[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miało przodka na Mayflower albo na łodzi, którą Waszyngton przepływał Dela-
ware.
Uważam, że powinniśmy zmienić temat powiedziała Kim.
Słusznie przytaknął ugodowo Stanton. On jeden ciągle jeszcze trzymał
w górze kieliszek. To był długi toast. Przejdzmy zatem do Edwarda Armstron-
ga. Wznieśmy zdrowie najniezwyklejszego, najpracowitszego, najbardziej twór-
czego i błyskotliwego neurochemika na świecie, nie, we wszechświecie! Wznie-
śmy zdrowie człowieka, który zaczynał na ulicach Brooklynu, o własnych siłach
zdobywał wykształcenie i w swojej dziedzinie wspiął się na szczyt. Zdrowie tego,
który już powinien załatwiać sobie rezerwację na lot do Sztokholmu po odbiór
Nagrody Nobla, jako że ma ją w kieszeni za swoje badania nad neurotransmitera-
mi, pamięcią i mechaniką kwantową.
Stanton wyciągnął kieliszek przed siebie i wszyscy poszli jego śladem. Szkło
brzęknęło; wypili. Odstawiając kieliszek na stół, Kim ukradkiem zerknęła na
Edwarda. Widziała jasno jak na dłoni, że jest tak samo speszony i nieśmiały jak
ona.
Stanton głośno postawił swój kieliszek i przystąpił do napełniania go na nowo.
Rzucił okiem na pozostałe i wstawił butelkę do kubełka z lodem.
No więc poznaliście się. Teraz macie się w sobie zakochać, wziąć ślub
i mieć kupę rozkosznych dzieciaków. Za umożliwienie wam tego owocnego spo-
tkania ja ze swojej strony nie chcÄ™ nic poza zgodÄ… Edwarda na przystÄ…pienie do
rady naukowej Genetrixu.
Stanton wybuchnął hucznym śmiechem nie przejmując się wcale, że nikt mu
nie wtóruje. Uspokoiwszy się wreszcie, zawołał: No dobrze, gdzie, u diabła,
jest kelner? Czas coś zjeść!
Przed restauracją towarzystwo przystanęło.
Moglibyśmy przejść się spacerkiem za róg i zjeść lody u Herrella za-
proponował Stanton.
Nie zmieszczę już ani kęsa odparła Kim.
33
Ani ja dodał Edward.
Nie jadam deserów oświadczyła Candice.
W takim razie kogo podwiezć? spytał Stanton. Nasz samochód jest
dwa kroki stąd, w garażu Holyoke Center.
Ja mam bardzo dobry dojazd metrem podziękowała Kim.
A ja mieszkam bardzo blisko powiedział Edward.
No to zostawiam was własnemu losowi stwierdził Stanton. I pożegnaw-
szy Edwarda obietnicą, że wkrótce się z nim skontaktuje, ujął Candice pod rękę
i ruszyli w kierunku garażu.
Mogę cię odprowadzić do metra? spytał Edward.
Będę ci wdzięczna.
Szli obok siebie. Kim czuła, że Edward chce jej coś powiedzieć. Tuż przed
zakrętem przemówił:
To był bardzo sympatyczny wieczór. Przy b trochę się zaciął. Co
byś powiedziała na mały spacer po Harvard Square, zanim wrócisz do domu?
Zwietnie zgodziła się. Będzie mi bardzo miło.
Ramię w ramię wędrowali po tym skomplikowanym zbiegu Massachusetts
Avenue, JFK Drive, części Harvard Street, Elliot Street i Brattle Street. Nie był to
właściwie plac, lecz kompleks podwórek i placyków o nieregularnych zarysach.
W letnie noce miejsce to przeradza się w tętniący życiem jakby średniowieczny
uliczny teatrzyk żonglerów, muzyków, recytatorów poezji, iluzjonistów i akroba-
tów.
Była ciepła, jedwabista, letnia noc. Wysoko w ciemnym niebie szczebiotał ko-
zodój. Mimo blasku świateł miasta widać było nawet kilka gwiazd. Kim i Edward
obeszli cały plac, zatrzymując się na krótko na obrzeżu tłumku zgromadzonego
przed każdym ulicznym artystą. Mimo że oboje mieli złe przeczucia co do tego
wieczoru, w końcu jednak dobrze się bawili.
Cieszę się z tego dzisiejszego wyjścia powiedziała Kim.
Ja też odparł Edward.
Usiedli na niskim betonowym murku. Na lewo od nich jakaś kobieta śpiewała
płaczliwą balladę. Na prawo żwawa grupa peruwiańskich Indian grała na ludo-
wych fletniach Pana.
Stanton jest naprawdę jedyny w swoim rodzaju powiedziała Kim.
Nie wiedziałem, kiedy mam się bardziej wstydzić przy tym jego zachowa-
niu.
Kim się roześmiała. Ona też czuła się tak samo nieswojo, gdy Stanton wygła-
szał toast na cześć Edwarda, jak wtedy gdy wznosił jej zdrowie
A najbardziej zadziwia mnie w nim to podjęła że przy swoim mani-
pulatorstwie potrafi być tak czarujący.
Tak, to bardzo dziwne. Ja nie potrafiłbym się tak zachować, nawet gdybym
tysiąc lat trenował. Prawdę mówiąc, zawsze uważałem, że jestem dla niego tylko
34
tłem. Zazdrościłem mu, chciałem mieć choć połowę jego tupetu. Ja sam w towa-
rzystwie do dziś jestem nieśmiały, a właściwie trzeba powiedzieć, że drętwy.
Tak samo jest ze mną przyznała Kim. Zawsze chciałam być bardziej
pewna siebie. Ale jakoÅ› mi to nie wychodzi. W sytuacjach towarzyskich nigdy
nic mądrego nie przychodzi mi do głowy w porę. Pięć minut potem już wiem, co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]