[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dokąd?! Milczałem uprzejmie.
Dziękuję, zadzwonię pózniej odpowiedziano mi wreszcie.
A kto mówi?
Usłyszałem trzask odkładanej słuchawki.
Bardzo się uśmiałem. Byłem pewien, że to ktoś z mansardy ze Starego Miasta. Widocznie już z nimi na-
prawdę krucho. Może to i prawda, że Hanka im pomagała, ale chyba nie na tyle, żeby utrzymywać kilkoro
dorosłych osób. Wyznanie Burany'ego włożyłem oczywiście między bajki, bo skąd by miała tyle pieniędzy?
Była suma, ojciec na drugim roku studiów odmówił wszelkiej pomocy. Wtedy zamieszkaliśmy razem W tej
facjacie. Nigdy się potem nie mówiło o wyrodnym tatusiu.
A może ojciec się w końcu zreflektował, a Hanka naciągała go bez skrupułów... To do niej podobne
pomyślałem tylko że tatuś musiałby być bardzo zamożny. Ciekawe, że go nigdy nic poznałem, a wypo-
wiedzi Hanki na temat rodziny bywały więcej niż enigmatyczne. Chyba że Goldman? Chwalił się niejedno-
krotnie swoją bankierską rodziną za granicą. Tylko co by wtedy Hanka robiła u mnie? Nie lubiłem tego
przemądrzałego faceta, ale na durnia mi nie wyglądał. Co prawda finansuje ich pobyt w Stanach i Izraelu, bo
Hanka miała pieniądze jedynie na Meksyk. Dziwne są między nimi układy; wygląda na to, że nie mogą się
bez siebie obejść, ale to nie ma nic wspólnego z seksem. Tak mi się przynajmniej wydaje.
I znów przypomniała mi się scena sprzed miesięcy. Przyszli na Górnośląską, Goldman i Katarzyna; tych
dwoje za moim milczącym pozwoleniem odwiedzało Hankę w naszym nowym mieszkaniu, z pozostałą w
facjacie bandą Hanka widywała się na mieście. Cyryl sam się zresztą zaprosił, był dopiero od miesiąca w
Warszawie, tak więc uznał, że może jej składać wizyty. A Katarzyna? Zdawałem sobie sprawę, że jeśli chcę
Hankę choć trochę utrzymać w domu, muszę przymknąć oczy na tę przyjazń. A więc przyszła Katarzyna i
Hanka zabrała ją natychmiast do swego pokoju.
Rad nierad zaprosiłem Goldmana do mojej dziupli. Cyryl sączył koniak, i rozwalony w fotelu, podtrzy-
mywał konwersację. Nie chciało mi się gadać, przyglądałem się leniwie jego ładnej ciemnej głowic, jasne
oczy zmuszały do koncentracji. Słuchając go, w duchu przyznawałem, że jest niegłupi, ogromnie oczytany i
cudownie zorientowany w polityce i w międzynarodowej sytuacji.
Polityka, to moja druga pasja, roześmiał się, kiedy mu to powiedziałem. Druga po malarstwie
zastrzegł. Jak mi się kiedyś znudzi pacykowanie, wezmę się za politykę.
Hanka twierdzi, wybaczy pan, bo ja sam nie bardzo się na sztuce znam, Hanka twierdzi, że jest pan
najzdolniejszym malarzem młodego pokolenia powiedziałem uprzejmie.
Dobijam już trzydziestki, są ode mnie młodsi i zdolniejsi. Nie ma się komu nimi zająć... myślę o życz-
liwej krytyce. Ja miałem trochę szczęścia. Studia w Paryżu, to też się u nas liczy, ale tak naprawdę dopiero
w Krakowie mnie odkryto", tam się łatwiej przebić, mimo wszystko zakończył skromnie.
A co pan myśli o Hance? zapytałem znienacka.
Hanka... cóż. gdyby zajęła się wyłącznie sztuką... Powinna skoncentrować się głównie na rzezbie... I to
kamień, nie drewno. Pasjonuje ją monumentalne rzezbiarstwo, właśnie dlatego wymyśliła sobie Meksyk,
liczy, że może tam uda się jej złapać jakieś zamówienie.
Przecież pan namawiał ją na ten wyjazd zdziwiłem się nieprzyjemnie.
No... ja ten wyjazd... jak by to powiedzieć... uruchomiłem mówił niedbale.
Nie wiedziałem w końcu, które z nich mówi prawdę.
Ale niech się pan tak nie przejmuje. Dopilnuję, żeby Hanka nie robiła głupstw dodał z uśmie-
chem, choć oczy miał poważne.
Zaniepokoiłem się nagle o Hankę.
Sądzę, panie Cyrylu, że Hanka wyrosła z rodzicielskiej opieki, pomijając już fakt, że często wyjeżdża i
to sama... stwierdziłem zimno.
No, cóż! Tak naprawdę tej rodzicielskiej opieki Hanka nie miała nigdy, ojciec zajmował się głównie
chorą matką, stąd te jej kompleksy na temat rodziny urwał nagle. W drzwiach mego pokoju stała Hanka;
blada, wściekła, z tym swoim uśmieszkiem, który nawet we mnie, mimo że znałem ją tyle lat, budził nie-
określony niepokój.
Czyżby Cyryl mówił o moich kompleksach?
A czyżbyś ich nie miała? odpowiedział wyzywająco, podnosząc się na jej widok. Był cholernie do-
brze wychowany, nieomal staroświecki.
Mam czy nie mam, to moja prywatna sprawa powiedziała cicho. Oczy miała ściemniałe, ogromne.
I nagle, ku mojemu przerażeniu, rzuciła się na Cyryla. Z trudem uwalniał się od jej rąk, którymi usiłowała
dosięgnąć jego twarzy. Stałem jak sparaliżowany, a wariatka, Katarzyna, ułożyła się na moim tapczanie i
przyglądała się tej koszmarnej scenie bez najmniejszego wyrazu w okrągłych, ptasich oczach.
Goldman z wysiłkiem podniósł się z fotela, niemal dzwigając na sobie wczepioną w niego Hankę. Wy-
glądał okropnie. Z rozoranego policzka kapała krew na piękną, różową koszulę. Widocznie jednak Hance
udało się go drasnąć.
Niech pan wezwie pogotowie powiedział zduszonym głosem. Natychmiast! powtórzył nie-
cierpliwie, trzymając ją silnie za obie ręce.
Patrząc na nich jak zahipnotyzowany, machinalnie nakręciłem numer, do Hanki to dotarło, bo zaczęła się
jeszcze gwałtowniej wyrywać.
Nie! Nie! krzyczała, krzyk jej przeszedł w suchy szloch, Goldman zaaplikował jej w pewnym
momencie siarczysty policzek. Opadła bezsilnie na fotel, umilkła nagle i wcisnęła się głębiej, podwinąwszy
nogi.
Trwaliśmy tak chwilę w milczeniu i wtedy przyjechał lekarz. Po zastrzyku zaniosłem Hankę do jej poko-
ju. Patrzyłem na nią bezradny i wstrząśnięty. Obaj z Goldmanem wyszliśmy na palcach. Zasypiała. Wtedy
dopiero Cyryl zdecydował się wreszcie sobie pójść.
Przepraszam pana za to niemiłe zajście, Hanka już nieraz urządzała nam takie przedstawienia mó-
wił z uśmiechem, tak jakby opowiadał ciekawą anegdotę.
Czy Hanka... może to działanie... jąkałem się, bojąc się jaśniej wyrazić swą obawę.
Ach, nie! Mogę pana zapewnić, że to zwykła histeria. Jest po prostu rozwydrzona w nieprawdopodob-
ny sposób. Czy nigdy nie próbował pan się jej w czymkolwiek sprzeciwić? No właśnie, to są skutki zbyt
pobłażliwego wychowania powiedział przemądrzale.
Pożegnałem go grzecznie, a miałem serdeczną ochotę spuścić go ze schodów; znudzona Katarzyna po-
wlokła się za nim.
Rano Hanka już od ósmej była na nogach, siedziała jak zwykle godzinę w wannie, potem usłyszałem jej
pogwizdywanie, w salonie jej nie było, zajrzałem niepewnie do kuchni.
O... Sawa! Bardzo się wczoraj przestraszyłeś? zapytała pogodnie, podając mi gorącą, przyrumie-
nionÄ… grzankÄ™.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]