[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się w nie nie zaplątać.
- Może jednak cię podsadzę?
- Nie! Dam sobie radÄ™.
- W takim razie do dzieła!
Oczy Ginny rozbłysły gniewnie, cofnęła się parę kroków. Potem wyrzuciwszy
lekko ramiona do przodu pobiegła w stronę pryczy. Skoczyła. Złapała się oburącz
S
R
za górne oparcie i podciągnęła w powietrzu, kierując ciało na środek łóżka.
Wylądowała z uczuciem triumfu i... w tym samym momencie spróchniałe deski
załamały się pod nią i Ginny spadła na dół.
ROZDZIAA ÓSMY
- Ratunku! - wrzasnął Bret, gdy deski, materac i Ginny zwaliły się na niego.
Pod wpływem obciążenia załamała się również jego prycza i wszystko wylądowało
na podłodze.
Oszołomiona Ginny wpatrywała się zdumionym wzrokiem w sufit, usiłując
złapać oddech. Gdy po paru sekundach dotarły do niej zduszone dzwięki,
zorientowała się, że wypadek przydarzył się nie tylko jej.
- Bret! - wykrztusiła, gramoląc się ze szczątek łóżka. Pospiesznie odrzuciła na
bok materac. - Bret, nic ci się nie stało? Powiedz mi, że nic ci nie jest!
Bret leżał uwięziony w połamanych deskach. Był w szoku, ale Ginny nie
spostrzegła żadnej rany. Podczołgała się bliżej. Ani śladu krwi. Mógł jednak
doznać wewnętrznych obrażeń.
Spojrzał na nią i powoli pokręcił głową. Otworzył usta, ale nie był w stanie
wydobyć z siebie żadnego dzwięku.
Ginny zaczęła wyciągać deski, odrzucając je za siebie.
- Tak mi przykro - piszczała uwalniając Breta. - Nie przypuszczałam, że to się
tak skończy... Nie sądziłam... Te prycze wyglądały tak solidnie... Nic ci nie jest?
Czemu nic nie mówisz?
- Mam mówić? - jęknął wreszcie Bret, masując pierś i brzuch. - Ledwo zipię!
- O Boże! Chyba cię jednak uszkodziłam - rozejrzała się po chatce w
poszukiwaniu pomocy. - Tu nie ma nawet telefonu. Czemu ten głupi właściciel go
nie zainstalował?
- Widocznie nie przypuszczał, że ktoś się tu włamie i przerobi łóżko na
S
R
trampolinę - wyjaśnił spokojnie Bret usiłując usiąść.
Ginny nie słuchała go.
- Nie możemy wezwać pogotowia. Dlaczego zatrzasnęłam kluczyki w
samochodzie? Jak mogłam być aż taką idiotką?
Bret jęknął i dotknął jej ręki.
- Może byś się tak uspokoiła kochanie i pomogła mi się stąd wydostać?
- No jasne! Zabieram się do roboty. - Niektóre deski, przybite do pryczy,
zwisały połamane tuż nad jej głową. Odepchnęła je na bok, robiąc przejście dla
Breta. Gdy już zdołała przysunąć się do niego wystarczająco blisko, wzięła go pod
pachy.
Z pomocą Ginny Bret złapał równowagę i powoli wygramolił się spod łóżka.
- Dziękujmy Bogu, że podłoga wytrzymała - wystękał prostując się ostrożnie.
Potem usiadł na podłodze obok Ginny. - W przeciwnym razie musielibyśmy
przeczekać noc pod wiatą.
- To sprawka termitów - powiedziała Ginny.
- Czułam, że ta prycza wygląda niepewnie.
- To czemu uparłaś się, żeby na nią wskakiwać?
- Bret spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Zapomniałam - odparła zadziornie, ale z oczu wyglądało jej przygnębienie.
Delikatnie położyła dłoń na ramieniu Breta. - Naprawdę nic ci nie jest? Może
jednak obejrzÄ™ twoje plecy?
Uklękła. Bret odwrócił się ostrożnie. Ginny podciągnęła mu bluzę szukając
obrażeń. Oprócz paru zadrapań z prawej strony, powstałych od uderzeń o deski,
gdy Bret uniósł rękę chroniąc głowę, plecy były całe. Ginny, nie mogąc się
powstrzymać, nachyliła się i pocałowała go w to miejsce.
Bret drgnął i gwałtownie wciągnął powietrze.
- Ginny...
- Przepraszam, Bret! Nie wiedziałam, że... - pospiesznie opuściła bluzę.
S
R
- Nic nie szkodzi. Mam jeszcze parę obolałych miejsc do całowania, ale nie
wydaje mi się, żebyś była do tego skłonna - powiedział oglądając się.
- Nie jestem skłonna? - spytała odwracając wzrok.
Oczywiście, że nie. Nie była przygotowana na taką poufałość. Nie wiedziała,
co robić. Przed chwilą zachowywała się wyniośle, potem wyjątkowo bezmyślnie i
proszę - co z tego wynikło?
- W żadnym razie. Powiedzmy szczerze, to fatalnie, że nie mieliśmy dzieci.
Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek będę mógł zostać ojcem.
Sens jego słów dotarł do Ginny po paru chwilach. Zaczerwieniła się.
Bret z lekkim uśmieszkiem odwrócił się i wskazał na lampę naftową.
- Całe szczęście, że się nie stłukła. W przeciwnym razie już byśmy płonęli -
znacząco uniósł brew. - Może powinienem wstąpić do ochotniczej straży pożarnej
miasta Webster. Mając z tobą bez przerwy do czynienia, warto poznać techniki
ratunkowe.
Ginny spojrzała na niego z obrażoną miną.
- Wiem, że to wszystko moja wina. Nie musisz mi tego wytykać.
Bret złagodniał. Wzruszył ramionami i jęknął z bólu, a Ginny znów poczuła
wyrzuty sumienia.
- Położymy materace przy piecyku. Od tego powinniśmy zacząć już przedtem.
- Ja to zrobię - Ginny zerwała się na nogi i przeciągnęła materace po
podłodze. Ułożyła je w pewnym odstępie obok siebie, potem wróciła po koce i po-
duszki.
Bret stanął na chwiejnych nogach. Popatrzył na posłania i powiedział kwaśno:
- Nie pozwolę ci oddalić się nawet o krok. Boję się, że jeśli będziesz chciała
w nocy dorzucić drew do pieca, osmalisz mi włosy.
- Chwileczkę... - Ginny złapała się za głowę.
- Daruj sobie - Bret niezgrabnie ukląkł i ułożył materace jeden na drugim. -
Będziemy spali razem. Jest dostatecznie szeroko, by było nam wygodnie, nie
S
R
mówiąc już o cieple.
Ginny zdawała sobie sprawę, że opór nie ma sensu, starała się jednak odwlec
nieuniknione.
- Może zrobiłabym ci zimny okład na żebra, albo...
- Nie, Ginny. Nie trzeba. Chodzmy już spać. - Położył się i poczekał, aż
okryje go kocem.
Gdy z ociąganiem kładła się obok, Bret uchylił rąbek koca.
- Może nie w ten sposób spaliśmy ze sobą po raz pierwszy - powiedział - ale
wierz mi, tym razem będzie zupełnie inaczej.
No pewnie! Z trudnością przychodziło jej bliskie obcowanie z Bretem, a
wspólne spanie - nawet platoniczne - powinno wydawać się Ginny czymś prze-
rażającym. Przypomniała sobie te osiem miesięcy, gdy po przebudzeniu sięgała
ręką, by sprawdzić, czy Bret leży obok. Teraz przynajmniej mogła mieć pewność.
Popatrzyła, mu w oczy, lecz nie umiała ukryć tęsknoty.
- Ginny... - poderwał się Bret.
- W porządku - odparła klękając na materacu.
- Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Bret wahał się przez moment, potem przechylił się na bok, czekając aż Ginny
położy się tyłem do niego. Objął ją. Ginny wtuliła się w ciepłe ramię Breta. Nie był
[ Pobierz całość w formacie PDF ]