[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siebie, a kiedy raz jestem wezwany, niechętnie się oddalam.
Wysilacie mózg, chcąc rozwiązać zagadkę, którą przedstawiam. Jak mogę żyć bez
tlenu? Nie żyję tutaj. %7łyję na ziemi między ludzmi, w świetle słonecznem. Przybywam tutaj
tylko na wezwanie, jak i tym razem. Jestem istotÄ… oddychajÄ…cÄ… eterem, a tu eteru
poddostatkiem. Ale i ludzie mogą żyć bez powietrza. Człowiek pogrążony w śnie
kataleptycznym leży całe miesiące i nie oddycha, równie jak
ja, ale ja jestem w odróżnieniu od niego przytomny i pełen energji.
Dziwi was to, że mnie słyszycie. Przypomnijcie
sobie własności każdego radjowego odbiornika, chwytającego fale dzwiękowe. I ja
umiem przesyłać słowa na odległość i nadawać im odpowiednie brzmienie wewnątrz waszych
dzwonów, wypełnionych powietrzem.
A moja angielszczyzna? Sądzę, że nie mam się jej czego wstydzić. %7łyłem na ziemi
długo... bardzo długo. Chyba jedenaście lub dwanaście tysięcy lat. Miałem czas nauczyć się
wszystkich języków. Mówię po angielsku ifie gorzej, niż inni.
Zdaje się, że wyjaśniłem wam wiele rzeczy. Tak. Mogę widzieć, chociaż nie mogę was
słyszeć. Ale teraz pomówimy o sprawach ważniejszych.
Jestem Baal-Seepa. Jestem Władcą Ciemności. Jestem tym, który zgłębił wiele tajemnic
Przyrody i nauczył się urągać nawet śmierci. Nie mogę umrzeć, chociażbym chciał. O
zagładzie mojej musiałaby zadecydować wola od mojej silniejsza. Oh, śmiertelnicy, nie
starajcie się nigdy przedłużać życia w nieskończoność. Wieczne życie jest straszniejsze od
najstraszniejszej śmierci.
Iść ciągle naprzód i widzieć jak wszystko dokoła przemija! Czyż trzeba się dziwić, że
serce moje jest czarne i złe i że przeklina wszystkich ludzi? Szkodzę im, jak mogę. I
czemużby nie?
Pytacie, jak mogę im szkodzić? Mam środki, środki potężne. Umiem przyprawiać ludzi
o szaleństwo. Jestem panem tłumu. Uczestniczyłem w najpotworniejszych przedsięwzięciach.
Towarzyszyłem Hunom w ich wyprawie, która obróciła w perzynę pół Europy. Szedłem z
Saracenami, kiedy pod płaszczykiem religii wycinali w pień wszystkich, którzy się im
sprzeciwiali. Hulałem w noc św. Bartłomieja. Handel niewolnikami był mojem dziełem. Za
moim podszeptem spalono dziesięć tysięcy starych wiedzm, które głupcy nazywali
czarownicami. Ja byłem tym wysokim, czarnym mężczyzną, który wiódł motłoch w Paryżu,
kiedy ulice spływały krwią.(Rzadko przychodziło do takich wypadków, ale użyłem sobie
niedawno w Rosjuj Stamtąd przybywam. Zapomniałem już o tej kolonji szczurów wodnych,
zagrzebanych w mule i upajających się legendami o wielkim kraju, w którym życie kwitnęło,
jak nigdzie pózniej. Przypomnieliście mi o istnieniu ich, gdyż dawny ten pałac połączony jest
dotąd ukrytemi więzami, o których wiedza wasza nie ma pojęcia, z człowiekiem, który go
zbudował i ukochał. Dowiedziałem się, że wszedł do niego ktoś obcy. Postanowiłem
przekonać się, kto jest tym śmiałkiem. Przybyłem. A kiedy stanąłem na miejscu - raz
pierwszy od tysiąca lat - przyszli mi na myśl ci ludzie. Plemię to żyło zbyt długo. Czas im
odejść. Byt swój zawdzięczają woli jednostki, która walczyła ze mną za życia i która
zbudowała dla nich schron w przewidywaniu zagłady całego narodu. Ocaleli oni i ja. Mądrość
jego uratowała im życie, a moje środki uratowały mnie. Alę teraz zgniotę tych, których on
uratował i historja będzie skończona.
Sięgnął w zanadrze i wyjął jakieś pismo.
- Wręczycie to wodzowi szczurów wodnych - rzekł. - Przykro mi, że wy, ludzie
inteligentni, będziecie musieli ich los podzielić, ale uważam to za rzecz słuszną, jesteście
bowiem bezpośrednią przyczyną ich zguby. Zobaczymy się jeszcze. Narazie polecam
obejrzenie tych rzezb i malowideł, które dadzą wam pojęcie, jak wysoko stalą sztuka
Atlantydy pod mojemi rządami. Przekonacie się, że pod moim wpływem zaprowadzono tam
ciekawe zwyczaje. %7łycie było bardzo urozmaicone, barwne i wielostronne. Dzisiaj
nazwanoby je orgją przewrotności. Mniejsza o nazwę!... %7łyłem tak, cieszyło mnie takie życie
i nie żałuję tego. Gdybym miał możność, żyłbym dalej w ten sopsób, ale nie starałbym się już
o nieszczęsny dar nieśmiertelności Warda, którego przeklinam i którego powinienem był
zabić, zanim udało się mu podburzyć lud przeciw mnie, postąpił mądrzej ode mnie. Odwiedza
on ziemię od czasu do czasu, ale jako duch. A teraz idzcie! Przywiodła was tutaj ciekawość,
moi przyjaciele. Sądzę, żeście ją zaspokoili.
A potem zniknął. Tak jest, zniknął w naszych oczach. Nie stało się to w jednej chwili.
Opierał się o filar. Widzieliśmy go jeszcze przez chwilę zupełnie wyraznie. Nagle oczy jego
przygasły, rysy twarzy zaczęły się zacierać. Potem zmienił się w ciemny, wirujący obłok,
który uniósł się w górę. Zniknął... Staliśmy, jak w ziemię wryci, patrząc na siebie i
zastanawiając się nad dziwnemi przejawami życia.
Nie zatrzymywaliśmy się dłużej w tern straszliwym miejscu. Nie było to zbyt
bezpieczne. Wychodząc z wielkiej sali, rzuciłem jeszcze raz okiem na grozne rzezby - dzieło
samego szatana - i na ściany budynku, poczem wybiegliśmy z pałacu, przeklinając chwilę, w
której powzięliśmy zamiar zwiedzenia go. Widok podmorskiej równiny, tonącej w
fosforycznem świetle i jasne, przejrzyste wody dokoła, natchnęły nas znowu otuchą.
Zdjąwszy osłony, zebraliśmy się na naradę chcąc się zastanowić nad tern, co należało
uczynić. Profesor i ja byliśmy zupełnie wytrąceni z równowagi... Jedynie Bill Scanlan zdawał
się panować nad sobą.
- Aadna historja! - rzekł. - Ale się nam udało. Ten wielki drab to chyba sam diabeł. Jak
się do niego zabrać - oto pytanie.
Dr. Maracot dumał przez chwilę. Potem zadzwonił i zwrócił się do przybranego w żółte
szaty służącego, który stanął w drzwiach.
- Manda - rzekł.
Nie upłynęła minuta, a przyjaciel nasz zjawił się na jego wezwanie. Maracot wręczył
mu grozny list.
Przyznaję, że zachowanie się Mandy wzbudziło we mnie podziw. Przynieśliśmy wieść
o grożącej jemu i jegcf ziomkom zagładzie, której przyczyną była nasza nieuzasadniona
ciekawość - my, cudzoziemcy uratowani przez niego od nieuchronnej zguby. A jednak,
chociaż twarz jego po przeczytaniu listu stała się śmiertelnie bladą, w brunatnych, smutnych
oczach, któremi na nas spoglądał, nie wyczytałem żadnego wyrzutu. Wstrząsnął głową, a
gesty jego wyrażały bezbrzeżną rozpacz. Baal-seepa! Baal-seepa! - zawołał i przycisnął
ręce do oczu ruchem konwulsyjnym, jakby je chciał zasłonić przed straszliwym widokiem.
Chodził po pokoju, jak człowiek złamany cierpieniem, a w końcu opuścił nas, aby przeczytać
ziomkom fatalny list. W kilka minut pózniej usłyszeliśmy dzwięk wielkiego dzwonu, który
wzywał wszystkich na naradę do Sali Głównej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]