[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wało bielą. Wóz Tracea poślizgiem wypadł na pobo
cze, uderzył w coś tylnym zderzakiem i stanął. Klnąc,
Trace wysiadł i zobaczył potężny głaz, w który ude
rzył.
Udana noc, nie ma co.
Przeczesał palcami mokre włosy i wsiadł do samo
chodu. Następny piorun uderzył tak blisko, że ziemia
zadrżała od huku. Trace zapalił silnik, skrzywił się na
dzwięk rozdzieranego metalu, cofnął i wjechał na au
tostradę.
Może i jest szaleńcem, ale nie kompletnym głup
cem.
Wrócił do siebie, wjechał przez bramę z kutego
żelaza i zostawił wóz przed garażem. Nie zwracając
uwagi na deszcz, wszedł po zewnętrznych schodach
i nalał sobie podwójną szkocką. A potem zauważył na
podeście schodów ciemną postać.
Prawie zadowolony, że ma okazję walczyć, ruszył
do niej z zaciśniętymi pięściami.
Błysnęło i zobaczył, kim jest intruz.
ROZDZIAA SZSTY
- Becca! Co tu robisz?
Sama zadaję sobie to pytanie, pomyślała.
Stała pod strugami deszczu od przynajmniej dwu
dziestu minut, spierając się sama ze sobą w obawie,
zarówno że Trace się pojawi, jak i że się nie pojawi.
Nie wiedziała już, czy drży z emocji, czy też od lodo
watego wiatru przenikającego jej mokry płaszcz. Kie
dy w końcu zobaczyła jego samochód, żołądek za
cisnął jej się w węzeł i chciała się ukryć za drzewem.
Zrobiłaby to, gdyby nie była zbyt zmarznięta, żeby się
ruszyć.
Trace nie czekał na jej odpowiedz, tylko błyska
wicznie okrył ją swoim płaszczem i poprowadził do
frontowych drzwi. Wyciągnął z kieszeni klucze, upuś
cił je, zaklął brzydko i schylił się po nie.
W dwie sekundy pózniej byli już wewnątrz. Trace
zatrzasnął drzwi, wyłączył alarm i zapalił światło.
- Co się dzieje? - Odwrócił się i położył ręce na
jej ramionach. Troska wyryła mu bruzdę pomiędzy
brwiami i podkreśliła zarys szczęki. - Coś cię boli?
Potrząsnęła głową, słysząc szczękanie własnych zę
bów.
- Chodz. - Wziął ją za rękę i pociągnął do holu.
- Nie! - Wyrwała mu rękę. Zsunęła z ramion jego
płaszcz i podała mu. - Nie mogę. Jestem... jestem ca
ła mokra.
Rzucił płaszcz na podłogę.
- Do diabła, Becco! Nie sprzeciwiaj mi się!
Westchnęła, kiedy wziął ją na ręce i wszedł na scho
dy. Przez jedną szaloną chwilę pomyślała, że zabiera
ją do sypialni. Serce zabiło jej mieszaniną podniece
nia i paniki. Ale Tracę zaniósł ją do małej łazienki
w holu i ostrożnie posadził.
Otworzył szafę, wyciągnął kilka ręczników i poło
żył na granitowym blacie. Zciągnął jej płaszcz i zmar
szczył brwi-
- Jak długo tam stałaś?
Dygocąc, objęła się ramionami, czując jak woda
spływa jej po twarzy i szyi. Nie da się zaprzeczyć, po
myślała, że tym razem wystąpiłam w roli kompletnej
idiotki.
- Niedługo.
Jednym, dużym ręcznikiem okrył jej ramiona,
a drugim wyciskał wodę spływającą z włosów.
- Przemokłaś do suchej nitki.
- Miałam już iść. - Głupie gadanie, pomyślała, ale
co innego można powiedzieć w tych okolicznoś
ciach?
Nie mogąc powstrzymać drżenia rąk, naciągnę
ła końce ręcznika na piersi. Było jej strasznie zimno.
Tracę zręcznymi ruchami wycierał jej plecy. Pamięta
ła jego dłonie, ciepłe i mocne, pamiętała ich dotyk na
nagiej skórze. Jego bliskość przyprawiała ją o dresz
cze. Poczuła, że jego dotyk stał się spokojniejszy i de
likatniejszy.
Klęcząc obok niej, uniósł jej podbródek i delikatnie
wycierał czoło i policzki. Spuściła wzrok zbyt zmie
szana, by na niego spojrzeć.
- Dlaczego stałaś na zewnątrz? - zapytał spokoj
nie.
- Czekałam na ciebie.
Zamarł. Na kilka chwil jej słowa zawisły pomiędzy
nimi.
- Widziałam cię w restauracji - powiedziała zakło
potana.
- Ja też cię widziałem. Zresztą chyba nie było tam
faceta, który by cię nie zauważył. - Opuścił ręcznik
i lekko przesunął palcem po jej policzku. - Ale to nie
jest odpowiedz na moje pytanie.
Pod jego dotykiem zadrżała. W pierwszej chwili
chciała skłamać i jak najszybciej wyjść, zachowując
przynajmniej pozory godności.
%7ładnych kłamstw, nakazała sobie jednak i powoli
podniosła wzrok, by spojrzeć mu w oczy.
- Powinieneś wiedzieć, dlaczego tu jestem.
Jego oczy pociemniały jak las o północy, a usta za-
cisnęły się w cienką linię. Poczuła przenikające go na
pięcie.
- A Reed? - zapytał.
Zamknęła oczy i wciągnęła haust powietrza.
- To nie fair - powiedziała - być z nim i myśleć
o tobie.
Założył jej wilgotne włosy za uszy i ujął jej głowę
w dłonie.
- Otwórz oczy, Becco - powiedział schrypniętym
głosem.
Zrobiła to, o co prosił, i serce zabiło jej mocno,
kiedy w jego zwężonych zrenicach dostrzegła odbi
cie własnego pragnienia. Intensywność tych odczuć
była dla niej przerażająca. Drżącą dłonią dotknęła
jego policzka.
Nie mogła już dłużej czekać.
Przesunęła palce niżej, aż poczuła jednodniowy za
[ Pobierz całość w formacie PDF ]