[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się i upadła na środku ścieżki.
- Dosyć, porfavor\ Już nie mogę!
Don Diego, idący przed nią, rzucił na ziemię wyładowane skradzionymi
rzeczami prześcieradło, które taszczył na plecach, i rozprostował się,
masując sobie krzyż.
- Dieguito, bądz rozsądna - odezwał się po hiszpańsku. - Posłuchaj,
stary! Daleko jeszcze do tego przeklętego ca-vallo7
Nestor wskazał zbocze i powiedział:
- Jeszcze kilka kroków. Już widać grotę.
Don Diego podszedł do ogrodnika i przyjrzał się dokładnie miejscu,
które wskazywał.
- Stajnia w grocie? Kpić sobie ze mnie?
- Powiedziałeś, żeby cię zaprowadzić do najbliższej stajni, nie do
najlepszej. Jeżeli wolisz, możemy zejść do miasteczka, ale uprzedzam
cię... - pokazał swoje skrępowane w przegubach ręce - jak mnie zobaczą
tak związanego i zrozumieją, że jesteście złodziejami, nie wymkniecie
siÄ™ tak Å‚atwo.
t
-rf?
- Iść, vamos, vamos\ Rzeczy zatrzymamy. Ale ty nie być spryciarz.
- Jestem wykończona! Muertal - jęczała Dieguita.
W tej chwili rozległo się rżenie.
- No proszę! - zawołał Nestor z zadowoleniem. - Mówiłem wam,
koń jest parę kroków stąd.
Rżenie dodało sił żebrakom.
Don Diego chwycił swój tobół i zarzucił go na plecy, po czym zachęcił
swoją towarzyszkę, by zrobiła to samo.
- Odwagi, miamoń Prawie jesteśmy - dodawał jej otuchy. - Jeszcze
odrobinę fatica i będziemy... bogaci!
Doszli do wejścia do groty, z której raz po raz wylatywały chmary
ptaków. Wewnątrz czuć było siarką.
Grota w gruncie rzeczy była wielkim gniazdem mew, głuptaków i
rozmaitego ptactwa, które - zaniepokojone nadejściem nieznanych gości
- wylatywały z niej gromadnie.
Diego i Dieguita szli teraz po dywanie z piór, pierza i utwardzonego
guana.
- Fuj! - wykrzyknęła dziewczyna, idąc krok w krok za Nestorem. -
Jak to możliwe, żeby tu była stajnia?
- Witam! - zawołał w tym momencie jakiś głos z głębi groty.
Gdy tylko ich oczy przywykły do ciemności, cała trójka dostrzegła
potężnego mężczyznę stojącego u boku konia z białą grzywą.
0 c 6 e e o e o 6 e e c i
1 2 345 678910 11 I2I3I4I5I61718I 9 20 21 22 23 24 25-26 27 28 29
30 31 32 33 34 35 36 37 .18 39 40
QBD Q D 0 0 0 01100DUO AD 0D O 0 0 D O D O OD D110 000 06 0
OD O O OVO OOB
0 I 1 1 0 1 I 1 1 0 0 1 1 I 0 1 1 1 I 0 1 1 1 1 1 1 0 1 0 I 1 I 0 I l 1 1
1 f B0 I Å‚iil > 3 mu 7 3 3 3 ) % > 3 3 3 « 3 3 3 7 'Å‚ 3 3 OT 3 1 3 3 OT
OT
- Czemu zawdzięczam waszą wizytę?
f Nestor chciał coś powiedzieć, ale Don Diego go uprzedził:
- Konie. Poszukujemy dos cavallos. Pięknych i szybkich, jeżeli to
możliwe.
) - Konie? Jasne! - zawołał Leonard, podchodząc bliżej.
Z otworu nad nim padł promień słońca, oświetlając czarną przepaskę na
oku.
- A czym zamierzacie zapłacić?
- Srebrnym talerzem - odpowiedziała szybko Dieguita.
- Dobrze. To chodzcie je sobie wybrać - powiedział Leonard, robiąc
krok do tyłu.
- No, wreszcie ktoś tu myśli! - wykrzyknął Don Diego, wyraznie
uradowany sposobem podejścia do sprawy tegojedno-okiego giganta. -
Dieguita, vamos\ Zostaw worek i chodz ze mnÄ…!
Dziewczyna - bardziej podejrzliwa niż jej przyjaciel - minęła Nestora,
nie wypuszczajÄ…c swego Å‚upu z rÄ…k.
%7Å‚ebracy skierowali siÄ™ tam, gdzie przed chwilÄ… zniknÄ…Å‚ Leonard.
Przeszli przez jedyny oświetlony kawałek groty, zatrzymując się, by
spojrzeć najpierw w górę, potem dokoła.
- Caballero, gdzie jesteÅ›?
-TERAZ! - krzyknÄ…Å‚ Leonard.
Nachylony nad kratą Jason usłyszał krzyk latarnika i czym prędzej
przechylił pierwszą bańkę, lejąc w otwór studni lep-
Studnia i gołębie
ką, kleistą smołę. Nie zwlekając ani sekundy, opróżnił też zawartość
drugiej. \
Po czym słysząc pierwsze krzyki, zbiegł ścieżką w dół i dopadł do
wejścia do groty, skąd wylatywały chmary oszalałych ptaków.
Nestor krzyknÄ…Å‚:
- Leonardzie, jak się mają gołębie?
Jason dobiegł do niego prawie bez tchu.
- Nestorze! - zawołał uszczęśliwiony, kiedy zobaczył go całego i
zdrowego. Wziął nóż od Leonarda Minaxo i jednym ruchem przeciął
szmaty, którymi skrępowano mu ręce.
- Ej, wolnego! Chcesz mi uciąć rękę? - zażartował Nestor, ściskając
chłopca.
Rozległ się głuchy rumor... to czarna postać Don Diega - uma-zanego
smołą i oblepionego pierzem - osunęła się na ziemię. Dieguita leżała już
zemdlona na ziemi. Leonard Minaxo przyglądał im się groznie. Miał
spodnie, koszulę i buty zabrudzone smołą.
- Dalej, chłopcze! - krzyknął do Jasona. - Zostaw tego starego i
pomóż mi ich związać. Nie chciałbym być jedynym, który musi
pobrudzić sobie ręce...
Dziesięć minut pózniej Jason był już od stóp do głów upaprany smołą i
oblepiony ptasimi piórami centymetr przy centymetrze.
Pomógł Leonardowi związać i zakneblować żebraków, najpierw
ogłuszonych strumieniem czarnej cieczy, a chwilę potem uśpionych
środkiem nasennym, który latarnik zaapli-
kował im, by unieszkodliwić ich ostatecznie. Następnie położyli ich z
tyłu kolasy, rzucając obok tych wszystkich rzeczy, które żebracy
usiłowali ukraść.
Przez cały czas Nestor stał z boku, pozwalając Leonardowi decydować,
co i jak należy zrobić. Obaj ograniczyli się tylko do wymiany jakichś
złośliwości, spoglądając na te dwa toboły ze smoły i pierza, leżące na
tyłach powozu.
-Wsiadaj - poradził w końcu Leonard Nestorowi, podając mu lejce. - Ja i
chłopiec pójdziemy pieszo.
-1 co dalej? - zapytał Jason.
- Wrócimy do Willi Argo i... - Nestor unikał wzroku Leonarda. -
Odprowadzimy ich tam, skÄ…d przyszli, i odbierzemy JuliÄ™ z Rickiem.Ty
masz przy sobie klucze, prawda?
- Jasne. - Jason wyjął z kieszeni cztery klucze, zabrudzone smołą tak
samo, jak wszystko inne.
- Dobrze - burknÄ…Å‚ Nestor.
- A gdybym ich nie zabrał ze sobą? Rick i Julia pozostaliby
uwięzieni w Wenecji?
- Myślę, że tak - odparł ogrodnik.
- I Wrota Czasu pozostałyby zamknięte na zawsze? - dopytywał się
chłopiec.
- No, nie tak łatwo trzymać je zamknięte! - wtrącił Leonard.
- Jeśli o to chodzi, to równie trudno jest je otworzyć - odparł Nestor,
jakby czyniąc aluzję do starej historii, jaka się przydarzyła Leonardowi.
- Nie rozumiem... - mruknął chłopiec.
- Cztery klucze zawsze wracają. Dlatego nie pozostałyby długo przy
Ricku i Julii; zgubiliby je albo ktoś by im je skradł.
- A potem?
- Potem ktoś w Kilmore Cove otrzymałby je w przesyłce, tak jak to
się już zdarzało z czterema kluczami. I wszystko zaczęłoby się od
początku - stwierdził latarnik.
- Ale to właśnie przytrafiło się nam dwa dni temu!
- No właśnie - ciągnął Leonard, niezmieszany. - I tak się to zaczyna.
Oczywiście przypadkiem.
- Nie zwracaj uwagi na to, co mówi Leonard - wtrącił Nestor,
wsiadając do kolasy, Chciał jak najszybciej zakończyć tę dyskusję. -
Lubi przemawiać wierszem albo zagadkami.
- A ty nip zwracaj uwagi na to, co mówi Nestor. Od jakiegoś czasu
on w ogóle nie lubi mówić. Wiesz, co o nim powiedział Ulysses?
- Leonard, przestań!
Jason spojrzał na latarnika prosząco i ten dokończył:
- Jeżeli nie widziałbym codziennie rano zadbanego ogrodu, niemal
zapomniałbym, że zatrudniłem ogrodnika.
- Bardzo śmieszne - mruknął Nestor, ściągając lejce. - Naprawdę,
bardzo śmieszne.
- Ulysses Moore też lubił mówić wierszem i zagadkami - zauważył
Jason.
- Może się nauczył ode mnie - uśmiechnął się Leonard.
Zanim ruszyli w drogę, Jason i Leonard jeszcze chwilę wsłuchiwali się
w stłumiony stukot kopyt Ariadny i terkot kół kolaski na ścieżce
schodzącej w stronę Willi Argo. Po paru minutach Jason zapytał
latarnika: j - Dostał pan kiedyś klucze pocztą?
- Możliwe - odparł, a twarz mu spochmurniała.
Rozdział C19)
ZAKAZANA KSI%7Å‚KA
Rick zobaczył, że pan Caller ukrył pod płótnem jakąś książkę. Zdążył
tylko rzucić okiem na tytuł, który brzmiał:
ENCYKLOPEDIA ALBO SAOWNIK ROZUMOWANY NAUK,
SZTUK I ZAWODÓW
[ Pobierz całość w formacie PDF ]