[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Joachim Premery udał się na cztery dni do Paryża. Nie
wiem, co właściwie tam robił, lecz przypuszczam, że pragnął
uciec. Nie chciał patrzeć na szczęście Elizy, szczęście
niewyrazne, niepewne, w którym chwilami jeszcze odzywała
się tęsknota i żal za innym szczęściem. Premery nienawidził
teraz Girvala: wszystkie drzemiÄ…ce w mym przyjacielu
fermenty zazdrości, których istnienie zauważyłem już wtedy,
gdym mu wspomniał o planach Hektora, obecnie kłębiły się,
zatruwając mu duszę i przejmując go wstydem, że oto jest
zwyciężony przez tamtych dwoje.
Podczas pierwszego spotkania ze mnÄ… po swym powrocie
do Wersalu Joachim zaczął rozmowę o Girvalu i mówił
wyłącznie na ten temat. Wyrzucał mu rozmaite braki,
krytykował mnóstwo drobiazgów. Jego przerazliwie ostry
zmysł analityczny imał się teraz Aleksandra z zażartym
uporem. Rozbierał na części jego charakter, niby maszynerię
rozkręconą śrubka po śrubce, i podobnie jak przedtem
rozróżniał w nim elementy składające się na istotę wyższego
typu, obecnie ukazywał mi niespodzianie portret młodzieńca o
przeciętnych zdolnościach, bezwolnego, posiadającego duże
aspiracje przy niewielkiej energii, spragnionego wyłącznie
wrażeń sentymentalnych. Wydawało mi się, że każdy z tych
portretów był zgodny z oryginałem.
- Jest w nim coś z amatora ckliwych romansów przy
gitarze - mówił z okrutnym sarkazmem. - Nigdy nie zdołałem
wyleczyć go z tej czułostkowości a la Rousseau.
Słuchałem tych słów ze smutkiem. Joachim zauważył to.
Przechadzaliśmy się w głębi ogrodu, przyglądając się na
przemian białej budowli w stylu Ludwika XV wznoszącej się
ku niebu na kształt kunsztownie rzezbionego obłoku oraz
błyszczącemu rosą trawnikowi spływającemu zielonobłękitną
falą ku rzedniejącym już wiązom. Ruchliwy kos, zaaferowany
niczym giełdziarz, uwijał się w krzakach, ukazując co chwila
między gałązkami żółtawy dziób.
Ująłem Joachima za ramię. Przyjaciel mój przystanął i
spojrzał mi w oczy.
- Masz słuszność, Volpelier. W tej chwili ten chłopak
mnie irytuje. Nie wolno mi jednak zdradzić się z tym. Muszę
go zaprosić do siebie na pojutrze i porozmawiać z nim dłużej
raz jeszcze, gdyż zaraz po jego ślubie wyjadę na pół roku do
Włoch. Lecz staw się i ty. Chcę, by ta rozmowa odbyła się
przy świadku, bowiem w razie śmierci Girvala, ty będziesz
wykonawcÄ… ostatniej mojej woli.
Byłem tedy obecny przy tym spotkaniu, które się utrwaliło
w mej pamięci jako jedna z najosobliwszych i najbardziej
wzruszających scen, jakich byłem świadkiem.
Aleksander Girval stawił się o wyznaczonej godzinie.
Premery powitał go nader przyjaznie, był nawet wyjątkowo
serdeczny, gdyż w duchu gorzko sobie wyrzucał swą
nieprzychylność wobec młodzieńca. Lecz żółtawe cętki
rozsiane na policzkach Zwiadczyły o zdenerwowaniu i
nadawały mu fatalny, starczy wygląd. W zachowaniu zaś
dawały się odczuć - bardziej niż kiedykolwiek - jakiś przymus
i skrępowanie.
Padał deszcz, leciutki drobny deszczyk letni. Zdawało się,
że to nie krople wody przeszywają powietrze, lecz promienie
jakiejś szaroperłowej gwiazdy. Gałąz dzikiej róży widniejąca
tuż za oknem, za każdym razem pod ciężarem spadających na
nią kropel deszczu raz po raz zginała się w pokłonie. Z ogrodu
zawiewało ku nam jakąś ciężką, kwaskowatą wonią mokrych
ziół, grzybów i herbacianych róż. Nad trawnikami i między
drzewami snuła się zwiewna, podobna pajęczynie mgła.
I rzekłbyś, że łagodne światło dnia ważyło się w powietrzu
niby z wolna pojawiająca się a nieuchwytna myśl.
- Natychmiast po twym ślubie - zaczął Premery - wyjadę
na kilka miesięcy do Włoch. Pragnę przeprowadzić tam pewne
poszukiwania biblioteczne. Lecz widzisz, Aleksandrze, jestem
stary i zdrowie mi nie dopisuje. Gdybym nie wrócił, proszę cię
o ogłoszenie drukiem tej części "Zbieraczy kości", którą
ukończyłem, resztę zaś uporządkujesz i dołączysz do moich
notatek. Znajdziecie to wszystko - do ciebie, Volpelier,
zwracam się również, na wypadek, gdybyś miał się tym zająć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]