[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Już się spotkaliśmy. Jestem kuzynem Charlesa
Fergusona.
- To wystarczająca rekomendacja - odparł Villiers. - A to
jest kornet Richard Bronsby z Królewskiej Gwardii Konnej.
- A więc wszystko po staremu - rzekł Hal Stone. - Jak za
dawnych kolonialnych czasów. Nawiasem mówiąc, to jest Sean
Dillon oraz Billy i Harry Salterowie.
- Wiem - odparł Villiers. - Charles Ferguson mnie
uprzedził.
Kilka minut pózniej, siedząc pod daszkiem na rufie
Sułtana , Dillon zapytał:
- Co powiedział panu dobry stary Charles?
- Dostatecznie dużo, by dać do zrozumienia, że nie ma
pojęcia, co zamierzają Raszidowie, i dlatego przysyła tu pana i
pańskich przyjaciół, panie Dillon. - Zdaje się, że w przeszłości
ocieraliśmy się o siebie, lecz nigdy nie spotkaliśmy się, dzięki
118
Bogu.
- Na całe szczęście, chociaż straciłem sporo czasu,
uganiając się za panem po całym South Armagh.
- No cóż - mruknął Dillon. - Zdaje się, że teraz wszyscy
jesteśmy po tej samej stronie ulicy. A kornet Bronsby?
- Dopiero siÄ™ uczy.
- Dobrze, a więc napijmy się czegoś i pomyślmy, o co
może chodzić Raszidom.
Wyjęli piwo z chłodziarki.
- Paul Raszid to mój stary znajomy - powiedział Villiers.
- Służyliśmy razem w Zatoce, otrzymał medal.
To pierwszorzędny żołnierz.
- I rządzi tym krajem - zauważył Dillon.
- Właśnie. Zanim pan o to zapyta, nie ma żadnych
wątpliwości, że to on ponosi odpowiedzialność za śmierć
sułtana.
- A o co, pańskim zdaniem, może im chodzić? Po co
sprowadzili do takiego kraju jak Hazar znanego terrorystÄ™ IRA i
jego oddział?
- Wydaje mi się, że po to, żeby zabić kogoś takiego jak
pan.
- Tylko kogo?
- Poczekamy, zobaczymy. Niestety, nie mogę tu zostać.
Na granicy mamy kłopoty z jemeńskimi marksistami, więc
musimy wracać tam z Bronsbym i trochę ich uspokoić.
- Niech pan pozostanie z nami w kontakcie - rzekł
Dillon.
- Może pan na to liczyć. Jeszcze jedno.
- Co takiego?
- Chodzi o najmłodszego brata Raszida, George a, tego,
który był podporucznikiem w pierwszym spadochronowym w
Irlandii. Moi szpiedzy donoszą, że jest teraz na pustyni Ar-Rub
al-Chali, wśród Raszidów z Oazy Szabwa. George nie tylko
119
płynnie mówi po arabsku, ale także dialektem tego plemienia.
- Zdolny facet - rzekł Dillon. - Ja również niezle mówię
po arabsku. A po irlandzku doskonale.
Villiers roześmiał się i odparł po irlandzku:
- Miałem babkę w Cork, która zmuszała mnie do nauki
tego języka, kiedy przyjeżdżałem do niej na wakacje.
Porządny z ciebie gość, Dillon. Trzymaj się. Tu masz
numer mojego telefonu komórkowego, gdybyś mnie
potrzebował.
Dillon rzekł do kometa Bronsby ego:
- SÅ‚uchaj tego faceta, synu, to jeden z najlepszych.
Mamy tu paskudne towarzystwo, więc jeśli chcesz prze
żyć...
Wzruszył ramionami. Kornet Richard Bronsby
uśmiechnął się, przy czym wyglądał jak piętnastolatek.
- Powiedziałbym, że jestem tu w dobrym towarzystwie,
panie Dillon.
Wyciągnął rękę.
- No cóż, jak mówimy w Irlandii, uważaj na siebie -
przestrzegł Dillon, ściskając wyciągniętą dłoń.
Pod wieczór Dillon i Billy postanowili ponownie zejść
pod wodę. Nadal było jasno, a wiatr był łagodny i ciepły. Kate
Raszid, w towarzystwie Kelly ego, stała na pokładzie rufowym
zacumowanej w porcie łodzi i obserwowała ich przez lornetkę.
- Dillon i Billy Salter znów schodzą pod wodę.
- Co mam robić?
- Zabić ich - powiedziała. - Wez Saida i Achmeda.
I nie chcę żadnych błędów, Kelly. Stawka jest zbyt
wysoka.
- Jak pani każe, lady Kate.
Dillon włożył uprząż z butlą, Billy zrobił to samo. Harry
i Hal sprawdzili ich sprzęt.
- Chryste, jest wspaniale - rzekł Billy.
120
- Masz nóż?
- Oczywiście, że mam.
- Wez jeszcze kuszÄ™.
- Po co, Dillon?
- W tych wodach zdarzajÄ… siÄ™ rekiny.
- Naprawdę? - roześmiał się Billy. - O rany, człowiek
codziennie uczy siÄ™ czegoÅ› nowego.
- Uważaj na siebie, do cholery - warknął Harry Salter.
Billy zaśmiał się, założył maskę i zszedł pod wodę.
Dillon uśmiechnął się do Hala Stone a.
- Czy to Swetoniusz powiedział: Idący na śmierć
pozdrawiajÄ… ciÄ™ ?
- Mogę ci powiedzieć, jak to brzmi po łacinie -
zaproponował Stone.
- Och, liczy się idea - odparł Dillon i zanurkował w ślad
za Billym.
Znów zanurzyli się w błękitną otchłań, mając dziwne
uczucie, że zawiśli w przestrzeni. W dole majaczył wrak
frachtowca. Dillon i Billy popłynęli obok siebie, z kuszami w
rękach. Ponownie ujrzeli stado barakud oraz trzy lub cztery
płaszczki. Dillon był w doskonałym nastroju i cieszył się każdą
chwilą. Przepłynęli przez pierwszą dziurę po torpedzie, potem
przez labirynt korytarzy, aż wynurzyli się z otworu wybitego na
rufie... A tam czekał na nich Kelly wraz z Saidem i Achmedem,
wszyscy trzej uzbrojeni w kusze.
Dillon położył dłoń na plecach Billy ego i odepchnął go
w chwili, gdy Achmed wystrzelił. Strzała o włos chybiła
Billy ego. Dillon zgiął się, wykonał półobrót i strzelił w górę,
trafiając Achmeda w pierś. Kelly wypuścił strzałę, która
zawadziła o lewe ramię Irlandczyka, nie raniąc go, a jedynie
rozrywając kombinezon płetwonurka. Kelly zbliżał się z nożem
w ręku. Dillon chwycił go za przegub. Kiedy walczyli ze sobą,
Said strzelił do Billy ego, który uchylił się i wypuścił swoją
121
strzałę. Trafił Araba w gardło.
Dillon i Kelly walczyli zawzięcie, aż nagle Irlandczyk
obrócił przeciwnika i przeciął nożem przewód powietrzny. W
chmurze pęcherzyków powietrza Kelly rozpaczliwie machał
rękami i nogami, a potem znieruchomiał. Achmed usiłował
wyrwać strzałę z piersi, gdy Billy podpłynął do niego i przeciął
mu przewód powietrza. Potem razem z Dillonem patrzyli, jak
trzy ciała powoli opadają na dno.
Irlandczyk wskazał kciukiem w górę i zaczęli się
wynurzać. Wyczerpani, wyciągnęli się na pokładzie.
- Rany boskie - powiedział Hal Stone. - Co się tam
działo? Wybuchła trzecia wojna światowa? Patrzyłem z rufy i
widziałem jakąś kotłowaninę.
- Zostaliśmy zaatakowani - odparł Dillon. - Facet
nazwiskiem Kelly, były człowiek SAS. Szef ochrony Raszidów.
Dwaj pozostali wyglądali na Arabów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]