[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dotknąć świeżo zszytej rany, a także obrzmiałego policzka.
S
R
W dalszym ciągu nie wiedziała, czy Kale przeżywa wydarzenia sprzed lat, czy
też już oprzytomniał.
- Ja ciebie też - powiedziała tak, jak zapewne zrobiłaby to piętnastoletnia
dziewczyna.
Ileż to razy zastanawiała się, co by uczyniła, gdyby mogła cofnąć czas? I wła-
śnie nadarzyła się okazja. Tyle że Jessi nie czuła się zbyt pewnie.
- Co teraz będzie, Jessi? - dobiegł do niej słaby głos Kale'a.
- Wszystko będzie dobrze - zapewniła go raz jeszcze, czując, jak niechciana
łza spływa jej po policzku. - Będziemy zawsze się kochać i wspierać w trudnych
chwilach. I nie będziemy wspominać tego, co najgorsze.
Te słowa pochodziły prosto z serca. Właśnie to chciała mu powiedzieć przed
laty, ale nie znalazła w sobie dość siły i determinacji.
Kolejne łzy pojawiły się na jej policzkach i zaczęły spadać jedna po drugiej
na białą pościel.
- Nie płacz, Jessi - szepnął Kale.
Dopiero po chwili jakoś doszła do siebie i pomyślała, że nie powinna tego
wszystkiego mówić. Kiedyś - tak, ale nie teraz. Pocieszała się jedynie tym, że jest
niezbyt przytomny i w tej chwili żyje przeszłością. Kiedy się zbudzi, nie będzie ni-
czego pamiętał i spokojnie zakończą ten związek.
- Zostań, Jessi - szepnął i zamknął oczy.
Jessi pokiwała głową i zagłębiła się ponownie w fotelu. Nie wiedziała, ile już
godzin tutaj spędziła. Wciąż miała nadzieję, że Kale wróci do zdrowia. Nie chciała
go zostawiać w takim stanie. Prawdę mówiąc, w ogóle nie chciała go zostawiać.
Czekały na nią jednak obowiązki na lotnisku oraz Amanda.
Chyba znowu zasnęła, ponieważ nie wiedziała, co się z nią działo przez dłuż-
szy czas. Odzyskała świadomość dopiero wtedy, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - powiedziała mało przytomnym tonem.
Do środka weszli Mike i Londa, która od razu spojrzała na nią wrogo. Na-
S
R
stępnie przeniosła spojrzenie na Kale'a.
- O mój Boże! - jęknęła, załamując ręce w melodramatycznym geście. - Po
prostu nie mogę na niego patrzeć. Czy oni nie mogą zabandażować mu twarzy? I
jeszcze to. - Wskazała przezroczysty przewód. - Przecież to ohydne!
- Uspokój się, Londo. To tlen.
- Po co mu tlen?
Mike wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Może podają go wszystkim nieprzytomnym pacjentom.
Londa znowu spojrzała na Jessi.
- Dlaczego pani jeszcze tu jest?!
Jessi miała jej już dość, ale postanowiła po raz ostatni być uprzejma.
- Nie możemy na razie odlecieć - odparła. - Del poszedł do Curta Burnessa, a
ja zostałam z Kale'em.
Londa skinęła niechętnie głową.
- A, tak! Kiepska pogoda.
- Chodz, Londo, zabiorę cię do domu - powiedział Mike, starając się odcią-
gnąć koleżankę do wyjścia. W ciągu ostatnich paru godzin chyba niczym innym się
nie zajmował.
- Nie wiem, czy powinnam zostawić tu Kale'a - zawahała się Londa, spoglą-
dając z jeszcze większą niechęcią na Jessi.
- Przecież widzisz, że jest nieprzytomny. A poza tym ma towarzystwo - ar-
gumentował Mike.
- Ale muszą do nas zadzwonić, kiedy Kale odzyska przytomność - nalegała
Londa.
- Poproszę o to lekarza - zgodził się Mike.
- A może... ona to zrobi. - Londa wskazała siedzącą Jessi.
Rozmawiali tak, jakby w ogóle nie było jej w pokoju, ale Jessi skinęła głową.
Pomyślała, że Londa w gruncie rzeczy zachowuje się przyzwoicie, jak na odrzuco-
S
R
ną kochankę i kogoś, kto zrobił z siebie idiotkę.
- W porządku - powiedziała. - Poproszę tylko o numer telefonu.
Mike wyjął z kieszonki na piersi kartkę oraz eleganckie wieczne pióro i napi-
sał najpierw swój numer, a następnie, zajrzawszy do kalendarzyka, nazwisko i nu-
mer Londy. Jessi zerknęła na pięknie wykaligrafowane litery.
- Pan jest artystą? - spytała.
- Tylko inżynierem - odparł z uśmiechem Mike.
Kiedy oboje wyszli, Jessi raz jeszcze spojrzała na Kale'a. Nawet jej nie przy-
szło jej do głowy, że wygląda okropnie. Może dlatego, że woziła ofiary wypadków
od ładnych paru lat i przyzwyczaiła się do widoku krwi i ran.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]