[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siÄ™ zjawiali, ludzie im dziÄ™kowali. To byÅ‚a dÅ‚uga i wyczerpujÄ…ca noc, jednak Ophélie nigdy nie
czuła się tak spokojna, radosna i spełniona. Może oprócz tych dwóch nocy, kiedy urodziła Chada
i Pip.
Działali z Bobem jak zgrana drużyna. Nie musiał jej mówić, co ma robić. Wystarczało iść
za głosem serca. W miarę potrzeby dawała śpiwory lub ciepłe ubrania. Jeff i Millie rozdawali
lekarstwa, środki opatrunkowe i środki czystości. Niedaleko strefy załadunkowej, na drugim
koÅ„cu South of Market, znalezli obóz uciekinierów z domu. Bob powiedziaÅ‚ Ophélie, że przekaże
ten adres grupie udzielającej pomocy młodocianym. Pracownicy będą mogli tam pójść i
namawiać dzieciaki do szukania pomocy, choć niewielu dawało się na to namówić. Młodzi,
jeszcze bardziej niż dorośli, nie ufali schroniskom ani programom pomocy. I przeważnie nie
chcieli wracać do domu. Najczęściej to, przed czym uciekli, było gorsze niż życie na ulicy.
- Wielu z nich żyje tak od lat. Przeważnie są bezpieczniejsi tu niż tam, skąd uciekli.
Programy pomocy zakładają powrót do rodziny, ale na ogół nikomu na tym nie zależy. Rodziców
nie obchodzi, co dzieje się z ich dziećmi. A one przyjeżdżają tu z całego kraju i tułają się po
ulicach, dopóki nie dorosnÄ…. Ophélie wróciÅ‚a do samochodu, zalewajÄ…c siÄ™ Å‚zami.
- Wiem - powiedział Bob. - Ja też czasem płaczę. Najbardziej przejmuję się
najmłodszymi... I starymi... Kiedy wiadomo, że długo nie pożyją. Tyle tylko możemy dla nich
zrobić. I tylko tyle chcą. Nie chcą się zgłaszać po pomoc. Dla nas może ich zachowanie nie ma
sensu, ale oni widzÄ… w tym jakiÅ› sens. SÄ… zbyt zagubieni, zbyt chorzy, zbyt biedni. Nie potrafiÄ…
już egzystować nigdzie indziej. Odkąd parę lat temu obcięto budżet federalny, nie mamy miejsc
w szpitalach psychiatrycznych, a ci, którzy wyglądają w miarę normalnie, też prawdopodobnie są
chorzy. Stąd nadużywanie środków odurzających i zażywanie czego się da, by przeżyć. Trudno
im się dziwić. Gdybym tu wylądował, też bym pewnie zaczął coś brać.
Przez tÄ™ noc Ophélie nauczyÅ‚a siÄ™ o ludziach wiÄ™cej niż przez caÅ‚e swoje życie. WiedziaÅ‚a,
że tej lekcji nigdy nie zapomni. Kiedy o północy zatrzymali się przy McDonaldzie, jadła
hamburgera, walcząc z wyrzutami sumienia. Nie była w stanie niczego przełknąć, wiedząc, że tuż
obok są ludzie, którzy umierali z głodu i z zimna.
- Jak idzie? - spytał Jeff.
Millie ściągnęła rękawiczki.
- To jest niesamowite. Naprawdę zastępujecie tutaj Pana Boga - stwierdziła z podziwem i
zachwytem Ophélie. Nigdy w życiu nie byÅ‚a tak poruszona.
Na Bobie jej zachowanie wywarło duże wrażenie. Działała łagodnie i ze współczuciem,
nie okazywała wyższości, nie była protekcjonalna. Każdego traktowała z szacunkiem. Poza tym
przez cały czas ciężko pracowała. Jeff wiedział, co robi, kiedy prosił ją, aby się do nich
przyłączyła. Wszyscy uważali, że jest dobra, i chciał ją ściągnąć do drużyny wyjazdowej, nim
zginie pod stertą papierów. Niemal natychmiast wyczuł, że bardzo przyda się w jego ekipie.
Długie godziny pracy i to, że każdej nocy ryzykowali życie, odstręczało większość ludzi.
Po przerwie pojechali do Potrero Hill, a pózniej do Hunters Point. Ich ostatnim celem
miaÅ‚a być Mission. Kiedy tam dotarli, Bob ostrzegÅ‚ Ophélie, żeby trzymaÅ‚a siÄ™ za nim i uważaÅ‚a.
Bronią agresywnych i wrogich bezdomnych były strzykawki. Pomyślała o Pip. Nie może się
narażać na zranienie czy zabicie. Chyba oszalała, przyjeżdżając tutaj. Czuła jednocześnie, że ta
praca jest jak narkotyk. Gdy w końcu wrócili do garażu, ze zdumieniem stwierdziła, że nie czuje
zmęczenia. Była podekscytowana i ożywiona jak nigdy dotąd.
- Dzięki, Ophie - powiedział Bob, wyłączając silnik. - Doskonale się spisałaś.
- To ja dziękuję - odparła z uśmiechem.
W jego ustach była to duża pochwała. Lubiła go nawet bardziej niż Jeffa. Bob był
spokojnym, pracowitym czÅ‚owiekiem, miÅ‚ym dla ludzi, którym pomagaÅ‚, grzecznym dla Ophélie.
W trakcie wspólnie spędzonych godzin dowiedziała się, że żona Boba zmarła na raka przed
czterema laty. Sam, z pomocą siostry, wychowywał trójkę dzieci. Praca w nocy pozwalała mu na
spędzanie czasu z dziećmi w ciągu dnia. Ryzykiem się nie przejmował, praca w policji była
bardziej niebezpieczna. Miał policyjną emeryturę i mógł sobie pozwolić na pracę za niewielką
płacę w Centrum Wexlera. Poza tym bardzo lubił to zajęcie. Nie był też takim kowbojem jak Jeff.
Ze zdumieniem stwierdziła, że zjedli do spółki całe pudełko pączków. Nie wiadomo, czy
zgłodniała z powodu stresu, czy ze zmęczenia. Tak czy owak spędziła jedną z najważniejszych
nocy życiu i w ciągu tych magicznych godzin między siódmą wieczorem a trzecią rano
zaprzyjazniła się z Bobem. Jej podziękowania płynęły z głębi serca.
- Zobaczymy się w poniedziałek? - zapytał Jeff, patrząc jej w oczy, gdy wysiedli z
samochodów w garażu.
Ophélie spojrzaÅ‚a na niego zdziwiona.
- Chcesz, żebym znów z wami pojechała?
- Chcemy, żebyś była w naszej drużynie. - Podjął tę decyzję w połowie nocy, na
podstawie tego, co sam zaobserwował i co powiedział mu Bob.
- Muszę się zastanowić - stwierdziła ostrożnie, ale jego słowa jej pochlebiły. - Nie
mogłabym pracować codziennie.
W ogóle nie powinna z nimi pracować. To byłoby nie w porządku wobec Pip. Pamiętała
jednak twarze ludzi śpiących przy torach i pod wiaduktami. Zupełnie jakby słyszała wezwanie i
wiedziała, że jest przeznaczone dla niej, bez względu na ryzyko.
- Nie mogłabym wyjeżdżać częściej niż dwa razy w tygodniu. Mam dziecko.
- Gdybyś umawiała się na randki, wychodziłabyś częściej. - Jeff potrafił upierać się przy
swoim i wiercić dziurę w brzuchu.
- Czy mogę się zastanowić?
- Musisz? NaprawdÄ™? Chyba wiesz, czego chcesz.
Wiedziała, jednak nie chciała robić niczego nieprzemyślanego ani nierozsądnego. Nie
zamierzała podejmować decyzji pod wpływem emocji.
- Daj spokój, Ophie. Potrzebujemy cię... I oni też... - Spoglądał na nią prosząco.
- Dobrze - zgodziła się. - Dobrze. Dwa razy w tygodniu.
To oznaczało pracę w nocy we wtorek i w czwartek, zamiast w poniedziałek, środę i
piÄ…tek.
- W porządku - powiedział z uśmiechem i przybił piątkę.
Ophélie rozeÅ›miaÅ‚a siÄ™ gÅ‚oÅ›no.
- Trudno ci odmówić.
- To prawda. Lepiej o tym pamiętaj. Dobra robota, Ophie. Do zobaczenia we wtorek.
Pomachał jej i odszedł. Millie wsiadła do samochodu zaparkowanego obok garażu. Bob
odprowadziÅ‚ Ophélie do jej samochodu.
- Zawsze możesz zrezygnować - przypominał spokojnie. - Nie podpisujesz niczego
własną krwią.
To ją trochę uspokoiło.
- Dziękuję.
- Wszystko, co robisz, niezależnie jak długo, jest doceniane i ważne. Wszyscy robimy to,
dopóki możemy. A kiedy już nie możemy, to też jest w porządku. Nie przejmuj się, Ophie. Do
zobaczenia w przyszłym tygodniu.
- Dobranoc, Bob. - Teraz zaczęła odczuwać zmęczenie. Ciekawe, jak się będzie czuła
rano? - Jeszcze raz dziękuję.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]