[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czynała się od położonej wyżej, a niewątpliwie dobudowanej w pózniejszym okresie salki o
dużych oknach. Tutaj także znajdował, się ów szklany parkiet do tańca, nie tak jednak prze-
zroczysty, jak to zapowiadał Robert Lovell.
Dyskretnie podświetlony bar, ze sporą ilością połyskujących butelek, mieścił się na lewo
od wejścia do niższej sali. Tutaj czas chyba także nie zmienił niczego. Brązowe półki przy-
pominały wnętrze starej, nie istniejącej już apteki Laubego na placu Trzech Krzyży w War-
szawie.
 Anything else, sir?  majestyczny kelner wskazał niedbałym ruchem ręki talerze swemu
pomocnikowi. Młodziutki, także w brązowym fraku, zaczął je natychmiast gorliwie zbierać ze
stołu i przekładać na wózek, składający się z dwóch szklanych płyt i srebrzystego pojemnika.
 Tuńczyk był doskonały  rzekł Lovell.  Langusty także.
 Dziękuję panu, państwu...  kelner objął na moment spojrzeniem wszystkich siedzących
przy stole.
 Jest dobra cielÄ™cina z rusztu  à la Provencal ... Czy też już podać sery? Mamy: Bel Pa-
ese, Gorgonzola, Groyere...
 Matko Boska! Karina podniosła oczy.
 No jak?  reżyser spojrzał w Jej stronę.
Uśmiechnęła się.
 Dziękuję.
68
 Kropelko, tu  dziękuję znaczy, że chcesz. Mówiłem ci.
 No, thank you  szepnęła z taką minką, że Robert Lovell rozpromienił się i z wyrazem
błogości spojrzał na kelnera.
 Jakie macie koniaki?
 Seguin, Courvoisier, Remy Martin, Stock z trzema gwiazdkami, Dujardin, Napoleon,
Salignac...
 Wystarczy  przerwał mu.  Więc... Chyba  Stock , co?
 Czy będzie jakiś deser? Polecam  Macedoine au maraschino . Zwłaszcza dla pań  kel-
ner wyprostował się z kwaśnym uśmiechem.
 Dobrze. Poprosimy. Zawsze tracę głowę w takich miejscach  Robert bezbłędnie zagrał
oszołomienie.  Więc tylko  Stock dla chłopców, a co jeszcze, dziewczynki?
 Dla mnie tylko kawa  powiedziała Karina.
 Dla mnie ponadto grapefruit  rzekła Sara.
 Fruit salad czy plain?
 Plain, proszÄ™.
Kelner skłonił się, czyniąc jednocześnie półobrót całym ciałem. Szedł ku schodom ze swą
tacą jak biskup niosący monstrancję. Na zwykłego księdza był zbyt okazały. Tylko polska
para spoglądała w jego stronę. Dla pozostałych już nie istniał.
 No i co dalej? Opowiadaj!  Robert Lovell spojrzał na śpiewaka.
 Skończyłem na tym, jak mnie wygwizdali?...  ten zawahał się.
 Nie. Na tym, jak tłum rzucił się do kasy.
 Aha. Właśnie. Byłem wtedy taki beznadziejny, taki  zielony , że jedni chcieli od razu
porachować mi kości, a drudzy odebrać swoje pieniądze za bilety. W Porto Alegre nikt się w
takich razach nie cacka. I nagle piękna dziewczyna, która siedziała w pierwszym rzędzie, a
miała na sobie jedną z tych nieprawdopodobnie szerokich, sutych spódnic, jakie na  Car-
naval wkładają Metyski, nie nosząc z reguły nic pod spodem...
Redaktor uśmiechnięty, jak inni, przysłuchiwał się opowieści. Kelner zatrzymał się obok
baru. Jego pomocnik pojawił się znowu ze swym wózkiem. Jakaś starszawa para szła środ-
kiem niżej położonej sali, zbliżając się do stopni. Dama w białym kostiumie i śmiałym maki-
jażu miała w sobie ów charakterystyczny, trudny do określenia rys, pozwalający bezbłędnie
wyłuskać Amerykankę spośród tuzina innych kobiet.
On  wysoki, siwy mężczyzna, szedł za nią wolno, wspierając się na lasce.  %7łycie zaczyna
się po sześćdziesiątce... To była pierwsza bardziej klarowna myśl, jaką Polak poświęcił nie-
znajomej parze. Zaraz jednak nadbiegła druga, a była jak niespodziewany huk odrzutowca.
Zacisnął palce wpijając po swojemu paznokcie w wewnętrzną część dłoni i patrzył.
Siwy mężczyzna wypuścił właśnie z ręki swą laskę. Upadła tuż przy schodach. Jeden z
młodych kelnerów skoczył od razu w tę stronę. Nie zdążył. Dama w białym kostiumie powie-
działa coś z zaciętą, złą twarzą. A,siwy pan rzucił do niej jakieś słowo, pochylając się ciężko.
Uprzedził jednak kelnera. Kiedy prostował się z laską w dłoni, na jego pociągłej twarzy po-
jawił się grymas ni to wysiłku, ni uśmiechu. Chłopak w brązowym fraczku zatrzymał się z
głupią miną. Odpowiedzieli oboje na jego uprzejmość jakimiś słowami. Ponadto siwy męż-
czyzna sięgnął do kieszeni i wyjął monetę. Chłopak na brązowo skłonił się głęboko.
Redaktor rejestrował to wszystko obojętnie, jak sejsmograf odległe trzęsienie ziemi. czuł
tylko, że się spocił.
 ...I siedzę, rozumiecie, u niej pod spódnicą! Ciemno, ciepło...  docierały do niego słowa
Brazylijczyka, jak gdyby wypowiadać je począł naraz ktoś znajdujący się niezmiernie daleko.
  Jeśli zaraz, natychmiast, nie opanujesz swoich myśli i galopującego serca, możesz się tu
wygłupić i zachować jak histeryk. To nie jest Peter Kerns.
69
To nie może być on, rozumiesz? Gdyby to był on, oznaczałoby to, że na świecie nie ma
rzeczy niemożliwych. A sam wiesz, jakie jest twoje zdanie na ten temat. Zresztą możesz
wstać, przejść obok tej pary i sam się przekonać, że nie miałeś racji.
Nie zrobił tego. Patrzył. Starsza pani powiedziała coś, i oboje zawrócili. Szli wolno, roz-
glądając się, przez większą salę.   Wszystkie stoliki są już zajęte. Nie znalezli miejsca, więc
wyjdą. Nie zobaczysz go już nigdy. Nie  podchodzą do baru. Ona mówi coś uśmiechnięta.
Nie potrafi w swej długiej spódnicy wspiąć się na wysoki taboret. Dobrze, nie wyszli. On jej
pomaga. Przez niezmiernie krótki moment są oboje podobni do pary starców w Szczawnicy.
Już siedzą. Do pioruna, to przecież jest on  Kerns!
 ...Wyobrazcie sobie  dookoła wszyscy biegają. Krzyk, harmider!... A ona drży. Czuję to
jej drżenie i zaczynam...
 Nie!  wykrzyknęła Sara, chichocząc.
 Nieważne. Wszystko nieistotne. Karina też się śmieje. Może tylko troszkę, odrobinkę
sztucznie. Toczy siÄ™ jedna z tych pÅ‚askich, mÄ™skich historyjek, majÄ…cych przybliżyć i »uzwy-
czajnić«... Ale to jest Kerns. PrzysiÄ™gam, że siÄ™ nie mylÄ™. Sam stwierdziÅ‚eÅ›, że wszystko z
tamtego okresu pamiętasz, aż za dobrze, że tkwi w tobie nie zmienione i nie zdeformowane
przez czas.
Coś mówi do barmana. Profil.... Chryste! Tak, to nie może być nikt inny. Ma dużo zmarsz-
czek. Upłynęło już wiele lat. Ot i przydybał cię znowu czas. Mimo wszystko nie da się uciec.
Nie zmienił się tak bardzo... Zawsze poruszał się z tą samą, przyczajoną powolnością, którą 
przejąwszy od niego  próbujesz w odkształconej, nieudolnie przetworzonej formie lansować
przez te lata. Jesteś prymitywną kopią człowieka, który kiedyś nauczył cię, jak nie bać się
przemocy. Ten człowiek siedzi tam, przy barze.
Idz, pocałuj go w rąbek szaty. Powiedz, że się go po trzykroć zaparłeś, nim zapiał kur. Po
trzykroć... Zaparłeś się go wiele razy...
 ...I wtedy ona   Och! , a potem jeszcze raz 
 Och! , tylko ciszej... A ja, rozumiecie...
 Karina jest już poważna. Nie wie, jak się zachować. Tylko ta mała chichocze jak wariat-
ka. Przesadził. Moją dziewczynę ma już z głowy... Zbyt dobrze ona zna, ona zna... Teraz
prędko! Wychodzą! Nie, to tylko ta starsza pani. W drzwiach stoi portier z recepcji. Mówi coś
do niej. Teraz!
 Przepraszam!  rzucił, ruszając przed siebie.
 Zgorszył się! Nie, to niewiarygodne! Wy, Polacy...  to głos Roberta.  Zmieją się? Kari-
na też?... A więc myliłem się co do niej, myliłem... Bar. Siedzi tuż obok. Ma pomarszczone [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl