[ Pobierz całość w formacie PDF ]
który sprawiał wrażenie opanowanego. Jego twarz była równie kamienna jak twarz Mendeza.
- Masz przyjaciela, a raczej znajomego, jeśli nie lubisz słowa przyjaciel, z którym, jak
widzieli świadkowie, grałeś w bilard...
- O co, do jasnej cholery, w tym wszystkim chodzi? Grałem w bilard z połową
Meksykanów w Baltimore!
- Daj mi skończyć, to poważna sprawa. Jeden z twoich przyjaciół o nazwisku Paco
Callado uciekł z więzienia, zanim została wpłacona kaucja. Kiedy twoje nazwisko pojawiło
się w tym dochodzeniu, sprawę skierowano do mojego wydziału.
- Panie pułkowniku, czy muszę wysłuchiwać tych bzdur? - zapytał Chucho,
odwracając się do Troya plecami. - Czy ta sprawa nie została wyjaśniona dawno temu? Kiedy
przyjmowano mnie do pracy w ochronie? Czy musimy zaczynać wszystko od początku?
- Nie, nie musimy - powiedział stanowczym głosem McCulloch. - Może pan wracać
do swojej pracy, kapralu.
Podszedł do okna, patrząc przez nie, aż usłyszał, że drzwi się zamknęły. Pózniej
spojrzał Troyowi prosto w oczy.
- Kapral ma rację, ta sprawa została zamknięta. Jeśli pańscy ludzie uważają, że należy
do niej powrócić, to proszę go stąd przenieść, gdyż ja nie zgodzę się na ingerencję w
działalność mojej grupy. Czy to jasne, poruczniku?
- Bardzo jasne, pułkowniku. Złożę generałowi raport ze wszystkiego, co pan
powiedział.
- Niech pan to zrobi, poruczniku Harmon. A teraz proszę się stąd wynieść.
Troy wyszedł. Nie dowiedział się wprawdzie nic nowego o złocie, ale przynajmniej
poznał pułkownika i był pewien jednej rzeczy. Nie było mu dane zostać jego wiernym
przyjacielem. Uśmiechnął się na myśl o tym, wsiadł do dżipa i opuścił parking. Nie żywił do
pułkownika żadnych pozytywnych uczuć; był on wojskowym skurwysynem w każdym calu.
Z pewnego powodu pułkownik również nie darzył go ciepłymi uczuciami. Stało się to jasne w
chwili, kiedy przekraczał próg jego gabinetu. Pózniej, kiedy pułkownik stracił panowanie nad
sobą, był bliski powiedzenia czegoś, ale powstrzymał się. Co chciał powiedzieć?
ROZDZIAA 6
Czarnuch! Tak powiedział do siebie pułkownik McCulloch, gdy drzwi zamknęły się
za Troyem. Wyszeptał to tak cicho, że nikt, kto byłby oddalony od niego na więcej niż stopę,
nie usłyszałby tego. Mimo to wyraz ten brzmiał wściekłością.
Prawie tak go nazwałem, pomyślał, prawie powiedziałem to na głos. Ale nie zrobiłem
tego i to jest najważniejsze. Rozwścieczył mnie, tak wszedł mi za skórę. Ten bękart nie
zmieszałby mnie z błotem bardziej, nawet gdyby robił to celowo...
Stanął w miejscu, koncentrując się przez chwilę na tej myśli, pózniej odwrócił się do
okna i patrzył, jak porucznik wychodzi z budynku i wsiada do dżipa. Czy to możliwe, czy
istnieje jakiekolwiek, choćby najmniejsze prawdopodobieństwo, że robił to celowo? Czyżby
w końcu się do niego dobrali? Dwukrotnie w przeciągu ostatnich dwóch tygodni miał
wrażenie, że jest śledzony, ale nigdy nie udało mu się potwierdzić tych przypuszczeń. Za
każdym razem, kiedy zjeżdżał z codziennej trasy dom - jednostka, zatrzymywał się. jadący za
nim samochód. To nie miało żadnego znaczenia. Dwa lub trzy samochody mające łączność
radiową mogły się z łatwością wymieniać i śledzić go bez jego wiedzy. Pozostaje jeszcze
problem domu. Kiedy to było? Cztery dni temu. Właśnie wtedy miał uczucie, że ktoś był w
jego mieszkaniu i grzebał w papierach. %7ładnego dowodu - po prostu wrażenie, że ktoś wyjął
dokumenty i włożył je z powrotem. Wszystkie trzy zapałki były na swoim miejscu, we
frontowych i tylnych drzwiach oraz w garażu. Mimo to czuł, że ktoś tam był. A może stawał
się paranoikiem obsesyjnie myślącym o zbliżającym się terminie? Lepiej, żeby był
paranoikiem, to był jedyny sposób, aby do samego końca być czujnym. Uwierzyć, że
nadchodzi najgorsze - przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności, a pózniej cieszyć się, że nie
nadeszło. Cóż więc, gdyby ktoś był w moim domu? Co z tego, że śledziliby mnie i wiedzieli,
że kupowałem złoto? Jaki byłby ich następny ruch? Odpowiedz na to pytanie była oczywista;
sam często zajmował się tego typu sprawami. Normalną procedurą byłoby rozpoczęcie
wnikliwej analizy podejrzanego przy pomocy kogoś, kto pod jakimś pozorem musiałby się do
niego zbliżyć. Na samą myśl o tym poczuł chłód na karku. Czy ten porucznik mógł być
właśnie tym podstawionym? Czy możliwe, że przesłuchanie było tylko przykrywką dla
wejścia do jego biura i zmuszenia go do rozmowy? Właściwie - dlaczego nie? Być może ten
czarnuch był bystrzejszy niż można by sądzić po jego wyglądzie.
Ale to było bez znaczenia, powiedział do siebie, to nie miało żadnego znaczenia.
Chciał po prostu zapomnieć, że to wszystko w ogóle miało miejsce. Nawet jeśli jego
podejrzenia były słuszne, nie było nic, co mógłby zrobić. Musiał zachowywać się normalnie,
postępować zgodnie z rutyną. Pozostawało jeszcze tylko kilka dni. Nie wolno mu było zrobić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]