S
R
Gwałtownie odwrócił się i wyszedł z pokoju. Reese zrobiło się zimno,
więc włożyła sweter, skuliła się na kanapie, podciągnęła kolana pod brodę. Lecz
nie mogła się rozgrzać. I nie mogła uporządkować rozbieganych myśli. Czuła
się zdezorientowana, oszołomiona. W głosie męża usłyszała jeszcze coś oprócz
gniewu. Co to było? Czyżby rezygnacja?
Zrozumiała, że Duncan jest nieszczęśliwy i to skłoniło ją do ponownego
przemyślenia zarzutów o niewierność, do zrewidowania być może pochopnych
wniosków. Zaczęła wątpić w słuszność dotychczasowego rozumowania.
Zmusiła się do tego, aby obiektywnie prześledzić kłótnie na temat
Breanny. Zawsze sama prowokowała awantury. Pamiętała swoje złośliwe
pretensje oraz uparte zapewnienia Duncana o niewinności. Przypomniała sobie
jego oburzenie, zbolałą minę i wreszcie milczenie, które potraktowała jako
przyznanie się do winy.
Lecz czy to było przyznanie się?
Jakie miała dowody na niewierność poza tym, że Duncan pózno wracał do
domu i często bywał małomówny?
Przestali z sobą rozmawiać, przestali się kochać, lecz nigdy nie wpadły jej
w rękę podejrzane kwity, nigdy nie odebrała telefonu, który okazał się głuchy.
Czy chciała wierzyć, że istnieje rywalka, ponieważ dzięki temu łatwiej było zro-
zumieć pózne powroty i obojętność męża?
Przed paroma minutami zapytał, czy mu ufa. Nie dała zadowalającej
odpowiedzi, a teraz zrobiło się jej słabo, bo wreszcie zrozumiała gorzką, pełną
przewrotnej ironii prawdę. To nie Duncanowi, tylko sobie nie ufała.
W nocy z piątku na sobotę świat zrobił się biały. Gdy Reese wstała przed
dziewiątą, Duncan odgarniał miękki puch z podjazdu. Była półprzytomna nie
tylko dlatego, że dziecko budziło się trzy razy w ciągu nocy. Nawet gdy spało,
leżała wpatrzona w niebo za oknem i rozmyślała o mężu. . Chciała iść do niego,
przeprosić za niesprawiedliwe oskarżenia. To było jasne i proste, natomiast
- 121 -
S
R
reszta nadal ciemna. Musieli przedyskutować przeszłość i pomówić o
przyszłości, bo to było niezbędne do dalszego życia.
Duncan twierdził, że nadal ją kocha, lecz deklaracją miłości nie objął
dziecka. Czy kiedyś je pokocha? Musiała mieć co do tego pewność, gdyż od
tego zależała ich przyszłość.
Podczas karmienia szepnęła:
- Duncan musi cię pokochać, po prostu musi.
Zabrała pustą butelkę, a wtedy malutki żarłok rozpłakał się. Otrzymał
mniejszą porcję, ponieważ skończył się zapas zrobiony przed tygodniem.
Powinna poprzedniego dnia pojechać do sklepu, lecz Duncan sprawił jej zawód i
straciła ochotę na cokolwiek. Teraz zaś, pomimo kiepskiej pogody, trzeba
wybrać się na zakupy. Oprócz pokarmu dla niemowląt potrzebne były pieluszki.
Poza tym lodówka świeciła pustkami, został kawałek sera, dwie wyschnięte
marchwie, jakieś przyprawy.
Ubrała synka i akurat wkładała do fotelika, gdy przyszedł
Duncan. Miał potargane włosy, a policzki zaczerwienione z zimna i
wysiłku. Był w granatowych dresach, które rzadko nosił, choć dobrze w nich
wyglądał. We wszystkim dobrze wyglądał. Reese zarumieniła się na
wspomnienie tego, jak wieczorem całowali się i rozbierali.
Przez chwilę patrzyli na siebie nieufnie.
- Dzień dobry - odezwała się Reese.
- Dzień dobry.
- Ale sypnęło.
- Co najmniej piętnaście centymetrów. - Tupiąc, strzepnął resztę śniegu z
butów. - Wychodzisz?
- Muszę jechać do sklepu.
- Z dzieckiem?
Pytanie było retoryczne.
- Tak.
- 122 -
S
R
- Nie wszystkie drogi odśnieżono, na skrzyżowaniach może być bardzo
ślisko.
- Będę zawczasu hamować - powiedziała, ziewając. Duncan zasępił się.
- Senny człowiek nie powinien siadać za kierownicą.
- Mocna kawa postawiłaby mnie na nogi, ale niestety zabrakło. W domu
nic nie ma, bida z nędzą - zakończyła z wymuszonym uśmiechem.
Popatrzył na nią z powagą.
- Kiedy szczerze się rozmówimy? A może nadal będziemy udawać?
Reese zapięła płaszcz i niepewnie chrząknęła.
- Porozmawiamy. Obiecuję. Jest dużo do powiedzenia.
- Ale?
- Ale akurat teraz muszę pędzić do sklepu. Daniel dostał skromne
śniadanie, którym zadowoli się na krótko.
- Rozmówimy się po twoim powrocie?
- Tak, zaraz po powrocie.
- Uważaj, jak jedziesz, i uważaj na innych kierowców. Niektórzy nawet
po śliskich drogach pędzą jak wariaci.
Nie przyznała się, że jest podenerwowana, bo zabiera dziecko.
- Pojadę powolutku, obiecuję. Do sklepu jest tylko pięć kilometrów.
Gdy podeszła do drzwi i schwyciła klamkę, Duncan nakrył jej dłoń swoją.
- Poczekaj do popołudnia. Jezdnie już będą odśnieżone, więc jazda
bezpieczniejsza.
- Twoja troska o mnie jest wzruszająca.
- Martwię się o ciebie i o dziecko.
Coś w jego tonie poruszyło czułą strunę w sercu.
- Może wybierzesz się z nami?
Byli jednakowo zaskoczeni. Duncan zawahał się na mgnienie oka, potem
powiedział:
- 123 -
S
R
- Pojedziemy moim samochodem, bo lepiej trzyma się śliskiej
nawierzchni.
- Po drodze moglibyśmy...
- Wstąpić do Starbucksa - dokończył.
- Tak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]