[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bracia Snuffle wygadają.
Nie trzeba chyba podkreślać, że postanowiłem nie oszczędzać wysiłku, byle oswobodzić ich wraz z
resztą jeficów. Plan miałem już przemyślany, ale z jego realizacji w dniu dzisiejszym musiałem
zre-zygnować.
Okazało się, że nieznajomy może bardzo wolno posuwać się na-przód. Na szczęście, nie ścigano
nas wcale. Gdy znów zaczął prosić abym wymienił swe nazwisko, odrzekłem:
- Tu, na Zachodzie, zwą mnie Old Shatterhandem i nazywaj mnie tak samo, sir. A pana nazwisko?
Mister Dżafar?
- Tak, skądże pan o tym wie?
- Dowiedziałem się od pana przewodnika, Perkinsa.
- Pan go widział? Nic mu się złego nie stało? Sądziłem, że zginął.
- Powiedz mi, sir, jakiego jesteś o nim zdania? Co to za człowiek?
- Dotychczas nie miałem powodu skarżyć się na niego.
- W takim razie nie jest tak zły, jak przypuszczałem. No, musimy iść dalej. Po drodze opowiem, w
jaki sposób go poznałem. Weszliśmy w las. Ująłem go pod rękę. Przesuwając się ostrożnie
pośród drzew, opowiedziałem mu przebieg wypadków. Gdym skofi-czył, rzekł:
- Nie, sir, nie trzeba chyba powtarzać, że człowiek ten nie jest bohaterem. Zdradził nas pod
wpływem nieludzkiego strachu. Poniósł dostateczną karę. To tchórz, nie łotr.
- A więc uważasz, sir, że mogę go uwolnić z więzów?
- Tak. Możesz mu zaufać. Oczywiście, spotka cię zawód, sir, jeżeli będziesz od niego żądał czynów
bohaterskich. Jakże mi żal reszty towarzyszy! Nie ma dla nich ratunku.
- Pózniej o tym pomówimy. Wkrótce dotrzemy do celu.
- Sir! W ciemnym lesie orientujesz się wśród nocy jak w biały dziefi!
- To wyłącznie rzecz wprawy.
Nie mieliśmy powodu mówić cicho, więc Perkins usłyszał ostatnie słowa. Poznawszy nas po
głosach zawołał z daleka:
- Czy to pan mister Shatterhand? Chwała Bogu, a więc wszystko się udało! Słyszę, że pan
rozmawia z mister Dżafarem. Jakże się cieszę, że odzyskał wolność. Mam nadzieję, że i mnie
oswobodzicie!
- Zgoda. Spełnię pana prośbę ze względu na wstawiennictwo mister Dżafara. Mam nadzieję, ze się
pan będzie Iepiej spisywał, nii dotychczas.
- Z pewnością, sir, przyrzekam to święcie.
Uwolniwszy go z więzów zwróciłem mu całą zawartość kieszeni i udzieliłem następującej
przestrogi:
- - Niech się panu nie zdaje, że cieszysz się moim zaufaniem. Nie spuściłbym pana z oka, gdybym
nie był pewien, że mam w tym wypad-ku sprzymierzeńca w Komanczach.
- W Komanczach? Komancze będą mnie pilnować? Jak pan to rozumie?
- To zupełnie proste i jasne; jeżeli nie będziesz pan posłuszny moim rozkazom, zginiesz. Jeżeli
znów stchórzysz, dostaniesz się w ich ręce. Skoro dzień nastanie, rozpoczną się poszukiwania.
Tylko ja mogę ich wyprowadzić w pole. Jesteś w zupełności zdany na mnie, stąd pewnoś~, że
mogę na pana IiczyE.
Opowiedziałem w kilku słowach, co zaszło. Trzeba się bowiem było gotować do dalszej drogi. Dla
zmylenia czujności Indian musiałem, niestety, pozostawić na miejscu muły obu westmanów.
Chciałem wpoić w nich przekonanie, że obaj Snuffle byli zupełnie sami. Dlatego trzeba było
zostawić muły w widocznym miejscu; liczyłem przy tym na rozsądek obydwóch braci. Byłem
pewien, że zdają sobie dokładnie sprawę, iż jedynie moja pomoc może ich uratować. Gdy czerwoni
znajdą muły oraz broń braci Snuffle, będą przekonani, że nikt im nie towarzyszył. Przecież
towarzysze nie pozostawiliby mułów i strzelb na pastwę wrogów! Nocna rosa zatrze tymczasem
nasze ~lady. Przytroczywszy do siodeł obydwóch mułów strzelby blizniaków, ruszyliśmy wraz z
Perkinsem. Dżafarowi zaleciłem czekać, aż wróci-my. Szedłem naprzód, Perkins kroczył za mną.
Zostawiwszy zwierzęta 49 niedaleko miejsca, z którego spadł Tim, wróciliśmy do Dżafara, który
nie posiadał się z radości z powodu odzyskania wierzchowca.
- Szkoda, że to nie mój koń - rzekł Perkins. - Będę musiał iść piechotą.
- Dobry z pana piechur? - zapytałem.
- Niestety, nie.
- Więc dam panu swego konia, a sam pójdę pieszo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]