[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na żelazie blizna, jeśli przez nie do głowy nie przeszła.
Głowa cała! śmiał się Niedzwiedz.
Tak samo Brochocki z drugim rozmawiał, inni też ze swymi, tak że i śmiechy było słychać i
patrzący z dala myśleć mógł, że jedno wojsko i przyjaciele się zabawiają.
Poodciągano na bok rannych i odniesiono za szeregi, pachołkom kazano konie sprzątnąć, a
po pół godzinie siedli wszyscy znowu, z okrzykami i odgróżkami. Ustawiły się szeregi, zanucono
pieśń. Rzuciły się na siebie dwa wojska jeszcze zajadlej, lecz z tym samym co pierwej skutkiem.
Brochocki wołał do Naszana:
Bracie Toporze, kto ten dzień przeżyje cały, będzie go opowiadał dzieciom, a synowie
mu nie uwierzÄ….
Brochocki, że i siłę miał i szczęście, dwóch Niemców już wprzód w niewolę wziął. Jednego
z łańcuchem pysznego człeka, co mu się odgrażał, ranił i dobił leżącego. Niedzwiedz i inni
dokazywali cudów, lecz co się z pierwszego szeregu sprzątnęło, zastępowali Krzyżacy
niepoślednimi też i walka w miejscu trwała bez skutku.
Było dobrze z południa, gdy po dwugodzinnym boju zawołano o rozejm raz drugi i każdy
mu rad był, bo siły ustawały.
Znowu tedy z koni zsiedli.
Rozmowy pierwsze szły teraz jeszcze żwawiej. Wyzywano się do przyszłej walki. Niemcy z
wozów poprzynosili baryłki z winem i krzepili się.
Dziwże tu będzie, gdy nas, uchowaj Boże, przygniotą; kiedy my po wodzie, a te bestie po
winie! zawołał Brochocki.
%7łeby walka była równa po polsku zawołał Krzyżak z drugiej strony ślemy wam
wina baryłkę.
Bóg zapłać! oddamy wam to w boju roześmiał się pan Andrzej dawajcie.
Knecht krzyżacki chwycił baryłkę i potoczył ją, ale na polu tyle było potrzaskanych drzewc,
że. się zaraz wstrzymała; skoczyli więc młodsi i baryłkę zabrali.
Za to rannego Krzyżaka, który leżał bliżej polskich szeregów, zaniosło dwóch, Ossoria i
Doliwa, i oddało Niemcom.
Zbroje macie za ciężkie! mówił Niedzwiedz wierzycie nadto w grube żelazo.
Gdybyśmy go nie mieli odparł któryś z przeciwka zdałoby się nam, że w koszulach
walczymy.
Ocierano pot z czoła, przewiązywano rany; ale słońce zniżało się ku zachodowi. Gdy
starszyzna znowu się do koni brać i nawoływać zaczęła, młodsi a niecierpliwsi zaklinali się głośno:
Już tego dosyć! %7łartowaliśmy cały Boży dzień, trzeba począć robotę.
To starcie miało w istocie stanowić o losie walki, i każdy teraz siadając na koń żegnał się
krzyżem świętym, bo nie wiedział, czy z niego zsiędzie. Spróbowali się nieprzyjaciele wzajem i
czuli, że zapaśników mieli przeciw sobie równie dzielnych jak sami byli.
Brochocki, Niedzwiedz, Naszan stanęli teraz tak, ażeby przeciwko chorągwi krzyżackiej
miejsce im wypadło. Gdy po raz trzeci zwarli się, jeszcze żadna strona nie uległa, miecze się
szczerbiły nadaremnie, tu i ówdzie krew po zbroi ciekła, niejednemu spod hełmu szła strugą, ale
trzymali się wszyscy. Wtem Naszan, pochwyciwszy chwilę, gdy właśnie naprzeciw siebie dostał
Henryka Franka, który niósł chorągiew krzyżacką, wpadł nań, płatnął po drzewcu silnie i tuż za
płótno chwyciwszy, zręcznie je około siodła okręcił. Rzucili się nań Krzyżacy odbierać, ale go
zasłonięto. Stał się popłoch. Szereg niemiecki ugiął się. Pierwszy chorąży krzyżacki z placu począł
uchodzić, co drugich za sobą pociągnęło.
Puściła się za nim pogoń Toporczyków i Okszyców. Zamęt coraz był większy, a
Niedzwiedz głośno począł wołać:
Kto w Boga wierzy, siecz a bij!
Już uchodzili z placu, co żyło siadło im na karki. Siecz a bij! wrzało dokoła.
Naówczas Brochocki, który się był rozpalił do niepamięci tą walką, uchodzącego młodego
chłopaka, znacznego bardzo tym, że zbroję miał szmelcowaną i złocistą, toporkiem w głowę
ugodziwszy, w miejscu ubił. Gdy padł, a rozpiął mu się szyszak i rozwinęły włosy złociste i śliczna
twarz ukazała, panu Andrzejowi samemu żal się zrobiło chłopięcia, bo był w kwiecie wieku i
możnej rodziny Elchingerów, za którego, gdyby go był w niewolę dostał, zapłaciliby byli krewni
mało sześćdziesiąt tysięcy czerwonych złotych.
Rej z Nagłowic i inni chwycili samego wodza Michała Kochmeistra wójta; dostał się do
niewoli Niemczów, co taką złą wróżbą bitwę rozpoczął, a z nim dworzan króla Zygmunta wielu. Ci
znać do turnieju w szrankach na podwórcu dobrzy byli, ale w polu nie tędzy.
Pospolitego ludu Franków, Zlązaków, Bawarów, Turyngów, Czechów i wszelkiego
niemieckiego plemienia nabrano mnóstwo wielkie.
Już pózną nocą dopiero skończyła się pogoń i wracający z łupem i niewolnikiem legli przy
ogniach na pobojowisku. Dopieroż chórem śpiewać a weselić się poczęto, dopiero opowiadać i
trefne stroić żarty.
Co najpewniejsza odezwał się Brochocki że ryba nam ostygła, aby ją psy może
koronowskich mieszczan zjadły. Toporze, bracie, co twój żołądek powiada?
Strapiony wielce, a w dodatku spowiadać się trzeba, bośmy się w piątek krzyżackiego
mięsa najedli i post złamali.
Na pobojowisku pobrawszy zbroje i sakwy, i konie, i oręż, i co łupem było, powiązawszy
jeńców, wreszcie łuczywa pozapalawszy poszli wszyscy z pieśnią pobożną jak należało do miasta,
naprzód pod klasztor dawny cysterski, gdzie składy były, a potem do namiotów i stołów.
Ryby rannej prawda nie było i znaku, ale mieszczanie wiedząc o zwycięstwie postarali się o
inną, a na zamku też coś zapasu było.
Gdy wozy krzyżackie przyszło zabierać, a Brochocki poszedł ze zbroją po Elchingerze i
orężem szukać miejsca, gdzie by je złożył, o mało nie osłupiał postrzegłszy siedzącego między
wozami Dienheima. Bez zbroi, bez miecza, w odzieży prostej, dawny jeniec Pana Andrzeja na
ziemi skurczony i już związany pól leżał, pół siedział.
Kuno, a wy tu co robicie? a słowo? zakrzyczał Brochocki.
Nie biłem się odparł zarumieniony Dienheim wzięli mnie Krzyżacy w drodze.
Każcie rozwiązać, proszę. Gdybym się bił, albobym padł był w tej strasznej bitwie lub ranny był
przynajmniej. Zbroi ani kaftana nie mam.
Brochocki podszedł i dobywszy noża sznury zaraz porozcinał.
A co? zapytał cóż powiecie o dzisiejszej sprawie?
Mój panie smutnie odparł Kuno albo Grunwaldzkiej waszej warta lub po rycersku
więcej niż ona. Lecz tym co polegli, oddajcie cześć, bo i oni bili się walecznie.
Brochocki hełm zdjął i głowę pochylił.
Cześć wszystkim rzekł.
Zabrawszy z sobą Dienheima poszedł pan Andrzej też do miasta, bo każdemu spoczynek był
potrzebny.
Na pobojowisku, że noc była ciemna, straże tylko zostawiono do jutra.
Z pola zaraz Zaklika z Korzkwi do króla do Inowrocławia pojechał z oznajmieniem o
zwycięstwie, które nieco malborski błąd poprawiło.
Nazajutrz, co się tym rycerzom obojej stron należało, poszły wozy po ciała ich, zarówno
Polaków jak Niemców, aby z uczciwością pogrzebione były przy kościele koronowskim. Ogromna
moc jeńców, prawie cała właśnie na cmentarzu stojąc, opłakiwała straty swoje.
Spod Koronowa wojsko ruszyło do Bydgoszczy, gdzie trzy dni stało, i tu, zwyczajem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]