[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spokój martwego jeziora@ mej duszy nie odpowiada".@ (Ciemniejsza Rebeka wyrzekła te
słowa,@ dokładnie tu przytoczone,@ przyjaciółkami były te dziewczynki,@ choć nie były
spokrewnione).@
Lecz, och! niestety, jak rzadko mo\emy@ otrzymać od \ycia to, czego pragniemy!@ I Emma,
być mo\e, \yć będzie burzliwie,@ a mój los popłynie cicho i leniwie.@
Gdy wiersz ten odczytała głośno, państwo Cobb pomyśleli, \e jest niezwykle piękny.
- Sądzę, \e gdyby usłyszał go pisarz, mieszkający w Portland, byłby zdumiony - rzekła pani
Cobb. - Powiem ci nawet, \e jest prawie tak dobry jak jego wiersz pt. "Nie mów mi w
\ałosnych cyfrach"...; a w dodatku bardziej zrozumiały.
- Nie powinnam u\yć słów "mój los". Piszę przecie\ poezję! Nikt nie mo\e wiedzieć, \e to ja
stałam nad rzeką! Powinno być "Rebeka" albo "ciemniejsza dziewczynka". O tych
przyjaciółkach jest tak\e niemądre. Ale nie mogę tego zmienić. Czasem zdaje mi się, \e nigdy
nie zostanę poetką, tak trudno jest uło\yć dobry wiersz. Innym razem pisze się jakoś samo.
Czy tak na przykład nie byłoby lepiej?
Lecz, och! niestety! Jak rzadko mo\emy@ otrzymać od \ycia to, czego pragniemy!@ I \ywot
tego, co szukał spokoju,@ przejdzie w burzliwym z twardym losem boju.@
Nie wiem czy jest gorzej, czy lepiej. A teraz jeszcze ostatni wiersz na zakończenie!
Po pięciu minutach podniosła się poetka, zaczerwieniona i tryumfująca.
- O! To było proste! Posłuchajcie!
Więc jasna czy smutna przypadnie nam dola,@ czy pełna uśmiechów, czy łez,@ myśl, \e
kieruje nami Bo\a wola,@ pomo\e nam cię\ar lat znieść!@
Pan i pani Cobb zamienili spojrzenia, pełne niemego podziwu. Wuj Jeremiasz musiał nawet
odwrócić twarz, aby ukradkiem otrzeć łzy.
- Jak\e\, u Boga Ojca, wymyśliłaś tak prędko - wykrzyknęła pani Cobb.
- Och! - odpowiedziała Rebeka. - Wszystkie hymny kościelne są do tego podobne. Wiecie,
jest gazetka szkolna drukowana co miesiąc w Akademii w Wareham. Dick Carter mówi, \e
wydawcą jest naturalnie chłopiec, ale pozwala dziewczynkom pisać do niej, a potem wybiera
najlepsze utwory. Dick myśli, \e mogłabym spróbować.
- Nie zdziwiłabym się, gdybyś zapisała caluteńki papier! A co do tego chłopca wydawcy,
zaręczam ci, \e pokonasz go w pisaniu, nawet gdyby ci jedną rękę przywiązano do pleców.
Mo\emy dostać kopię tego wiersza do przechowania w rodzinnej Biblii? - zapytała pani Cobb
tonem pełnym uszanowania.
- Chcielibyście naprawdę! - zdziwiła się Rebeka. - Ale\ naturalnie! Przepiszę go na czysto
ślicznym, fioletowym atramentem i nowym piórem. Teraz muszę popatrzeć na moją biedną
sukienkÄ™!
Para starych ludzi przeszła za dziewczynką do kuchni. Suknia była sucha, lecz praca ciotki
Sary nie na wiele się przydała. Od czyszczenia wyblakły kolory, zamazały się wzory, a w
dodatku tu i ówdzie widniały brudne smugi. Przeprasowano ją starannie gorącym \elazkiem,
a gdy Rebeka ubrała się, państwo Cobb patrzyli z nieśmiałą nadzieją, \e mo\e na niej plamy
będą mniej widoczne.
Niestety, prezentowały się wyraznie, nawet dla mniej spostrzegawczych oczu! Rebeka raz
jeszcze spojrzała \ałośnie i rzekła wkładając kapelusz:
- Pójdę ju\. Dobranoc. Jeśli mają mnie zwymyślać, niech się to jak najprędzej stanie.
- Biedne, małe, nieszczęśliwe stworzenie - westchnął Jeremiasz. - Wolałbym, \eby bardziej
zwracała uwagę na grunt pod nogami. Przysięgam, \e gdyby była nasza, pozwoliłbym jej
zaplamić farbą calutki dom. Zostawiła tu swoje poezje. Przeczytaj to jeszcze matko. Mój
Bo\e! - zakończył ze śmiechem, zapalając fajkę. - Zdaje mi się, \e widzę migające poły
kubraka tego chłopca_wydawcy, zmykającego przez lasy, podczas gdy Rebeka zasiada w jego
krześle! Właśnie ona powinna wydawać, bo jest tego warta!
Myśl, \e kieruje nami Bo\a wola,@ pomo\e nam cię\ar lat znieść.@
Mój Bo\e! Tyle w tym prawdy, co w Ewangelii. Jakim cudem to wymyśliła?
Rebeka przetrwała łajanie, (na które zresztą uczciwie zasłu\yła) jak \ołnierz. Miranda
zauwa\yła, \e tak nieprzytomne i roztrzepane dziecko wyrośnie z pewnością na błazeńską
idiotkę. Nie pozwolono jej pójść na zabawę, którą urządzała Alicja Robinson w dzień swych
urodzin i skazano na noszenie nieszczęsnej, splamionej sukni, dopóki się nie zedrze. W sześć
miesięcy pózniej, ciotka Janina złagodziła nieco karę, szyjąc plisowaną bawełnianą
kamizelkę, tak artystycznie skrojoną, \e udało się ukryć pod nią wszystkie plamy. Rebeka
pokornie przyjęła wyrok, poszła na górę do pokoju i zaczęła rozmyślać. Nie chciała wyrosnąć
na idiotkę, a w szczególności "błazeńską idiotkę". Postanowiła więc, \e ukarze się surowo
sama za ka\dym razem, gdy zasłu\y na słuszną naganę cnotliwej krewnej. O zabawę u Alicji
Robinson nie dbała. Powiedziała kiedyś Emmie, \e byłby to piknik na cmentarzu, gdy\ dom
Robinsonów był podobny do grobu. Dzieci wpuszczano zwykle do mieszkania tylnymi
drzwiami i kazano im stać na gazetach podczas odwiedzin. Przyjaciółki błagały Alicję, aby je
"przyjmowała" w szopie, stodole czy gdziekolwiek, ale nie w domu. Pani Robinson była nie
tylko "straszliwie porządna", ale i "straszliwie skąpa", tote\ przyjęcie ograniczyłoby się
pewnie do pastylek miętowych i szklanki wody studziennej.
Po rozwa\eniu zalet włosiennicy, noszonej bezpośrednio na skórze i kamieni w bucikach,
odrzuciła oba pomysły. Włosiennicę trudno znalezć, a kamienie mogłyby zwrócić uwagę
ciotki, poza tym, \e stanowiły przeszkodę w obowiązkach domowych i chodzeniu do szkoły.
Pierwsza próba na drodze męczeństwa nie przyniosła pomyślnych rezultatów. Nie poszła na
koncert szkoły niedzielnej, co było dla niej prawdziwym umartwieniem, gdy\ lubiła te
występy ponad wszystko. Skutki jej dezercji nad wyraz były \ałosne. Dzieci, które liczyły na
jej podpowiadanie (umiała bowiem wiersze wszystkich dzieci lepiej ni\ one same),
skompromitowały się sromotnie. Rebeka, siedząc przy oknie, rozglądała się niepewnie po
pokoju. Musi z czegoś zrezygnować, a posiadała tak mało - prawie nic. Poświęci swoją
ukochaną, ró\ową parasolkę! Nie mogła ukryć jej na strychu, gdy\ pewna była, \e w chwili
słabości przyniesie ją z powrotem. Bała się, \e nie znajdzie dość siły moralnej, aby połamać
ją w kawałki. Przeniosła wzrok z parasolki na ogród i wówczas zauwa\yła studnię. Ach! To
mo\na zrobić! Mogła rzucić najdro\szy skarb w głęboką wodę! Jak zwykle czyn nastąpił
zaraz po decyzji. Ześliznęła się po ciemku, przekradła przez drzwi frontowe, podniosła wieko
studni i wzdrygnąwszy się, cisnęła parasolkę w czarną otchłań. W bolesnej chwili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]