[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szkło. No i macie. Teraz zamiatałam i nuciłam piosenkę myszy z filmu. Pomyślmy tylko, jak moje życie zubożało pod
względem rozrywek. Dobrze. Cholernie zubożało.
- Poprowadzę. - Z dołu, z głównego holu rozległ się radosny głos Neli. Jej jasnobrązowa głowa pojawiła się przy poręczy
schodów.
- Ja mogę jechać - powiedział Reyn stojący obok niej. Stwierdziłam po raz kolejny, że jest bogiem wikingów,
Odinem, bogiem straszliwym.
Neli wdzięcznie wydęła wargi, a mnie diabeł chwycił za gardło.
Zdecydowanie pozwól mu prowadzić, Neli! - krzyknęłam z góry. - On ma kutasa. To zasadnicza różnica.
Jej błękitne oczy otworzyły się szeroko i spojrzały na mnie z dołu. Z początku jakby zastanawiała się nad moją
bezczelnością - a pózniej z irytacją, kiedy zorientowała się, że Reyn też na mnie patrzy.
Byłam znudzona. Czas trochę namieszać.
- To znaczy, przy prowadzeniu nie ma różnicy - dodałam, zamiatając z zapałem. - Jasne. Ale w innych kwestiach. Sikanie
na stojąco i tak dalej.
- Do czego zmierzasz? - spytał Reyn spiętym tonem.
- Właściwie do niczego. Po prostu lobbuję za twoim prawem do prowadzenia. Chyba osiągnąłeś odpowiedni wiek? Ile
masz lat? Trzydzieści? - W zasadzie dałabym mu ze dwadzieścia, dwadzieścia dwa. Gdyby nie te jego niesamowite oczy.
Wyglądały jak u kogoś z kilkoma setkami na karku.
Nie powiedział nic, a Neli zmarszczyła czoło.
- Ma dwieście sześćdziesiąt siedem lat. Ja osiemdziesiąt trzy. A ty? - Mówiła z ostrym brytyjskim akcentem.
- Jestem starsza. - Zeszłam o stopień niżej i nadal zamiatałam. Zrobiłam z tego prawdziwą sztukę: jedno szerokie
pociągnięcie w poprzek, potem dwa krótkie wzdłuż, żeby dostać się do każdego rogu. Niby jak to miało zbawić moją duszę?
Chodziło o to, żebym pozamiatała sobie drogę do zbawienia czy co?
- Oj, dobrze, zdążyłam was jeszcze złapać! - zawołała River, idąc korytarzem z kuchni. - Jedziecie do miasta, prawda?
- Tak - powiedział Reyn.
- I Reyn będzie prowadził - wtrąciłam się. - Bo jest chłopakiem.
River uniosła brwi.
- Ja prowadzę, bo Neli załatwiła oba zderzaki w ciężarówce - wyjaśnił Reyn, zdejmując kurtkę z długiego rzędu
wieszaków przy drzwiach wejściowych. - I odrapała bok toyoty. I przebiła oponę w vanie.
Neli rzuciła mi typowe dla niej mordercze spojrzenie i zaczęła się bronić.
- Przyzwyczajałam się do jeżdżenia drugą stroną drogi! Tutaj wszystko jest na odwrót!
- Mieszkasz tu od dwóch lat - odparował Reyn, biorąc kluczyki.
Neli wyglądała tak, jakby zaraz miała eksplodować, a ja odniosłam wrażenie, że gdyby nie River i Reyn, obrzy-gałaby
mnie jadem. Wzięła płaszcz z wieszaka i wsunęła ręce w rękawy.
- Tak, dobrze. - River wydawała się zdezorientowana. - Reyn i Neli, ktokolwiek prowadzi, chciałabym, żebyście
podwiezli do miasta Nastasyę. Potrzebuje praktycz-niejszych ubrań. Możecie ją zabrać do Early'ego?
Gdyby Neli wydała z siebie wtedy dzwięk, byłoby to głośne, przerazliwe skrzeczenie. Ale odwróciła się i wyszła bez
słowa.
- Ja mam samochód - zauważyłam. - Sama się podwiozę.
- Oszczędzimy benzynę - odparła rozsądnie River. -Staramy się łączyć wyjazdy jak tylko się da.
Reyn i ja byliśmy na równi niezadowoleni. Nagle dotarło do mnie, że to może być niezła zabawa: ja jako piąte koło u
wozu w tym wyjezdzie, który Neli pewnikiem wykombinowała po to, żeby pobyć sam na sam z Reynem. Ze wstydem muszę
przyznać, że wtedy dokonałam kolejnego niewłaściwego wyboru na ścieżce do dobroci. Zbiegłam po schodach, gotowa
uprzykrzyć Neli dzień.
No, dobra, właściwie nie ze wstydem. Z poczuciem tryumfu. Ale przecież przyznałam, że to złe, więc i tak zrobiłam
postęp, nieprawdaż?
*********
Early to sklep zaraz obok sklepu Maclntyre'a. Sprzedawano w nim rzeczy dla farmerów, narzędzia ogrodnicze, ubrania,
zabawki, staroświeckie cukierki i wysokie, żłobkowane metalowe wsporniki do dachów Wszystko proste i bezpretensjonalne.
- Ciuchy są tam. - Reyn wskazał dział sklepu. - Ja muszę kupić jedzenie. Przyjdę po ciebie, jak skończę. -Nie mógł
mówić bardziej beznamiętnym tonem.
- Dziękuję. - Posłałam mu ciepły, zachęcający uśmiech. - Jesteś taki kochany - powiedziałam słodko i zobaczyłam, że
zrenice mu rozbłysły.
Twarz Neli wyglądała jak z marmuru. Dziewczyna ruszyła w kierunku przyborów kuchennych.
Reyn patrzył na mnie przez chwilę, potem też się odwrócił i odszedł.
Zachichotałam, kiedy zniknęli. Znalazłam się przed wieszakami z damskimi ubraniami, stosami starannie poskładanych
dżinsów na stołach, kupkami swetrów i poczułam się onieśmielona. Nie mogłam sobie przypomnieć, żebym wcześniej
kupowała praktyczne rzeczy. Kiedy byłam biedna, setki lat temu, sama robiłam sobie ubrania - siano, surowy len, co wy na
to? Ręcznie tkana wełna? Szał!
Zanim dorobiłam się pieniędzy, nie potrzebowałam praktycznych rzeczy. Dawno temu wszystko robili dla mnie ludzie,
którzy przychodzili do domu. Teraz, chociaż szalałam z radości z powodu śmierci gorsetów i spódnic na fiszbinach, nie
przywiązywałam do mody zbyt dużej wagi. Kiedy brakowało mi ciuchów, dzwoniłam do osobistego asystenta, żeby mi
przysłał co trzeba. Od dziesiątków lat nie przejmowałam się tym, co do czego pasuje, albo czy mam odpowiedni strój na
różne okazje. Nigdy nie martwiłam się, czy wyglądam w czymś ładnie i czy jest twarzowe.
- Dupa blada. Dobra, dam radę - wymruczałam do siebie. Jakim trzeba być durniem, żeby nie umieć kupić zwykłych
ciuchów? Neli na pewno umiała.
- Do mnie mówisz?
Przestraszyłam się, widząc gotycką nastolatkę z parą dżinsów w ręce. Wyglądała dziwnie znajomo i po kilku chwilach
rozpoznałam w niej dziewczynę, która kiedyś sterczała pod tą starą apteką. Jej mocno obrysowane oczy zmrużyły się, patrząc
na mnie. Włosy miała ufarbowane w szerokie pasemka brązu i zieleni.
- Nie. - Dałam nura w morze ciuchów. - Przepraszam. Gadam sama do siebie.
- Niezły sposób na zapewnienie sobie publiki - mruknęła pod nosem i przyłożyła dżinsy do talii.
- Więc... tylko przymierzasz? - spytałam, żeby nawiązać rozmowę. Wzięłam parę sztruksów i też przytknęłam sobie do
talii. Chyba za duże. Powinnam włożyć? - A potem co?
- Potem. Kupuję. To. - Twarz miała spiętą, czujną. Przewiesiłam sobie sztruksy przez ramię i wzięłam
sweter. Granatowy.
- Granatowy pasuje do wszystkiego, no nie?
- Do cholery, coś z tobą nie tak? - spytała kategorycznie i odrzuciła dżinsy.
Trzydzieści sekund pózniej zadzwięczał dzwonek nad wejściem, kiedy wychodziła. Nie mogłam powstrzymać się od
śmiechu, ale to był śmiech zażenowania, ten, który oznajmiał, że jestem nie w sosie.
- Gotowa? - Odin Beznamiętny trzymał pięćdziesię-ciokilowy worek czegoś rolniczego na jednym ramieniu.
Rozejrzałam się za Neli, ale gdzieś ją wcięło.
- Uh... - No niezle, jak widać, to miał być dzień wielkiego rozwoju osobowości. Teraz to zauważyłam. Musiałam się
niezle wysilić, żeby stąd nie wiać i nie znalezć jakiegoś miłego baru. - Nie mogę się zdecydować, co wybrać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]