[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cymmerii, ale Bamula tak szczękali zębami, że gdyby nie starali się zaciskać ust, mogliby obudzić
Piktów oddalonych o dzień marszu od obozu.
ProszÄ™ ciÄ™ o wybaczenie, Amra.
Jeśli chcesz je uzyskać, poproś o to Conana. Amra brzmiałoby dobrze na pokładzie
Tygrysicy albo w ustach Belit.
To twoje prawdziwe imiÄ™?
Chcesz go użyć, by rzucić na mnie czar?
Nawet w ciemności można było dostrzec przerażenie na twarzy Vuony. Nie!
To dobrze. Mam zwyczaj zatapiania miecza w gardłach ludzi, nie czekając, aż ich czary
spowolnią moje ruchy. Takie potraktowanie twojego gardła byłoby dla mnie wielce niemiłe.
To byłoby& sprawiedliwe. Gdybym& gdybym nie&
A niech zaraza pochłonie twoje biadolenie, dziewczyno! Zostaw swoją skruchę dla kapłanów.
Nie ty pierwsza na świecie zle wybrałaś mężczyznę. A skoro tamten nie żyje, a ja tak, to co cię
jeszcze gryzie?
%7łe jesteśmy tutaj, zamiast w bardziej bezpiecznym miejscu. To moja wina.
Zapewne, ale teraz już tego nie naprawisz.
Vuona poderwała się i uklękła przy Conanie.
Nawet tym, co kobieta może dać mężczyznie?
Conan zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Nawet ciemność nie mogła ukryć jej
wspaniałych kształtów. Jej ciału niczego nie brakowało. Uświadomił sobie, że patrzy na nią jak na
kobietę i zdarza mu się to po raz pierwszy od śmierci Belit.
Poza tym, Vuona musiała mieć swoje miejsce w zastępie, a kobieta wodza to był
największy zaszczyt, jaki mógł jej przypaść w udziale. Conan rozpoczął tę całą szaloną przygodę,
żeby ją ocalić&
Wdrapała mu się na kolana i zatopiła palce w jego włosach. Trochę ich ubyło po spotkaniu z
ciernistym krzewem, ale wciąż kobieta mogła je mocno chwycić.
Byle nie za mocno, a ta miała silne ręce&
Conan przesunął dłońmi po jej ramionach, plecach i niżej. Palce, które tego samego dnia zaciskały
się na zabójczym mieczu, teraz delikatnie zdjęły z niej resztki odzienia. Vuona przysunęła się bliżej.
Conan poczuł jędrność jej młodych piersi&
Amra!
Moje imiÄ™ brzmi Conan! warknÄ…Å‚ gniewnie.
Vuona zsunęła się z jego kolan.
Cymmerianin wziął głęboki oddech i dotarło do niego, że to nie ona zawołała.
Govindue, oddaliłeś się z posterunku. To były pierwsze słowa, jakie przyszły mu do głowy.
Gdyby pomyślał chwilę dłużej, bez wątpienia powiedziałby to dużo ostrzejszym tonem.
Wybacz mi, Amra&
On chce, żeby go nazywać Conanem.
Jeszcze nie jesteś kobietą wodza, dziewczyno, więc pozwól Govindue mówić.
Przyszła jakaś kobieta.
Słyszałem o piktyjskich kobietach. Bez wątpienia wartownik, na którego się natknęła, padł trupem
na sam jej widok. Wez jÄ… do niewoli, zastÄ…p tego martwego nowym i zostaw mnie w spokoju.
Conanowi zdawało się, że młody wódz stara się nie patrzeć na niego i Vuonę.
Am& Conanie, ta kobieta nie jest z plemienia Piktów. Wygląda jak ty. Jej imię brzmi Scyra. Wie,
że jesteśmy Bamula i że wśród nas jest Vuona.
Vuona skoczyła na równe nogi, jakby usiadła na żmii.
To ona! Ta czarownica!
Govindue gestem odżegnał zło.
Conan wstał, ujął Vuonę pod pachy i podniósł do góry. Ich nosy były teraz oddalone o szerokość
dłoni. Wzdrygnęła się, widząc wyraz niebieskich oczu.
Vuono, mogę ci wybaczyć, że wybrałaś niewłaściwego mężczyznę. Ale nie wybaczę ci ukrywania
przede mną takich rzeczy jak ta& Conan zaczekał, aż dziewczyna będzie bliska omdlenia ze
strachu i dodał & po raz drugi.
Kiedy postawił ją na ziemi, nogi tak jej drżały, że ledwo mogła na nich ustać. Mało brakowało, a
zatoczyłaby się i wpadła w sosnowe igły.
Gdy po chwili odzyskała głos, z trudem mogła mówić. Conan wysłuchał jej, zapiął pas i wyciągnął
miecz. Vuona patrzyła na ostrze jak zauroczona.
Pamiętasz, co mówiłem o czarownikach z przebitymi gardłami? Lepiej, żeby ta kobieta szybko
dowiodła, że jest naszym przyjacielem. Govindue, prowadz mnie do gościa.
Jak każesz, Conanie.
INTERMEDIUM
Pustkowie Piktów za panowania Króla Conana Drugiego
Sarabos pierwszy ochłonął z wrażenia. A ściślej rzecz ujmując, rzekłbym, że na nim grota i posąg
wywarły najmniejsze wrażenie. Przeto najszybciej odzyskał panowanie nad swoim głosem.
Lecz kiedy się odezwał, wciąż mówił jakby z oddalenia. Jakby rozpamiętywał coś, czego doznał we
śnie i nie całkiem mógł w to uwierzyć.
Spróbujmy uznać, że to, co tutaj widzimy, istnieje naprawdę. Czy zatem ktoś słyszał
choćby strzęp pogłoski mogącej wyjaśnić obecność w tym właśnie miejscu tego, na co teraz
patrzymy?
Równie dobrze mógłby mówić do posągu, gdyż ludzie zgromadzeni wokół nas milczeli, jakby sami
byli z kamienia. Z ulgą odkryłem, że nie odzywają się nie całkiem dlatego, iż ze zdumienia
wytrzeszczają oczy, rozdziawiają gęby i odjęło im mowę.
Część z nich opatrywała rany towarzyszom. Usłyszałem stłumiony okrzyk bólu, gdy jeden z
wojowników wyciągał drugiemu strzałę z uda. Utkwiła głęboko i modliłem się do Mitry, by
nieszczęśnik nie wykrwawił się, kiedy grot wyjdzie z jego ciała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]