[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ty suko! - Pociągnął gwałtownie nożem, ale Wirginia zdążyła
mocno szarpnąć się w bok. Tym razem jej wzrost okazał się przydatny.
Ferris na moment stracił równowagę i poślizgnął się na miękkim
poszyciu.
Poczuła ostry ból w ramieniu i w tej samej chwili Ryerson rzucił się
na nich całym ciałem.
Upadła i potoczyła się w bok. Ryerson i Fenis walczyli zaciekle.
Zcisnęła drżącymi palcami krwawiące ramię. Było jej niedobrze.
Potrząsnęła głową, usiłując dojść do siebie. Z przerażeniem stwierdziła,
że Ferris dosięgnął pistoletu.
Podniosła się chwiejnie. Musiała mu za wszelką cenę przeszkodzić.
- Nie! - krzyknęła rozpaczliwie i skoczyła, żeby go ubiec. Za pózno.
Ferris chwycił bron i wycelował w Ryersona. Pociągnął za spust.
Rozległ się suchy trzask, ale strzał nie padł.
Zanim Ferris zdążył się otrząsnąć ze zdumienia, Ryerson trafił go
pięścią w szczękę. Potężne uderzenie zwaliło bandytę na ziemię. Broń
wyleciała mu z ręki.
Virginia nie wierzyła własnym oczom.
- Nie był naładowany?
- Oczywiście, że nie. Wierzę w dane statystyczne i nie lubię
ryzykować.
- Więc czemu w ogóle go kupiłeś?
- Ponieważ byłaś taka uparta i chciałaś mieć broń. Ponieważ nie
wiedziałem, co może nas spotkać. Nie umiałem wymyślić nic lepszego,
aby cię ochronić. Wystarczy? Jak widzisz, wszystko okazało się zbędną
fanfaronadą. Ten pistolet i tak nie za wiele się nam przydał.
- Niektórym mężczyznom takie grozne przedmioty nie są potrzebne
- odparła słabym głosem. - Bez nich też dają sobie radę. Chyba jesteś
właśnie kimś takim, Ryerson. - Nagle zrobiło się jej ciemno w oczach i
padła bezsilnie w jego ramiona.
- O Boże, Ginny, ten łobuz cię zranił. Dlaczego nic nie powiedziałaś?
- Właśnie miałam zamiar - szepnęła przepraszająco.
ROZDZIAA 11
- Na pewno dobrze się czujesz? - zapytał chyba po raz setny. Lekarz
w pogotowiu założył Virginii kilka szwów i dał tabletki przeciwbólowe. -
Mogliśmy pojechać do Seattle. Nie musieliśmy tutaj wracać.
Poczekała, aż Ryerson przy wiąże łódz i wyszła na molo. Wciąż
miała na sobie zakrwawioną koszulę. Spod przeciętego rękawa wyzierał
biały opatrunek.
- Czuję się świetnie. Ręka prawie nie boli. Powierzchowne
zranienie, tak powiedział lekarz. Teraz muszę znalezć bransoletkę.
- To zupełnie nieprawdopodobne. Nie mamy się co łudzić, Ginny.
Nie wiemy dokładnie, w którym miejscu wpadła do morza, a odpływ
porwał ją na pewno daleko od brzegu - tłumaczył cierpliwie.
- Jest za ciężka, żeby uniosła ją fala.
- Powiedzmy. Ale mogła się zaplątać w wodorosty lub zostać
pokryta mułem. Nie licz na to, że się odnajdzie.
- Musimy mieć nadzieję, Ryerson. - Szła wzdłuż pomostu i uważnie
badała wzrokiem piasek. - Tę bransoletkę coś z nami łączy. Jestem tego
pewna. Znajdziemy ją. Musi należeć do nas. Pomogła nam przecież
uratować życie.
- Rzeczywiście sprytnie rozegrałaś tę scenę. Rzut do wody okazał się
genialnym pomysłem. Ferris stracił na moment głowę.
- A ty umiałeś to wykorzystać. Zachowałeś się wspaniale, Ryerson.
Absolutnie wspaniale.
- Ty też byłaś niezła - przyznał krótko. - Ginny, nie masz pojęcia, jak
potwornie się o ciebie bałem, gdy próbowałem skłonić Ferrisa, żeby cię
uwolnił w zamian za mój nie naładowany pistolet.
- Wcale nie wyglądałeś na przestraszonego. Przeciwnie, sprawiałeś
wrażenie bardzo niebezpiecznego i zdecydowanego na wszystko. -
Wstrząsnęła się na myśl o tym, co przeszli. - Natomiast Ferris miał
stracha. Czułam to.
- Nie pocieszaj mnie, Ginny. Bałem się jak cholera. Ferris mógł
najpierw poderżnąć ci gardło, a dopiero pózniej złapać pistolet.
Odwróciłaś jego uwagę upuszczając bransoletkę i niemal go przewróciłaś.
Uratowałaś życie nam obojgu.
- Tobie także? - spytała ze zdziwieniem. - Pognałbyś za nim, a on
miał przecież nóż.
- Tym nożem mógł zabić i ciebie, i mnie. Nie zapominaj, że to
zawodowiec. Tak mówili policjanci. Gdyby zrobił ci krzywdę, chyba bym
oszalał. Najchętniej rzuciłbym się mu do gardła z gołymi rękami. Nie jest
to może najlepszy sposób, żeby walczyć z kimś uzbrojonym. Wiesz, co
bym czuł, widząc, jak ten drań chce cię zabić?
- Och, Ryeison. - Objęła go. - Przestań o tym myśleć. Nic nam się
nie stało. Już po wszystkim. Bardzo cię kocham.
- Ja też cię kocham, Ginny. - Ukrył twarz w jej włosach i przytulił ją
do siebie.
Podniosła głowę i uśmiechnęła się.
- Jak na specjalistkę od systemów komputerowych i inżyniera, to
całkiem niezle nam poszło, prawda? - Spojrzała nad jego ramieniem w
stronÄ™ morza. - Ryerson, ona tam jest!
Pobiegła wzdłuż mola i zeskoczyła na piasek. Zrzuciła buty i weszła
na płyciznę. Bransoletka leżała na skale tuż pod powierzchnią wody.
- Cały czas tutaj była! Czekała, aż wrócimy, żeby ją znalezć! -
zawołała radośnie. W porannym słońcu szlachetne kamienie zalśniły
oszałamiająco, a krople wody dodały im jeszcze blasku. - Spójrz Ryerson.
Znów ją mamy. Należy do nas.
Kucnął na pomoście i przez chwilę w milczeniu przyglądał się
szmaragdom i brylantom w misternej, złotej oprawie.
- Sądzisz, że naprawdę jest nasza? - zapytał w końcu. - Skoro
Brigman, Ferris i Seldon prawdopodobnie jÄ… ukradli?
- Rzeczywiście - przyznała z westchnieniem. Miejsce euforii zajęło
rozczarowanie. - Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nabrałam takiego
dziwnego przekonania, że powinna zawsze być z nami. Wydaje mi się, że
kieruje na¬zym losem i przynosi szczęście. Od kiedy jÄ… wygraÅ‚eÅ›, zdarzyÅ‚o
się tyle dobrego w naszym życiu. Zakochaliśmy się w sobie. Pomogła nam
uratować życie. Trudno mi będzie się z nią rozstać.
- Wiem. - Zszedł z pomostu na piasek i zaczekał, aż Virginia wyjdzie
z wody. Na jego ustach błąkał się szczególny uśmiech. - Naprawdę
myślisz, że coś między nami może się zmienić, jeśli oddamy ją
prawowitemu właścicielowi? Kocham cię, Ginny. Nikt i nic tego nie
zmieni.
Przymknęła na chwilę oczy. Ogarnęło ją uczucie wielkiego spokoju.
Bransoletka była piękna i godna pożądania, ale miłość znaczyła dla niej o
wiele więcej.
- Jak zwykle masz racjÄ™. Kocham ciÄ™, Ryerson i nigdy nie przestanÄ™.
- Wobec tego postaram się sprawdzić, do kogo należała. Ten
jubilerski certyfikat musi nam w tym pomóc.
Wyciągnął dłoń, a ona ufnie podała mu swoją. Poszli ścieżką w
stronę domu. Bransoletka w palcach Virginii migotała tajemniczo.
- Musicie mi wszystko opowiedzieć - zażądała Debby dwa dni
pózniej w czasie wspólnego lunchu. - Słyszałam coś niecoś od mamy i
taty, ale chcę mieć wieści z pierwszej ręki. Opowiedzcie mi o Brigmanie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl