[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziki.
Nasza broń automatyczna biła seriami w osłupiałych Rosjan. Już pierwsi z
nich padli. A potem rzuciliśmy się na pozostałych.
To była prawdziwa bitwa - krwawa i dzika. Każdy walczył o życie. Bagnety
wbijały się w żywe ciało, przebijały piersi.
Miałem tuż przed sobą ogromnego, rosyjskiego Lejtnanta. Posługiwał się swą
pepeszą jak maczugą. Odskoczyłem w bok, uchylając się przed morderczym ciosem.
Odruchowo uderzyłem moim bagnetem pionowo, z dołu do góry. Poczułem krótki
opór, a potem bagnet przebił sobie drogę do pachwiny oficera, który ze straszliwym
wrzaskiem padł na plecy. Jego upadek dosłownie wyrwał mi broń z ręki. Postawiłem
nogę Rosjaninowi na brzuchu, by odzyskać broń. Ale kolba złamała się. Trzymając
ułamaną część, znów rzuciłem się naprzód. Nie byłem już człowiekiem, lecz
maszyną do zabijania. Ze strachu. Dla przyjemności. Z konieczności.
Porta znalazł się obok mnie. To był totalny chaos. Uderzano, przebijano,
ryczano.
Mały trzymał się na środku podwórza. Wielkie cygaro w ustach. Dym
wychodził z niego na wszystkie strony. Cylinder miał zsunięty na czoło. Zgubił swój
pistolet maszynowy.
Dwóch Rosjan rzuciło się na niego. Krzyknąłem przerazliwie, ale Mały,
szybszy niż błyskawica, złapał ich obu za gardła i zderzył ich głowami. Puścił, a oni
osunęli się bez życia u jego stóp. Pochylił się, podniósł jeden z peemów i zaczął dziko
strzelać w grupę nieprzyjaciół. Jeśli przy tej okazji padli jacyś z naszych, tym gorzej
dla nich.
Ilu zostało zabitych? Stu? Dziesięciu? Dwudziestu? Nie miałem pojęcia. Jeden
Rosjanin padł na kolana za jakimiś taczkami. Z bliska wsadziłem mu serię w głowę.
Jego twarz pękła, jak jajko rzucone o ścianę. Długo widziałem tę twarz przed sobą.
Porta wbił bagnet w plecy jakiemuś młodemu typkowi, który próbował uciec.
Heide dziko deptał twarz młodego piechura, który nawet po śmierci
przyciskał do piersi pepeszę.
Ile czasu upłynęło? Jeden dzień? Jedna godzina? Kilka sekund? Nikt nie
wiedział. Spotkaliśmy się za willą, gdzie padliśmy na ziemię, dyszący i skąpani we
krwi, z bronią niedbale odłożoną na bok. Rozpięliśmy mundury, hełmy
rozrzuciliśmy wokół nas. Niektórzy zaczęli płakać. Przekrwione oczy szukały
kumpli. Czy są jeszcze tutaj? Obawiano się najgorszego. A potem rzucaliśmy się
sobie w ramiona, z ulgÄ… i zadowoleniem.
Oto Barcelona leży na brzuchu w podartym mundurze. Tam dalej Stary,
siedzący u stóp drzewa i palący fajkę. Mały i Julius Heide, oparci plecami o mur.
Mały wyglądał, jakby zmoczył głowę w stawie pełnym krwi. W kącie ust miał
pęknięte i zgaszone cygaro. Stege, rozłożony na plecach, patrzył na chmury.
Wyglądał jak sparaliżowany. Nigdy nie będzie prawdziwym żołnierzem. Mały
Legionista siedział na stopniu schodów z odwiecznym papierosem w dziobie. Na
kolanach miał gotów do strzału pistolet maszynowy. Jak zawsze, właśnie go
pucował. Po szesnastu latach udziału w wojnach wiedział, że o broń trzeba dbać.
Steiner siedział na gruzach stajni. W ręce trzymał do połowy opróżnioną butelkę
alkoholu. Był już pijany.
Tak, byli tu wszyscy. Wszyscy starzy frontowcy. Ale brakowało ponad jednej
trzeciej nowych. Leżeli rozciągnięci, podobni do wysepek w całej tej zieleni.
Ktoś zaproponował, by ich pochować. Usłyszeliśmy to wszyscy, ale nikt nie
odpowiedział. Po co ich chować? My byliśmy zmęczeni, a oni martwi. Już niczego
nie czuli. A trzeba przecież, by wielkie ptaki z czegoś żyły. Atak taki jak ten, kosztuje
drogo. Trzeba, by go popróbowali ci, którzy opowiadają o pojedynkach.
Leutnant Ohlsen wyszedł z willi. Zgubił czapkę. Twarz znaczyło długie cięcie.
- Zlikwidowani - mruknął, rzucając się na ziemię. Porta podał mu papierosa.
- Dowódca, Herr Leutnant?
- Zarżnięty jak świnia, Złapali go za włosy i podcięli gardło od ucha do ucha.
- Dzięki ci, dobry Boże - zaintonował Porta. - Zaiste jesteś sprawiedliwy.
Leutnant Ohlsen zwrócił się do Heidego: - Wez dwóch czy trzech ludzi i
pozbierajcie książeczki wojskowe wszystkich zabitych.
- Rosjan także? - zapytał Heide.
- Oczywiście. Nie zadawaj głupich pytań. Nieco pózniej opuściliśmy to
miejsce, przed tym rzucając kilka butelek benzyny i granaty do wnętrza willi, która
zaraz stanęła w płomieniach. Pociski mozdzierzowe padły wśród nas.
- Naprzód, biegiem - rozkazał Leutnant Ohlsen.
- Iwan chce się zemścić - powiedział Stary. Skokami przedostaliśmy się na
drogę, gdzie czekał na nas Leutnant Spaet ze swymi ludzmi.
- Lufy na pozycję, Stary, by osłaniać nasz odwrót - rozkazał Ohlsen.
- Zwięta Maryjo - krzyknął Porta - zawsze my, gdy coś zle idzie.
Mały i Legionista już ustawili cekaem na pozycji. Trach, trach w Rosjan na
skraju lasu. Za nami, na pagórku, pociski mozdzierzowe wybuchały z głuchym
hukiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl