[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przyznać się, że widziałam fotografię? %7łe otwierałam torebkę? Opowiadałam jej tylko o
Nicei, o Południu&
Bądz łaskaw to zabrać, Janvier powiedział Maigret, wskazując zawartość szuflad,
wiszący w szafie szlafrok i niebieską walizkę. Wszystko zmieściło się w niej, ale ponieważ
zamek był wyłamany, trzeba było poprosić starą o kawałek sznurka.
Myśli pan, że będę miała kłopoty?
Z nami nie.
A z tymi od podatków?
Maigret wzruszył ramionami i burknął:
To nas nic nie obchodzi.
ROZDZIAA CZWARTY
w którym jest mowa o pewnej dziewczynie przesiadującej na ławce
i o pewnej młodej mężatce w nocnym lokalu.
Przez na wpół uchylone drzwi, których umyślnie nie domknęła, stara dama spostrzegła, że
obaj poszli nie do windy ani w stronę schodów, ale skierowali się do mieszkania
naprzeciwko. Kiedy stamtąd wyszli, już na schodach, Maigret widząc poruszające się drzwi
powiedział krótko:
Zazdrośnica!
Kiedyś na procesie pewnego człowieka, którego sam postawił przed ławą przysięgłych,
jakiś typ, który razem z nim przysłuchiwał się rozprawie, szepnął:
Zastanawiam się, o czym on myśli?
Maigret odpalił z miejsca:
O tym, co o nim napiszą w najświeższych gazetach.
Komisarz utrzymywał, że wszyscy zbrodniarze, przynajmniej do chwili ogłoszenia
wyroku, stosunkowo mało interesują się popełnioną zbrodnią, prawie w ogóle nie myślą o
swoich ofiarach, a przede wszystkim obchodzi ich wrażenie, jakie robią na publiczności. Z
dnia na dzień stają się gwiazdorami. Oblegają ich dziennikarze i fotoreporterzy. Często
ludzie ustawiają się w ogonku, aby tylko móc ich zobaczyć. Czy można się więc dziwić, że
dochodzi w nich do głosu dusza kabotynów?
Wdowa po panu Crêmieux z pewnoÅ›ciÄ… nie byÅ‚a zachwycona najÅ›ciem policji na jej dom.
Poza tym Maigret miał specyficzny sposób zadawania pytań, który zupełnie nie pozwalał
odpowiadać tak, jakby siÄ™ chciaÅ‚o. ZmusiÅ‚o to paniÄ… Crêmieux do przyznania siÄ™ do kilku
niezbyt przyjemnych rzeczy.
Ale przynajmniej prawie godzinę zajmowano się wyłącznie nią, notując każde jej słowo
w specjalnym zeszyciku!
I oto już w następnej chwili komisarz dzwonił do mieszkania naprzeciwko i robił ten sam
zaszczyt jakiejÅ› nieokrzesanej kuchcie.
Może wypijemy szklaneczkę?
Było już po jedenastej. Maigret i Janvier weszli do narożnego baru i bez słowa wysączyli
aperitif, jakby przeżuwając w duchu wszystko, czego się przed chwilą dowiedzieli.
Ludwika Laboine przypominała kliszę fotograficzną, zanurzoną w wywoływaczu. Dwa dni
temu nie istniała dla nich w ogóle. Potem była profilem, niebieskim kształtem na mokrym
bruku placu Vintimille, białym konturem na marmurowym stole w Instytucie Medycyny
Sądowej. Teraz miała już imię i nazwisko; obraz zaczynał nabierać ostrości, mimo iż wciąż
jeszcze był tylko schematem.
Chlebodawczyni Róży także była nieco urażona, kiedy Maigret zwrócił się do niej:
Czy mogłaby pani popilnować dzieci, a ja zadam kilka pytań pani służącej?
Róża nie miała jeszcze szesnastu lat i była pełna dziewczęcej świeżości.
To ty telefonowałaś do mnie dziś rano, prawda?
Tak, proszÄ™ pana.
Znałaś Ludwikę Laboine?
Nie wiedziałam, że tak się nazywała.
Spotykałaś ją na schodach?
Tak, proszÄ™ pana.
Rozmawiała z tobą?
Nigdy ze mną nie rozmawiała, ale uśmiechała się do mnie. Zawsze miałam wrażenie, że
jest smutna. Przypominała aktorkę filmową.
Nigdy nie zdarzyło ci się spotkać jej gdzie indziej niż na klatce schodowej?
Wiele razy.
Gdzie?
Na ławeczce, na skwerze Zw. Trójcy, dokąd chodziłam z dziećmi niemal codziennie po
południu.
Co tam robiła?
Nic.
Może czekała na kogoś?
Nigdy nie widziałam jej z kimkolwiek.
Czytała coś?
Nie. Raz jadła kanapkę. Myśli pan, że ona wiedziała, że umrze?
To było wszystko, czego dowiedzieli się od Róży. Wynikało z tego, że przynajmniej od
pewnego czasu dziewczyna nie miała stałego zajęcia. Nie trudziła się, żeby chodzić daleko.
Szła kawałek ulicą Clichy i nie opuszczając tej samej dzielnicy, siadała przed kościołem Zw.
Trójcy. Maigretowi przyszło na myśl zapytać:
Nigdy nie widziałaś, żeby wchodziła do kościoła?
Nie, proszÄ™ pana.
Komisarz zapłacił, otarł usta i razem z Janvierem wsiadł do małego samochodu. Na Quai
des Orfèvres zobaczyÅ‚ od razu :, stojÄ…cÄ… w korytarzu szarÄ… postać; poznaÅ‚ Lognona, którego
nos był jeszcze bardziej zaczerwieniony niż zwykle.
Czeka pan na mnie?
Od godziny.
Wygląda pan, jakby się pan w ogóle nie kładł.
To nie ma znaczenia.
ProszÄ™, niech pan pozwoli.
Każdy, kto widział Lognona, czekającego na komisarza, był przekonany, że to nie
policjant, ale ktoś, kogo wezwano na przesłuchanie, o czym by świadczył ponury i chmurny
wygląd. Tym razem Lognon był naprawdę zakatarzony, miał straszną chrypkę i co chwila
musiał wyciągać z kieszeni chustkę do nosa. Starał się nie narzekać, miał pełną rezygnacji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]