[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie mogąc spojrzeć mu w oczy przez napływające łzy.
- A widzisz! - wykrzykiwał Dillon. - Mówiłem...
- Dillon! - uciÄ…Å‚ Josh - po prostu... spadaj stÄ…d!
- Ale... - zaczął, lecz Josh stanął przede mną, żeby odgrodzić mnie od Dillona, a tak
naprawdę odebrał mi najlepszą okazję do wydłubania mu oczu.
(A wydłubywanie oczu naprawdę będzie na końcowym egzaminie z samoobrony).
- Po prostu znikaj, Dillon. - Josh go odepchnął. Mimo to D'Man radośnie dodał:
- Do zobaczenia.
Miałam ochotę walnąć go, kopnąć, żeby jak najbardziej bolało, ale pomyślałam, że i
tak żadne kopniaki nie sprawią, że będzie cierpiał tak jak ja. Nawet w Akademii Gallagher nie
uczą, jak łamać serca. Gdy Dillon odchodził, ja przypomniałam sobie o tych wszystkich
kłamstwach, które przygotowałam dla Josha, i przez chwilę pomyślałam, że nie mogę tego
zrobić, nie mogę go skrzywdzić - ani teraz, ani nigdy. Ale gdy tylko Dillon zniknął, Josh
odwrócił się i krzyknął:
- To prawda?!
- Josh, ja... Podszedł bliżej, a jego głos stał się bardziej stanowczy:
- JesteÅ› jednÄ… z nich? JednÄ… z nich?
- Josh...
Dziewczyna z Gallagher. Przez całe moje życie to określenie było szanowane i niemal
czczone, ale w ustach Josha brzmiało jak obraza. W tej krótkiej chwili przestał nagle być
chłopakiem z moich marzeń i stał się jednym z aptecznej hordy Dillona - knuł przeciwko
Annie i osądzał mnie, więc burknęłam:
- A jeśli tak, to co?
- Hm! - Pokręcił głową i popatrzył w ciemność. - Powinienem się domyślić.
Kopnął w ziemię, co robił już nieraz, a potem odezwał się, jakby mówił do siebie:
- Domowa szkoła... - Spojrzał na mnie. - A kim ja dla ciebie byłem? Jakimś
dowcipem? Kto z miejscowego zrobi debila? Czy...
- Josh...
- Nie, naprawdę chcę wiedzieć. A może tydzień działalności charytatywnej? Albo
miesiąc randkowania z chłopcem na posyłki? Czy...
- Josh!
- A może po prostu ci się nudziło?
- Tak! - krzyknęłam w końcu, żeby już to uciąć. - Dobrze, w porządku. Nudziło mi się
i chciałam sprawdzić, czy mi się upiecze, może być? Pan Solomon miał rację: najgorszą
torturą jest patrzeć, jak cierpi ktoś, kogo kochamy. Cofnął się i ledwo było go słychać, kiedy
powiedział:
- Może być.
Oboje zabrnęliśmy zbyt daleko i powiedzieliśmy zbyt dużo, ale wiedzieliśmy też, że
są powody, dla których dziewczyny z Gallagher nie umawiają się z chłopakami z Roseville.
Tyle że on nie wiedział, że te powody są tajne.
- Posłuchaj, ja jutro wyjeżdżam. - Nie mogłam pozwolić, by wdrapywał się na mur,
ani dziś wieczorem, ani kiedy indziej. - Chciałam się pożegnać. - Sięgnęłam do kieszeni po
kolczyki, które błyszczały w mojej dłoni jak gwiazdki z nieba. - Chyba powinieneś je wziąć.
- Nie. - Odsunął moją rękę. - Należą do ciebie.
- Nie. - Wcisnęłam mu je. - Wez, daj je DeeDee. Wyglądał na zdumionego.
- Myślę, że by jej się spodobały - dodałam.
- Dobrze, w porządku. - Z wymuszonym uśmiechem schował kolczyki do kieszeni.
- Trzymaj się! - Zrobiłam jeden krok i zrozumiałam, że należymy do dwóch różnych
światów. - Pamiętasz wolną wolę?
- No i? - Był zdziwiony, że o tym pamiętałam.
- Powodzenia.
Wolna wola. Użyłam swojej, żeby odejść, wrócić do życia, które było mi
przeznaczone i które wybrałam. Z daleka od chłopaka, który dokładnie uświadomił mi, co
traciłam. Miałam nadzieję, że nie odprowadzał mnie wzrokiem. Wyobrażałam sobie, że był
już za rogiem i nawet trochę mnie nienawidził, dzięki czemu budował coś na kształt mostu
nad przepaścią żalu. Szłam przez noc, nie oglądając się za siebie. Gdybym to zrobiła, to
pewnie zauważyłabym furgonetkę.
Rozdział 27
Na chodniku rozległ się pisk opon, poczułam zapach spalonej gumy, usłyszałam
wołanie i zgrzyt metalu o metal - to pewnie były drzwi. Moje oczy i usta zakryły czyjeś ręce,
tak jak kiedyś, gdy na innej ulicy inna para rąk pojawiła się nagle znikąd. Włączył mi się
autopilot i po sekundzie napastnik leżał już u moich stóp, ale to nie był Josh. Nie tym razem.
Oplotły mnie inne ręce, a wszędzie dookoła aż roiło się od pięści. Kopnęłam, trafiłam i
usłyszałam znajome: O kurczę, to bolało . Jednak zanim dotarło do mnie, co usłyszałam,
leżałam już na brzuchu w furgonetce, a jakiś ktoś wydał rozkaz:
- jedz!
Leżałam tak bez ruchu, wkurzona, bo chociaż pan Solomon od tygodni dawał nam
sygnały, że końcowy egzamin z tajnych będzie praktyczny, to nie zdawałam sobie sprawy, jak
dosłownie powinno się brać jego słowa, aż do czasu, gdy pan Smith zawiązał mi oczy i
skrępował ręce.
- Przepraszam pana, panie Moscowitz - wyjąkałam z poczuciem winy, że tak solidnie
go kopnęłam.
To była dopiero jego druga misja, a ja już przywaliłam mu w bebechy. A w dodatku
jestem pewna, że to typ osiłka.
Oddychał chrapliwie, a potem powiedział:
- Nie szkodzi. Nic mi... nie będzie.
- Harvey... - ostrzegł pan Solomon.
- A tak. Siedzieć cicho - rozkazał pan Moscowitz, dzgając mnie delikatnie w żebra.
Odniosłam wrażenie, że doskonale się bawił.
Ponieważ to był test, wiedziałam, że powinnam zachowywać się tak, jak mnie uczono:
leżałam na podłodze furgonetki, odliczając sekundy (dziewięćset osiemdziesiąt siedem,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]