[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyciągnięte ramiona sięgały do komnaty nad nim położonej, gdy nagłe coś zacisnęło się
dokoła jego rąk, zatrzymując go zawieszonego w powietrzu, niezdolnego ani do posunięcia
się naprzód, ani do cofnięcia wstecz.
W komnacie ponad nim zabłysnęło światło. Zobaczył odrażającą maskę kapłana
wpatrującą się w niego. Kapłan trzymał w ręku pasy rzemienne i zawiązywał mu ręce i
ramiona od łokcia prawie aż do palców. Za tym kapłanem stali inni i niebawem pochwycili go
i wciągnęli przez otwór.
Teraz dowiedział się, w jaki sposób wpadł w zasadzkę. Dwie pętlice otaczały otwór do
górnej komnaty. Przy końcu każdego sznura, po przeciwnych końcach komnaty, czuwał
kapłan. Gdy Tarzan wdrapał się dosyć wysoko po sznurze, umyślnie na przynętę
spuszczonym do jego więzienia, i ramiona jego znalazły się w sidłach, obaj kapłani szybko
pociągnęli sznury i pochwycili jeńca z łatwością, uniemożliwiając mu wszelki opór.
Związali mu nogi aż po kolana i wynieśli z komnaty.
Bitwa znowu rozgorzała. Ta den nie przybył. Słabnące wysiłki armii Ja dona zdradzały,
że wzrasta wśród niej zniechęcenie. Naraz na dach pałacu kapłani przynieśli Tarzana jad
guru i ukazali go wojownikom obu walczÄ…cych stron.
 Oto fałszywy Dor ul Otho!  wrzasnął Lu don.
Obergatz, którego wstrząśnięty mózg nie zdawał sobie całkowicie sprawy z tego, co się
dokoła działo, rzucił obojętne spojrzenie na związanego jeńca. Gdy zobaczył szlachetne
oblicze człowieka rnałpy, oczy jego rozwarły się szeroko ze zdumienia i przerażenia, blada
jego twarz posiniała. Raz w życiu widział Małpiego Tarzana, często jednak śnił o nim i
zawsze wówczas olbrzymi człowiek małpa wywierał pomstę za krzywdy, wyrządzone mu
przez trzech niemieckich oficerów, którzy sprowadzili krajowe wojska na jego cichy dom.
Kapitan Fritz Schneider zapłacił za swe bezcelowe okrucieństwa; podporucznik von Goss
również zapłacił. Teraz Obergatz, ostatni z trójki, stał twarzą w twarz z mścicielem, który
trapił go we snach w ciągu długich, męczących miesięcy. To że był związany i bezsilny, nie
zmniejszało trwogi Niemen  nie zdawał sobie jak gdyby sprawy, że ten człowiek nie może
wyrządzić mu nic złego. Wił się i szwargotał niezrozumiale. Lu don przeląkł się, że inni też
to zobaczą i wywnioskują, że ten wąsaty idiota nie jest bogiem, że z tych dwu  Tarzan jad
guru bardziej jest bogu podobny. Już zauważył, że niektórzy z pałacowych wojowników,
bliżej stojący, szeptali między sobą. Zbliżył się do Obergatza.
 Jesteś Jad ben Otho  szepnął  wyprzyj się go. Niemiec oprzytomniał. Wielka
trwoga i słowa Lu dona podsunęły mu środek ratunku.
 Jam jest Jad ben Otho!  wrzasnÄ…Å‚.
Tarzan spojrzał mu prosto w oczy.
 Jesteś porucznik Obergatz z niemieckiej armii  przemówił doskonałą niemczyzną. 
Jesteś ostatnim z trzech, którego tak długo poszukiwałem, i w swym zgniłym sercu wiesz
dobrze, iż nie na próżno Bóg dozwolił, byśmy się spotkali.
Umysł porucznika Obergatza zaczął wreszcie działać jasno i sprawnie. Dojrzał pytające
spojrzenie na twarzach dokoła siebie. Dojrzał wojowników obu obozów, bezczynnie
stojących przy bramie, z oczami zwróconymi na niego i na człowieka małpę. Zrozumiał, że
brak pewności oznacza śmierć. Ostrym, naszczekującym głosem pruskiego oficera, tak
niepodobnym do poprzednich idiotycznych wrzasków, warknął:
 Jam jest Jad ben Otho! Ten tu nie jest moim synem. Ku przestrodze wszystkim
bluzniercom zginie na ołtarzu z rąk boga, którego zbezcześcił. Zabierzcie go sprzed mych
oczu. Gdy słońce dosięgnie zenitu, niechaj wierni zgromadzą się w podwórcu świątyni, a
będą świadkami gniewu tej boskiej ręki  i wzniósł do góry prawicę.
Ci, którzy przynieśli Tarzana, zabrali go według rozkazu Obergatza. Niemiec zwrócił się
do wojowników przy bramie:
 Złóżcie broń,  wojownicy Ja dona  zawołał  bym nie ściągnął swych gromów,
które was zmiotą! Będzie przebaczone tym, którzy posłuchają mego rozkazu. Złóżcie broń!
Niechętnie ruszyli się wojownicy Ja dona, błagalnie spoglądając na swych dowódców i z
obawą na postacie, stojące na dachu pałacu. Ja don skoczył między swych ludzi.
 Niechaj tchórze i służalcy złożą broń i wnijdą do pałacu  zawołał  ale przenigdy
Ja don i wojownicy Ja lurscy nie pokłonią się Lu donowi i jego fałszywemu bogu.
Wybierajcie  zwrócił się do swych stronników.
Kilku rzuciło broń i z owczym spojrzeniem przeszło przez bramę do pałacu, za nimi poszli
inni. Wiernie i niezachwianie wytrwała większość przy swym wodzu, a gdy ostatni słabego
serca opuścił ich szeregi, Ja don wydał dziki okrzyk i poprowadził swych zwolenników do
ataku. Znowu rozgorzała bitwa przy bramie pałacowej.
Zmienne były losy walki.
Ta den z posiłkami nie przybywał. Zbliżało się południe. Lu don wybrał ludzi, którzy nie
byli niezbędni dla obrony bramy, i pod wodzą Pan sata wysłał ich przez tajne przejście.
Napadli oni na Ja dona od tyłu, podczas gdy od przodu walili w niego tamci przy bramie.
Wzięte we dwa ognie przez znacznie przeważające siły, resztki armii Ja dona
skapitulowały. Starego wodza przyprowadzono jako jeńca przed Lu dona.
 Zaprowadzcie go na podwórzec świątyni  zawołał najwyższy kapłan.  Niechaj
patrzy na śmierć swego współwinowajcy, a może Jad ben Otho wyda na niego taki sam
wyrok.
Wewnętrzny podwórzec świątyni zapchany był ludzmi. Po obu stronach wschodniego
ołtarza stali Tarzan i jego żona, związani i bezsilni. Zamilkły odgłosy bitwy. Człowiek małpa
ujrzał Ja dona ze związanymi przed sobą rękoma. Tarzan spojrzał na Janinę, skinął w stronę
Ja dona.
 Wygląda to na koniec  rzekł spokojnie.  Był on naszą ostatnią nadzieją.
 Odnalezliśmy się nareszcie, Johnie  odparła Janina  razem spędziliśmy ostatnie dni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl