[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tak. Zadzwoni do ojca. Powinna była pomyśleć o tym wcześniej.
On jej powie, co ma robić. Może nawet przyjedzie po nią.
Ubłagała gazeciarza, żeby zmienił jej dolara na drobne, potem z
monetami w garści przebiegła na czerwonym świetle na drugą stronę
ulicy, nie zważając na klaksony samochodów i przekleństwa ciskane
pod jej adresem przez rozezlonych kierowców.
Tylko jeden automat okazał się czynny. Wrzuciła pieniądze,
wystukała numer.
- Odezwij się, tato. Proszę. Podnieś słuchawkę. I wybacz mi.
Pospiesz siÄ™, tato, pospiesz!
Wydawało się jej, że czeka całe wieki. Jakaś para w czarnych
skórach wyszła z pobliskiego salonu tatuażu, dziewczyna z dumą
pokazywała chłopakowi nową ozdobę na nadgarstku. Wreszcie z
drugiej strony odezwał się znajomy głos.
- Tak, słucham.
Miała tak ściśnięte gardło, że chwilę trwało, zanim wykrztusiła to
jedno słowo:
- Tato!
- Cheryl? Dobry Boże! Skąd dzwonisz, maleńka? Chyba się
ucieszył, że słyszy jej głos. Pękła w niej jakaś tama, z oczu polały się
długo powstrzymywane łzy.
- Przepraszam, tatusiu - łkała. - Bardzo cię przepraszam. Nigdy
więcej tego nie zrobię.
- Gdzie jesteÅ›?
ous
l
a
d
an
sc
- Nie wiem. Gdzieś w mieście.
- Rozejrzyj się, może zobaczysz gdzieś tabliczkę z nazwą ulicy.
Zapytaj kogoÅ›. Zaraz po ciebie przyjadÄ™.
- NaprawdÄ™? Przyjedziesz? Nie gniewasz siÄ™ na mnie?
- Martwiłem się, ale nie gniewam się na ciebie. - Ledwie to
powiedział, poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.
- Już, już kończę - rzuciła niecierpliwie, nie odwracając głowy.
Ta sama dłoń, którą poczuła przed chwilą na ramieniu, zamknęła
jej usta. Już wiedziała, że się nie udało. Ulica zawirowała jej przed
oczami, słuchawka wypadła z ręki.
- Cheryl! - W sercu Tylera przerażenie walczyło o lepsze z
nadzieją, jakby jeszcze wierzył, że córka odezwie się, odpowie na jego
rozpaczliwe wołanie. - Cheryl? Co się tam dzieje? Wszystko w
porzÄ…dku?
%7ładnej odpowiedzi, tylko daleki szum ruchu ulicznego i głuchy,
miarowy łoskot, jakby rozhuśtana słuchawka uderzała o coś twardego.
- Cheryl? - spróbował raz jeszcze.
W tej samej chwili ktoś odłożył słuchawkę na widełki i
połączenie zostało przerwane.
Tyler cisnął swoim bezprzewodowym telefonem z taką siłą, że
butelki wina z niewielkiego stojaka poleciały na podłogę kuchni. Jedna
się stłukła: na jasnej terrakocie pojawiła się ciemnoczerwona plama.
Jak krew. Krew Cheryl.
Zrozpaczony, zdesperowany zaczął zbierać szkło. Krzyknął:
niewielki odłamek wbił mu się w dłoń. Właśnie nachylał się nad
ous
l
a
d
an
sc
koszem na śmieci, gdy usłyszał kroki na schodach i zatrwożony głos
Keelin:
- Tyler? Gdzie jesteÅ›?
Zapominając o skaleczeniu, wybiegł do holu. Wystarczyło jedno
spojrzenie, by domyślił się wszystkiego.
- Spałaś, prawda?. Co zobaczyłaś?
- Cheryl uciekła z domu, w którym była przetrzymywana. -
Keelin wzięła głęboki oddech. - Widziałam ruchliwe ulice. Jakieś
skrzyżowanie. Telefon.
- Dzwoniła do mnie. Co się, do diabła, stało? Keelin przymknęła
oczy, dotknęła swojego ramienia.
- Dłoń, tutaj.
- Mówiła do kogoś, żeby poczekał, że zaraz kończy.
- A potem on. - Położyła dłoń na ustach.
Tyler gotów byłby zabić łajdaka, gdyby tylko dostał go w swoje
ręce. Nagle zesztywniał, uderzony tym, co przed sekundą usłyszał.
- Powiedziałaś on". Widziałaś go?
- Nie, niestety. Ale miał tak mocny chwyt. Pomyślałam, że to
musiał być mężczyzna. Zanim zdążyłam na niego spojrzeć, wszystko
zawirowało mi przed oczami.
Ze zdumieniem stwierdził, że Keelin mówi w pierwszej osobie,
tak jakby to jej się przydarzyło wszystko, o czym śniła. Była blada jak
upiór i pewnie równie przerażona jak jego córka.
Wiedziony nagłym impulsem podszedł do niej i przygarnął do
siebie. Drżała na całym ciele, oddychała ciężko, łapiąc z trudem
ous
l
a
d
an
sc
oddech.
Do tej pory nie potrafił jej zaufać. Teraz nie mógł już
kwestionować jej daru, skoro ujrzana przez nią wizja znalazła tak
dokładne i bolesne potwierdzenie w rzeczywistości. Nie miał pojęcia,
na czym ów dar polega, nie znajdował dla niego racjonalnego
wytłumaczenia, ale pozostawało faktem, że Keelin musiała widzieć, co
dzieje się z Cheryl. Jej wersja zdarzeń przekonująco wyjaśniała, dla-
czego rozmowa została nagle przerwana.
- Wszystko będzie dobrze - szepnął, głaszcząc ją zdrową dłonią
po włosach. - Nie pozwolimy, żeby Cheryl stało się coś złego.
Znajdziemy jÄ…. Razem.
Keelin spojrzała na niego rozpromienionym wzrokiem.
- NaprawdÄ™?
- Przyrzekam.
Po policzku Keelin potoczyła samotna łza. Tyler scałował ją,
myśląc, jakie to dziwne: zauroczyła go kobieta, którą z całym
rozmysłem zamierzał uwieść, by wydobyć z niej prawdę o porwaniu
Cheryl.
- Zrobię wszystko, by ją odnalezć - szepnęła, jakby czytała w
jego myślach.
Jak mógł jej nie wierzyć?
Dopiero teraz Keelin zobaczyła, że Tyler krwawi.
- Co się stało?
- Skaleczyłem się odłamkiem szkła. Drobiazg.
- Wcale nie drobiazg. Pokaż tę ranę. - Obejrzała uważnie dłoń i
ous
l
a
d
an
sc
mimo obiekcji Tylera zaciągnęła go do kuchni, przemyła skaleczenie
pod kranem, a przemywszy, sprawdziła, czy w ranie nie została
przypadkiem drobina szkła.
- Zaciśnij powyżej skaleczenia, o tak. Trzymaj rękę w górze,
zaraz przyniosę swoją podręczną apteczkę.
Wróciła w mgnieniu oka ze sporą saszetką pod pachą. Położyła ją
na stole i wyjęła z niej potrzebne do opatrunku środki.
- Co to takiego? - zapytał Tyler podejrzliwie.
- Zmielony język żmii i czarcia ślina. Wyssie z ciebie wszystkie
siły - oznajmiła ze śmiertelną powagą, ubawiona niepewną miną
Tylera. Nasączyła wacik wodą leszczynową, raz jeszcze przemyła
skaleczenie i natarła maścią ze stokrotek.
- Zaraz powinno przestać krwawić, ale trzymaj cały czas rękę w
górze. Jeszcze tylko kawałek plastra i koniec.
- Wspaniale. W ogóle nie boli. No, może trochę.
- Przypomnij mi, żebym jeszcze raz posmarowała ranę maścią ze
stokrotek.
- Sama sporządzasz te diabelskie specyfiki? - W głosie Tylera
drgał śmiech.
Keelin skinęła głową.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]