[ Pobierz całość w formacie PDF ]

punkt, nie odczuła jednak z tego powodu satysfakcji.
Zmieniła temat na mniej kłopotliwy.
- Będę tęsknić za Dover. Królowa była tutaj taka
szczęśliwa.
- Król też wydawał się weselszy. W Londynie ma
na gÅ‚owie Parlament, który nie daje mu ani chwili wy­
tchnienia.
99
- Czy nie daÅ‚oby siÄ™ go jakoÅ› przekonać, aby pozo­
stał tutaj dłużej?
Jeszcze nim Rory zdążyÅ‚ udzielić odpowiedzi, zorien­
towała się, że jej pytanie jest bezsensowne. Cóż jednak
mogÅ‚a poradzić na to, że tak potwornie baÅ‚a siÄ™ przezna­
czenia? Za wszelką cenę chciała pozbyć się ciężaru, który
Richelieu nałożył na jej młodzieńcze ramiona.
Odpowiedz mężczyzny była niezwykle trafna.
- Król ma swoje obowiązki. Ty i ja mamy je także.
Przeszli przez ogród i zatrzymali się przed wejściem
na dziedziniec pałacowy. Rory ukłonił się elegancko.
- W Dover dałem ci trochę wytchnienia ze względu
na trudy podróży. Kiedy jednak znajdziemy siÄ™ w Lon­
dynie, bÄ™dziesz musiaÅ‚a odpowiedzieć mi na kilka py­
tań.
Courtney poczuła, że jej serce zamarło na chwilę, ale
zachowała kamienny spokój.
- Stanie się wedle twego życzenia.
Patrzyła, jak MacLaren oddala się w kierunku stajni.
Wiedziała, jakie pytania jej zada. Wiedziała także, że nie
spocznie, dopóki nie uzyska na nie odpowiedzi. KÅ‚am­
stwo nie przychodziÅ‚o jej Å‚atwo, ale nie miaÅ‚a innego wyj­
ścia. Prawdę mogła przypłacić żydem.
Nie zdawała sobie sprawy, że z oddali, uważnie,
przyglÄ…da siÄ™ jej pewien mężczyzna. SÅ‚oÅ„ce rozÅ›wietla­
Å‚o jego jasne wÅ‚osy i nadawaÅ‚o zÅ‚owieszczy blask sza­
rym oczom.
Królewska łódz pÅ‚ynęła TamizÄ… w otoczeniu okrÄ™­
tów angielskiej marynarki wojennej. Tysiące ludzi stało
na brzegu i wiwatowaÅ‚o, a dzwony wszystkich koÅ›cio­
łów biły radośnie.
100
Kiedy łódz przybiÅ‚a do nabrzeża, oddziaÅ‚ wojska od­
dał głośną salwę. Królową wstrząsnął nerwowy dreszcz.
- Widzisz, jak cię witają? - zapytał król, nie kryjąc
zadowolenia. W czerwonym surducie i kapeluszu
z piórami wyglądał wspaniałe.
- I ciebie, mój panie. - Henrietta uśmiechnęła się
nieśmiało. - Muszą cię bardzo kochać.
- Ciebie również pokochają.
Przyjrzał się żonie uważnie zastanawiając się, jak
ocenią ją poddani. Miała na sobie purpurową suknię
z halkami, przetykanymi zÅ‚otÄ… i srebrnÄ… niciÄ…. Hafto­
wana pelerynka okrywała jej ramiona i chroniła przed
wiatrem. LÅ›niÄ…ce, czarne wÅ‚osy byÅ‚y spiÄ™te drogocen­
nym diademem.
- Chodz. - WziÄ…Å‚ jÄ… pod rÄ™kÄ™ i poprowadziÅ‚ w stro­
nę tłumu oczekujących dostojników. - MacLaren! -
rzuciÅ‚ przez ramiÄ™. - Dopilnuj, żeby Lady Thornhill by­
ła blisko królowej.
- Tak jest, Wasza Wysokość - powiedziaÅ‚ Rory, po­
dajÄ…c Courtney ramiÄ™.
W ogrodach Stafford House, Viscountess Biddle,
podstarzały kuzyn królewski, zorganizował ceremonię
powitalnÄ…. Przez dÅ‚ugie godziny nie koÅ„czÄ…cy siÄ™ stru­
mień ludzi przepływał przed obliczem królowej.
Courtney powtarzała ich nazwiska i tytuły zupełnie
mechanicznie. Jak Richelieu mógÅ‚ oczekiwać, że zo­
rientuje siÄ™, którzy z nich zgodzÄ… siÄ™ na tajnÄ… współpra­
cę z Francją? Ponoć w Anglii było wielu takich, którzy
nienawidzili zarówno Jakuba I, jak i jego syna Karola.
Ci na pewno nie mieliby skrupułów, jeÅ›li tylko zapew­
nić im bezpieczeństwo. Jej zadaniem było odnalezć ich
i pozyskać dla wywiadu francuskiego.
- JesteÅ› bardzo blada - szepnÄ…Å‚ Rory, wyrywajÄ…c jÄ…
z zadumy. - Napij się. - Podał jej kufel z piwem, który
przyjęła z wdzięcznością. - Wkrótce ceremonia się
skończy i będziesz mogła trochę odpocząć.
Na myśl o wygodnym łóżku mało się nie rozpłakała.
Była taka zmęczona.
- Poznałam już tylu lordów, że wszyscy mi się mylą.
- Wkrótce zaczniesz ich rozróżniać, a być może nie­
którzy z nich zostaną twoimi przyjaciółmi.
Poczuł, jak drży jej ręka. Czyżby naprawdę obawiała
siÄ™, że nie znajdzie tutaj przyjaciół? Czy nie zdawa­
Å‚a sobie sprawy ze swojej urody? Czy nie zauważy­
Å‚a zazdrosnych spojrzeÅ„ dam i peÅ‚nego podziwu wzro­
ku ich mężów? PrzyjrzaÅ‚ siÄ™ jej uważnie. W majo­
wym sÅ‚oÅ„cu wyglÄ…daÅ‚a czarujÄ…co. Pomimo wielu wÄ…t­
pliwości i pytań, które go dręczyły, nie mógł się jej
oprzeć. ByÅ‚a najwspanialszÄ… kobietÄ…, jakÄ… kiedykol­
wiek spotkał. Gotów był zapomnieć o jej przeszłości,
ale musiaÅ‚ siÄ™ dowiedzieć, dlaczego przyjechaÅ‚a do An­
glii.
- Teraz trochÄ™ odpoczniemy - oznajmiÅ‚ król po za­
koÅ„czeniu ceremonii powitalnej. - Wieczorem odbÄ™­
dzie się wielki bal na naszą cześć.
Para królewska ruszyła w stronę karety. Courtney
poczuła, że chwieje się na nogach. Nie dość, że miała
za sobÄ… wyczerpujÄ…cÄ… podróż, to jeszcze czekaÅ‚y jÄ… ca­
łonocne tańce.
- JesteÅ› chora? - zapytaÅ‚ MacLaren, widzÄ…c jej bla­
dość.
- Nie. To przemęczenie.
WziÄ…Å‚ jÄ… pod rÄ™kÄ™ i zaprowadziÅ‚ wprost do króle­
wskiej karety. Kiedy wsiedli do środka, Courtney
102
z przerażeniem zobaczyÅ‚a, że ma naprzeciw siebie Lor­
da Burlingame'a.
- Dobrze być znów w domu, nieprawdaż? - zapy­
tał Burlingame króla.
- Tak.
- Mam nadzieję, że pałac spodoba się pani, Wasza
Królewska Mość - powiedział do królowej.
Nie odpowiedziała.
- Widzę, że wiele czasu spędza pani na powietrzu,
Lady Thornhill - zagaiÅ‚ z lodowatym uÅ›miechem. Kie­
dy milczała, dodał: - Nigdy nie widziałem Angielki
o tak ciemnym odcieniu skóry. ZupeÅ‚nie, jakby - wy­
krzywiÅ‚ szyderczo usta - spÄ™dzaÅ‚a pani wiÄ™kszość cza­
su na słońcu.
- Nie jestem AngielkÄ…, Lordzie Burlingame. Zapo­
mniał pan już, że przybyłam z Francji?
- Niczego nie zapomniałem, moja pani.
Zaległa męcząca cisza.
Chociaż Rory nie powiedział nic przez całą drogę,
Courtney czuła na sobie jego pełen troski wzrok.
Kiedy dojechali do paÅ‚acu, ruszyÅ‚a w stronÄ™ powo­
zów z bagażami.
- Dokąd idziesz? - zapytał MacLaren, chwytając ją
gwałtownie za rękę.
- Muszę sprawdzić, co z królewskimi bagażami.
- Od tego są służące.
- Powinnam sama to sprawdzić.
Chociaż uścisk jego dłoni zelżał, głos był ostry i nie
znoszÄ…cy sprzeciwu.
- Nie jesteś już na pokładzie  Jatrzębia". Nie musisz
pracować do upadłego. Thornhill nie patrzy na każdy
twój ruch.
Gdybyś tylko wiedział, pomyślała ze smutkiem.
Udała obrażoną.
- MogÄ™ pracować jeszcze przez caÅ‚y dzieÅ„ i pół no­
cy-
- Nie wÄ…tpiÄ™ w to. - UÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™. - Nie ma jed­
nak takiej potrzeby. Chodz!
WziÄ…Å‚ jÄ… za rÄ™kÄ™ i mimo oporów zaprowadziÅ‚ do paÅ‚a­
cu. Kiedy szli po schodach, wpatrywaÅ‚a siÄ™ w zachwyca­
jÄ…ce gobeliny, którymi udekorowano Å›ciany. Jedne przed­
stawiaÅ‚y sceny bitewne, inne mitologiczne. CzÄ™sto po­
wtarzał się także motyw polowania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl