[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zagalopował się. Zawsze trzeba w porę przestać. On nie umiał. Niedobra
sprawa. Ta jego żona miała szczęście. Gdyby nie wzbudziła współczucia u
przysięgłych, powieszono by ją. - Podał mi parę tabletek. Potem dorzucił od
niechcenia: - A pan dobrze znał Etheringtona?
Zaprzeczyłem zgodnie z prawdą.
Przez chwilę nie wiedział, co począć z tą informacją. Potem zbył ją
lekkim śmieszkiem.
- Zabawny facet. Może nienajlepszy jako przykład dla dzieci, ale dobry
kompan od czasu do czasu.
Podziękowałem za lekarstwo i wróciłem do swego pokoju.
Kiedy już położyłem się i zgasiłem światło, zacząłem się zastanawiać,
czy nie postąpiłem jak głupiec.
Byłem głęboko przeświadczony, że to Allerton jest Iksem, i pozwoliłem
mu zorientować się, że go o to podejrzewam.
ROZDZIAA VII
Moja opowieść o dniach spędzonych w Styles musi z konieczności być
nieco zawiła. Okres ten we wspomnieniu układa się w szereg rozmów -
wieloznacznych słów i zdań - które stopniowo drążyły moją świadomość.
Najpierw, na samym początku, zdałem sobie sprawę ze słabości i
zniedołężnienia Herkulesa Poirot. Wierzyłem, zgodnie z jego zapewnieniami,
że jego mózg funkcjonuje nie gorzej niż dawniej, ale ciało było już tak
nadwątlone, że, rzecz jasna, moja rola musiała tym razem okazać się bardziej
aktywna niż w innych przypadkach. W tej sytuacji trzeba było zastąpić
Poirotowi oczy i uszy.
Każdego pogodnego dnia Curtiss znosił ostrożnie swego pana na dół,
gdzie czekał już na niego uprzednio przygotowany fotel na kółkach. Potem
wiózł Poirota do ogrodu i wyszukiwał miejsce bez przeciągów. Jeśli pogoda
nie była łaskawa, Poirot rozsiadał się w salonie.
Gdziekolwiek się znajdował, zawsze ktoś przyłączał się do niego i
nawiązywał rozmowę, ale, niestety, minęły czasy, kiedy Poirot sam dobierał
sobie partnerów na spotkanie w cztery oczy.
Nazajutrz po moim przyjezdzie Franklin zabrał mnie do dawnej
pracowni w ogrodzie, przystosowanej obecnie do badań naukowych. Muszę
od razu wyjaśnić, że nie mam mentalności naukowca. Opowiadając o pracy
doktora Franklina, na pewno używać będę fałszywej terminologii i wzbudzę
wzgardę ludzi należycie wykształconych w tej dziedzinie.
O tyle, o ile taki laik jak ja mógł się w tym połapać, Franklin prowadził
doświadczenia z różnymi alkaloidami, znajdującymi się w owocu fasoli
kalabarskiej - Physostigma venenosum. Zrozumiałem nieco więcej z rozmowy,
jaka odbyła się pewnego dnia między Franklinem a Poirotem. Judith, która
próbowała mi udzielić lekcji, używała, jak to zwykle bywa z poważną
młodzieżą, żargonu niemożliwie fachowego. Powoływała się uczenie na
alkoloidy o pierścieniu indolinowopirolidynowym, to znaczy fizostygminę, czy
też może ezerynę, a potem zajęła się jakimiś substancjami, bodajże
prostygminą, a także estrem tajemniczego kwasu o nazwie niemożliwej do
wymówienia, w której powtarzał się trójmetyl czy może hydroxyfenyl, et
cetera, et cetera, co jak się zdaje, było tą samą substancją, tylko uzyskaną
innym sposobem. Wszystko to było dla mnie i tak austriackim gadaniem i
naraziłem się na pogardę Judith, pytając, co to też dobrego może przynieść
ludzkości? %7ładne pytanie nie złości bardziej naszych prawdziwych uczonych.
Judith spojrzała na mnie lekceważąco i znów zabrała się do długiego i
uczonego wywodu. Sednem sprawy, o ile wywnioskowałem, było to, że jakieś
nieznane plemiona w zachodniej Afryce wykazują szczególną odporność na
równie mało znaną, choć śmiertelną chorobę, której nazwa brzmiała, o ile
pamiętam, jordanitis - jako że pewien zapalony doktor Jordan pierwszy
wpadł na jej trop. Była to niesłychanie rzadka tropikalna przypadłość, którą
przy paru okazjach zarazili siÄ™ z fatalnym skutkiem biali ludzie.
Zaryzykowałem wściekłość Judith oświadczając, że rozsądniej byłoby
wynalezć środek przeciw następstwom odry!
Tonem głębokiego politowania Judith wyjaśniła mi, że jedynym celem,
do którego należy dążyć, nie jest dobro rasy ludzkiej, lecz rozszerzenie
ludzkiej wiedzy.
Popatrzyłem przez mikroskop na kilka preparatów, obejrzałem parę
fotografii krajowców z zachodniej Afryki (naprawdę bardzo zajmujących),
wymieniłem spojrzenia z sennym szczurem w klatce i pośpiesznie wyszedłem
na świeże powietrze.
Jak już wspomniałem, prawdziwe zainteresowanie wzbudziła we mnie
dopiero rozmowa Franklina z Poirotem.
- Wie pan, Poirot, ta substancja dotyczy bardziej pańskiej specjalności
niż mojej. Jest to fasola stosowana przy sądach bożych - ma jakoby
rozstrzygnąć o winie czy niewinności. Te szczepy zachodnioafrykańskie
wierzą w nią bez zastrzeżeń, a raczej wierzyły, teraz już się unowocześniają.
Każdy żuje ziarno z namaszczeniem, święcie przekonany, że zabije go, jeśli
jest winny, a nie wyrządzi krzywdy, jeżeli jest niewinny.
- I potem umiera?
- Nie, nie wszyscy umierają. I na to właśnie dotychczas nie zwracano
uwagi... Bardzo dużo się za tym kryje - moim zdaniem, głównie oszustw
tamtejszych kapłanów. Są dwie wyrazne odmiany tej fasoli, ale wyglądają tak
identycznie, że bardzo trudno zauważyć różnicę. Ale różnica istnieje! Obie
odmiany zawierajÄ… fizostygminÄ™, ezerynÄ™ i inne zwiÄ…zki, ale tylko z jednej z
nich można wyodrębnić, to znaczy, sądzę, że mnie się to uda, inny jeszcze
alkaloid, którego działanie zapobiega skutkom pozostałych. Co więcej, ta
druga odmiana jest spożywana regularnie przez ludzi z tak zwanego  ścisłego
kręgu w czasie tajemnych obrządków - i ci ludzie nigdy nie zapadają na
jordanitis. Ta trzecia substancja ma istotny wpływ na muskulaturę bez
szkodliwych efektów ubocznych. To diabelnie ciekawe. Niestety, alkaloid w
stanie czystym łatwo się ulatnia. Mimo to mam już pewne rezultaty.
Najważniejsze byłoby nowe intensywne badanie na miejscu. To powinno być
zrobione! Tak, niech to diabli!... Duszę bym oddał, żeby... - Przerwał
znienacka. Znowu się uśmiechnął. - Przepraszam, że mówię o sprawach
zawodowych. Za bardzo podniecam siÄ™ tym wszystkim.
- To prawda - powiedział pogodnie Poirot - że moja praca byłaby o wiele
łatwiejsza, gdybym mógł w tak prosty sposób sprawdzić, kto jest winny, a kto
nie. Gdyby istniała substancja działająca tak, jak rzekomo działa fasola
kalabarska.
- I tak nie byłby to koniec pańskich kłopotów. Ostatecznie, na czym
polega wina? I co to jest niewinność?
- Przypuszczam, że nie nastręcza to żadnych wątpliwości - wtrąciłem.
Odwrócił się do mnie.
- Co to jest zło? A co dobro? Poglądy na to zmieniają się w każdym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl