[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pretensjonalnym tonem.
- Nazywam się Alice Bentley. Jestem umówiona z panem
Bagleyem - starała się zrobić wrażenie pewnej siebie.
Recepcjonistka podniosła brwi i powiedziała chłodno: -
Pana Bagleya nie ma. Wyszedł z biura dzisiaj rano i jeszcze
nie wrócił. Czy uzgodniła z nim pani termin spotkania?
- Tak - odparła Alice. Poczuła się lekko nieswojo.
- Z jakiej pani jest firmy?
Alice zaczerwieniła się. - To prywatne spotkanie.
- Hm, rozumiem. - Spojrzenie blondynki było bardzo
wymowne.
Alice nie podobało się to wszystko, ale nie dała tego po
sobie poznać.
- Powiedział mi, że będzie dzisiaj na placu budowy przy
42. Ulicy. Czy można go tam złapać telefonicznie?
- Niestety, nie. Może zechce pani przeglądnąć pisma,
zanim przyjdzie? Leżą na stoliku obok foteli. Jeżeli pani chce,
zrobię pani kawy - zaproponowała.
- Nie, dziękuję. Wypiłam już dziś zbyt dużo kawy.
- Na pewno wkrótce wróci. Pan Bagley nigdy nie
zapomina o terminach spotkań. Ale kiedyś przecież musi być
ten pierwszy raz, prawda? - dodała kobieta z nutką satysfakcji.
Alice usiadła i obserwowała, jak recepcjonistka piłuje
paznokcie. Jakby ostrzyła pazury, pomyślała. Prawdopodobnie
podkochiwała się w Davidzie.
Alice uderzyło to, jak szeroko otworzyła oczy, gdy
powiedziała jej, że chodzi o prywatne spotkanie.
Recepcjonistka zauważyła, że Alice ją obserwuje, jednak nic
sobie z tego nie robiła i dalej piłowała paznokcie, nucąc coś
pod nosem.
Alice wzięła jedno z czasopism i rzuciła na nie okiem.
Jednak myślami była gdzie indziej. Z minuty na minutę
stawała się coraz bardziej wściekła. Czuła się głupio, siedząc
tak tutaj i czekajÄ…c na Davida.
A jeżeli to zamierzony afront? Jego zachowanie było tak
zmienne, że i ta ewentualność wchodziła w grę. Wstała i
udawała, że ogląda zdjęcia ukazujące budowle wznoszone
przez przedsiębiorstwo Bagleya. Duży zegar w pomieszczeniu
recepcyjnym pokazywał już dwadzieścia minut po szóstej.
Zdenerwowanie Alice rosło.
Blondynka właśnie poprawiała sobie makijaż, jakby miała
zamiar za chwilę pójść do domu. Sytuacja stawała się coraz
bardziej nieprzyjemna.
Alice zastanawiała się, co robić. Ponownie popatrzyła na
zegar. Nie będę dłużej czekać! - postanowiła. Nie miała
zamiaru tolerować takiej bezczelności.
Z wymuszonym uśmiechem podeszła do recepcjonistki. -
Chciałabym zostawić dla pana Bagleya wiadomość...
- Ależ oczywiście. - Kobieta podała Alice bloczek i
ołówek. - Proszę, jeśli nie ma pani nic do pisania. - Na jej
twarzy pojawił się uśmiech triumfu.
Alice wzięła papier i ołówek. Co miała napisać? %7łe była i
poszła sobie? Chciałaby, żeby przyszło jej do głowy coś
bardziej inteligentnego. Recepcjonistka niecierpliwie stukała
ołówkiem o stół. Alice jednak nie wymyśliła nic sensownego.
Nagle usłyszała czyjeś kroki. Odwróciła się. W jej
kierunku szła dama w średnim wieku, z lekko przyprószonymi
siwizną włosami. Widać było, że ma trudności w chodzeniu,
jej ciało kołysało się z jednej strony na drugą, jakby jedną
nogę miała trochę krótszą. Aby nie wyjść na ciekawską, Alice
popatrzyła z powrotem na bloczek.
- Jean, czy nie ma jeszcze pani Bentley? - zapytała dama
blondynkÄ™ z recepcji.
Jean popatrzyła na nią zmieszana, w milczeniu.
- Czy Betsy nic pani nie powiedziała, gdy wróciła pani po
przerwie obiadowej?
- Nie. To jest właśnie pani Bentley - powiedziała
recepcjonistka i głową wskazała w kierunku Alice.
Kobieta przywitała uprzejmie Alice. - Jestem Ruth
Goodwin, sekretarka pana Bagleya. Mam nadzieję, że nie
czeka pani długo.
- Nie, niezbyt długo - odpowiedziała Alice grzecznie.
- Pan Bagley zatelefonował i polecił mi przekazać pani,
że jest w szpitalu świętego Patryka. On...
- Czy coś mu się stało? - zapytała przestraszona Alice.
- Nie, nie... z nim wszystko w porządku. To miło, że tak
się pani o niego troszczy. - Kobieta patrzyła na Alice z
aprobatą. - Jakieś dziecko bawiło się w pobliżu budowy i
zostało potrącone przez samochód. Kierowca chciał odwiezć
chłopca do szpitala - opowiadała sekretarka - ale był w szoku i
nie mógł prowadzić. Ponieważ policja nie mogła odszukać
matki, pan Bagley pojechał z nim do szpitala. Zatelefonował
tu, żeby usprawiedliwić swoją nieobecność. Chłopiec jest w
krytycznym stanie i dlatego pan Bagley chce poczekać, aż
matka dziecka przyjedzie do szpitala. Ale chętnie się z panią
zobaczy. Na pewno ucieszyłby się, gdyby pani mogła tam
pojechać.
Alice zastanawiała się przez moment i odpowiedziała: -
Natychmiast tam pojadÄ™. Tylko nie wiem, gdzie to jest. Ja...
- Przepraszam, pani Goodwin - przerwała jej
recepcjonistka - ale skończyłam już pracę i chciałabym wyjść.
- Oczywiście, moja droga. Niech pani idzie.
Jean rzuciła Alice ponure spojrzenie, narzuciła na siebie
płaszcz i wzięła torebkę. Zwracając się do pani Goodwin
powiedziała przymilnym tonem: - Naprawdę przykro mi z
powodu tego nieporozumienia. Zupełnie nie wiem...
- Już dobrze, Jean. %7łyczę pani przyjemnego wieczoru.
Alice patrzyła za Jean, gdy ta stukając wysokimi obcasami
szła w kierunku windy.
- Jest u nas od niedawna - powiedziała pani Goodwin,
obserwując Alice. - Zastępuje naszą recepcjonistkę, która ma
urlop.
Uśmiechnęła się przyjaznie i Alice odpowiedziała jej
uśmiechem.
- Wytłumaczę pani jak tam dojechać. Aatwo znalezć ten
szpital. Czy zna pani okolice Greenpoint?
Alice przytaknęła.
- Stamtąd już nie jest daleko. - Kobieta dała Alice jeszcze
kilka wskazówek, następnie odprowadziła ją do windy.
- Pan Bagley czeka na oddziale intensywnej opieki
medycznej - zawołała jeszcze pani Goodwin.
Rozdział 6
Kiedy Alice dotarła do szpitala, zastała Davida siedzącego
na ławce. Był przygarbiony, bez marynarki, z rozpiętym
kołnierzykiem, rozluznionym krawatem i rozczochranymi
włosami.
- David. - Alice położyła mu rękę na ramieniu, by go
pocieszyć.
Z wysiłkiem podniósł głowę i patrzył na nią niewidzącym
wzrokiem, jakby jej wcale nie poznawał.
- David! - Alice zawołała z troską. - Co ci jest?
Wyglądał na bardzo wyczerpanego. W jego oczach odbijał
się głęboki smutek. Alice nie wiedziała, jak może mu pomóc.
- Nie czujesz siÄ™ dobrze?
- Nic mi nie jest, tylko nie mogę oglądać wypadków,
szczególnie gdy dotyczą dzieci. Mam nadzieję, że nie masz mi
za złe tego, że poprosiłem cię, żebyś przyjechała do szpitala.
Ale chłopiec tak bardzo się bał, więc nie chciałem zostawić go
samego, dopóki nie przyjedzie jego matka. Zresztą właśnie
przyjechała...
- Co z nim?
- Jeszcze dokładnie nie wiadomo. - David wziął swoją
kurtkę. - Możemy iść - wstał, wyglądał na oszołomionego.
Alice wzięła go pod ramię i wyprowadziła ze szpitala.
Kiedy byli już na zewnątrz, spodziewała się, że David
powie jej, co zamierza dalej. Patrzyła na niego pytająco.
Pochwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się krzywo. - Muszę cię
przeprosić za mój wygląd. Najpierw pojadę do domu, żeby się
przebrać, to znaczy, jeżeli nie masz nic przeciwko temu.
Ponieważ Alice milczała, powiedział: - Naturalnie nie
muszę tego robić. Mam tylko nadzieję, że mój wygląd nie
popsuje ci apetytu.
Zastanawiała się. Na pewno się nic nie stanie, jeżeli
pójdzie z nim na chwilę do jego domu, pomyślała.
- A więc? - David patrzył na nią badawczo.
Podjęła decyzję. - Dobrze. Jedzmy do ciebie. Czy to
daleko?
David uśmiechnął się. - Nie. - Szukał w kieszeni kluczy do
auta. Nie uszło jej uwagi, że ciągle jeszcze był pod wrażeniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]