[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Prosta postaæ jego pochyli³a siê, g³owa dumnie wzniesiona opuszczona, w³osy zbiela³y i tyl-
ko w spojrzeniu ta¿ sama niespokojnoœæ, ten¿e ogieñ.
Od dawna ju¿ wyczerpa³ wszystkie swoje zasoby. Ma³a w³oœæ Krawarz obci¹¿ona by³a d³ugami
przechodz¹cymi dziesiêæ razy jej wartoœæ. Sprzêty domowe, gospodarskie, wszystko, co mia³o
jak¹œkolwiek wartoœæ, zosta³o sprzedane. Kilka dzie³, które wyda³, i kilka rêkopismów przynio-
s³o znaczny dochód, lecz nic nie mog³o wystarczyæ na opêdzenie kosztów doœwiadczeñ.
Im dalej w wiek tym utrzymanie ¿ycia i zaspokojenie nieodbitych potrzeb stawa³o siê trud-
niejszym. Od dawna ju¿ starzec nie pyta³ siê i nie móg³by odgadn¹æ sk¹d Jan, opatruj¹cy
wydatki, dostarcza znacznych sum na zakupywanie materia³ów do doœwiadczeñ. Ani razu nie
przesz³o przez myœl Sêdziwojowi zapytaæ siê swojego s³ugi i powiernika, z jakiego Ÿród³a
pochodzi z³oto, którym karmi³ pracowni¹.
119
Jan dosyæ czêsto w czasie niedostatku udawa³ siê do Krakowa i powraca³ z pieniêdzmi. Sê-
dziwoj nie dziêkowa³ mu, ale wzrok posêpny na widok wszechw³adnego metalu zaiskrza³ siê,
zmarszczone czo³o na chwilê siê rozjaœni³o, a s³uga, tyle lat patrz¹cy w twarz swego pana jak
w opiekuñcz¹ gwiazdê, bez s³ów ka¿de jego wzruszenie, ka¿d¹ chêæ rozumia³, i to wiêcej od
wszystkiego zachêca³o go do podwajania tajemnych starañ.
Jan wierzy³, i¿ pan jego kiedyœ posiada³ tajemnicê robienia z³ota i ¿e wypadkiem jakimœ nie-
zbadanym zagubi³ sekret; teraz z ka¿dym dniem rozumia³, przysi¹g³by na to, i¿ go na nowo
odkryje.
Raz powróci³ z podró¿y do Krakowa póŸniej, d³u¿ej jak zwykle siê bawi¹c, i smutny nie wita³
zwyk³ym uœmiechem swego pana; nie z³o¿y³ na stole ani kupionych materia³ów, ani worka
z pieniêdzmi, lecz w k¹cie pokoju, milcz¹cy, zawstydzony, zakrywszy oczy rêkami siedzia³
jak pos¹g.
Sêdziwoj nie poj¹³ wyrazu zgryzoty na twarzy s³ugi. Wed³ug zwyczaju zacz¹³ czytaæ z kartki
wypisany szereg i porz¹dek nowych prac, które odbyæ tej nocy zamyœla³.
Dawniej Jan tu i owdzie dodawa³ uwagi na znak, i¿ rozumie swojego pana; i dumnym by³
z tego, nieraz jednym wyrazem lub okrzykiem radoœci podziwia³ ka¿de niezwyk³e doœwiad-
czenie; teraz alchemik skoñczy³ czytanie, a s³u¿¹cy nie mia³ doœæ odwagi, aby mu wyznaæ, i¿
nie przywióz³ ze sob¹ ani jednego grosza pragskiego.
Jeszcze by³o kilka godzin do wieczoru, zwyk³ej pory rozpoczynania doœwiadczeñ, i Sêdziwoj
poszed³ pod wystawê domu u¿ywaæ œwie¿ego powietrza i ³agodnych promion s³oñca, a Jan
czeka³, czy Opatrznoœæ nie zeszle mu ratunku.
W prostocie swego ducha mia³ nadziejê cudu.
Wtem po kamienistej drodze od Krakowa zajecha³ przed dom konno jeŸdziec i zsiadaj¹c wita³
Sêdziwoja.
Jan uchyli³ drzwi i zblad³ na widok goœcia.
By³ to starzec póŸnego ju¿ wieku, lecz doœæ jeszcze ¿wawy. W³osy wysoko podgolone okrywa³
starej mody marmurkowym ko³pakiem; w¹sy i brodê doko³a twarzy krótko mia³ podstrzy¿one,
które, jakkolwiek ubielone wiekiem, przebija³y rudym kolorem. Po twarzy w ci¹g³ym ruchu
bêd¹cej, zmarszczkami pokrytej, po wzroku niespokojnym, ustach z³oœliwym uœmiechem do
góry wzniesionych, mo¿na by³o jeszcze poznaæ chytroœæ i dumê, które tym cz³owiekiem miota-
³y. Pomimo wiek podesz³y by³ w ci¹g³ym ruchu i pochylonym cia³em ustawicznie siê k³ania³.
Podró¿ny jego ubiór sk³adaj¹cy siê z ¿upana i delii by³ dwóch kolorów, wiêcej obznajmiony
od Sêdziwoja z otaczaj¹cym go œwiatem pozna³by od razu na tym dworaku barwê s³u¿¹cego
na dworze pana krakowskiego, którym naówczas by³ Miko³aj Wolski.
Goœæ zbli¿aj¹c siê do alchemika po zwyk³ym powitaniu rzek³:
- Zapewne nie poznajesz mnie? To ju¿ lat tyle, jak nie widzieliœmy siê; i ciebie ju¿ staroœæ
œronem osypa³a, i ja, kiedyœmy siê znali, nie by³em tak pochylony.
Ten znajomy dŸwiêk g³osu niespodzianie uderzy³ Sêdziwoja. Nagle, jakby czarodziejskim spo-
sobem, wróci³y mu do pamiêci spomnienia m³odoœci. Po chwili bacznego wpatrywania siê rzek³:
- Jest temu lat piêædziesi¹t zna³em jednego cz³owieka, który - gdyby mi siê teraz ukaza³ -
zapewne w podobnej postaci i takim by g³osem przemówi³ - zwa³ siê Wac³aw Rogosz.
- Nie omyli³eœ siê, drogi przyjacielu - zawo³a³ obcy otwieraj¹c ramiona do uœcisku: - Ja to
jestem! Widzisz, ¿e i mnie afekt przyjaŸni dobrze prowadzi³, pozna³em ciê do razu, a prze-
cie¿ to ca³e lat piêædziesi¹t.
120
Sêdziwoj cofn¹³ siê od uœcisku starca i zimno odpar³:
- Pó³ wieku czasu czy¿ ciê tak zmieni³o, i¿ wierzysz w przyjaŸñ? Ja, panie, pozosta³em nie-
zmieniony.
- Widzê to! Zawsze ten¿e sam - rzek³ Rogosz. - Tak te¿ mi ci¹gle o tobie opowiada³ ten twój
poczciwy, dobry Jan. Wiêc bawisz siê alchemi¹ bez przestanku, a to zabawnie! Wyznajê, i¿
zrêczny z ciebie lis! kiedyœ mnie podszed³, no! ju¿ nie trzeba wiêcej! - Tak d³ugo ludzi uwo-
dziæ, to zrêcznoœæ nies³ychana! Kiedy ja sam przysi¹g³bym by³ niegdyœ, pamiêtasz w Pradze, [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl