[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przy Matthew nauczyła się, że bardzo trudno jest żyć z mężczyzną, którego nie sposób
usatysfakcjonować. Gdyby teraz zawarła prawdziwe małżeństwo, oczekiwałaby, że jej
wybranek zawsze będzie przy niej. Nie interesowały jej kompromisy.
Poza tym Elizabeth czuła, że żałoba jest dobra dla jej duszy. Gdy leżała w
namiocie, oczekując śmierci, przepełniała ją złość na Pana Boga. Teraz, gdy opuściła
tamto schronienie, bo nie umarła, czuła się zagubiona. Nie przebaczyła Bogu, ale
przynajmniej miała co robić.
Nie modliła się tak, jak to robił Jake. Zmawiał pacierze tak, jakby Bóg był jego
przyjacielem. Kiedy Elizabeth ostatnio zaczęła się modlić, słowa utknęły jej w gardle.
Gniew przygasł i nie był już tak dokuczliwy, lecz nie znikł bez śladu. W pewnym sensie
bardzo przypominał jej żałobny ubiór.
Elizabeth przypomniała sobie, że powinna odwracać stojące przy piecu krzesło,
aby materiał równomiernie wysychał. Trzeba będzie przestawiać mebel przez całą noc,
jeśli rano chciała włożyć czarną sukienkę.
Wstała, żeby zabrać się do przyrządzania posiłku. Poprzedniego wieczoru
namoczyła fasolę. Elizabeth zamierzała dodać do niej mały słoik pomidorów z cebulą,
R
L
T
który dostała od Annabelle. Zauważyła, że Jake lubi potrawy z cebulą, a także z odrobiną
czarnego pieprzu. Musiała przyznać, że chętnie dla niego gotuje pewnie dlatego, że Jake,
w przeciwieństwie do Matthew, nie wymagał, aby stała przy kuchni.
Rozdział czternasty
Następnego dnia Jake bardzo wcześnie wyruszył z Elizabeth i dziewczynkami do
miasta. Każdego ranka mróz stawał się coraz bardziej dokuczliwy, Jake postanowił więc
uzupełnić zapas polan potrzebnych do ogrzewania budynku wykorzystywanego zarówno
na potrzeby szkoły, jak i kościoła. Ostatnio pastor nie wyglądał kwitnąco i na pewno nie
poradziłby sobie z przygotowaniem opału.
Poza tym Jake miał ochotę pomachać siekierą. Usiłował nie patrzeć na żałobną
suknię Elizabeth, lecz jego wysiłki okazały się daremne, gdyż strój ten rzucał się w oczy.
Zastanawiał się, czy powinien przestać rozmawiać z Elizabeth do czasu zakończenia
przez nią żałoby. Dziwnie czuł się ze świadomością, że żona zachowuje się jak wdowa.
Miał poważny problem, któremu musiał stawić czoło. Powinien przestać myśleć o
Elizabeth jak o żonie. Co prawda, złożyli przysięgę małżeńską, ale ich związek nie został
skonsumowany i miał potrwać tylko do wiosny. Nie powinien był sugerować, że pozwoli
Elizabeth odejść, pomyślał. Jednak gdyby tego nie zrobił, zapewne nie zgodziłaby się mu
pomóc w trudnej życiowej sytuacji. Popatrzył na Elizabeth, a ona poprawiła szal. Jake
pomyślał, że oddala się od niego coraz bardziej. Wyczuwała, że się jej przygląda, ale nie
spojrzała mu w oczy. Ani słowem nie zająknął się o żałobnym stroju, choć go kusiło.
Elizabeth wiedziała, że sukienka jest wyjątkowo nieatrakcyjna. Gdyby żył
Matthew, zapewne podarłby ją na strzępy.
- Ta sukienka jest tylko na czas żałoby - powiedziała w pewnej chwili.
Jake milczał, a ona ucieszyła się, że nie spytał, jak długo będzie trwała jej żałoba.
Nie umiałaby odpowiedzieć na to pytanie. Dobrze, że brązowy szal, który wczoraj
zapobiegliwie wypakowała, zasłaniał większą część nieładnego ubrania. Był duży i
gruby. Służył Elizabeth podczas ciężkiej pracy w Kansas. Nie potrzebowała go podczas
podróży, a kiedy jej bliscy zachorowali na grypę, łatwiej było korzystać z koca.
R
L
T
Wyciągnąwszy szal z bagażu, uśmiechnęła się na widok pięknego, głębokiego brązu o
złocistym połysku.
Gdy dotarli na miejsce, w szkolnej sali panował przenikliwy chłód. Nakrapiana
Sarenka siedziała z tyłu wozu, razem z niemowlęciem, więc ostatnia zeszła na ziemię i
minęła próg klasy. Zjawili się pierwsi, gdyż Jake wcześniej wyjaśnił żonie, że chciałby
być w szkole przed wszystkimi, aby napalić w dwóch piecach i w ten sposób uwolnić
pastora choć od jednego obowiązku.
Elizabeth wzięła niemowlę od bratanicy Jake'a, owinęła je szalem i pochyliła się
nad książką, którą podsunęła jej dziewczynka. Sarenka umiała powoli przesylabizować
kilka słów.
- Cudownie - pochwaliła ją Elizabeth, a następnie popatrzyła promiennym
wzrokiem na Jake'a, który właśnie domykał drzwiczki drugiego pieca. - Ona potrafi
czytać!
Jake podszedł bliżej i położył dłoń na ramieniu bratanicy. Zachowywał się tak,
jakby chciał coś powiedzieć, ale w tej samej chwili zabrzmiał stukot kroków na ganku.
- Ktoś już tu jest! - rozległ się chłopięcy głos i jednocześnie jakiś przedmiot upadł
na drewnianą podłogę.
Elizabeth spojrzała na Jake'a.
- To na pewno Elias - wyszeptała.
Jake skinął głową.
- Pójdę sprawdzić, co on knuje - zadecydował, ale w tym samym momencie drzwi
się otworzyły.
- Wszystko jedno... - powiedziała pani Barker i stanęła jak wryta. Rude włosy
miała owinięte chustką, w jednej ręce trzymała wiaderko z farbą. Ze zdumieniem wbiła
wzrok w Jake'a i Elizabeth. - Co państwo tutaj robią tak wcześnie rano?
- Rozpalamy w piecach - odparł Jake.
- Nie sądziłam, że kogoś zastanę. - Pani Barker narzuciła na plecy koc, spod
którego wystawała sfatygowana sukienka do pracy. - Zwykle nie chodzę tak ubrana.
R
L
T
- Proszę się nie przejmować - odezwała się Elizabeth. Cieszyło ją, że pani Barker
[ Pobierz całość w formacie PDF ]