[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nic, sir. Sami tego nie rozumiemy, ale takie są fakty: otworzyliśmy bez problemów
skrzynkę rozdzielczą, ale wewnątrz nie było niczego. Ani generatora, ani żadnego scalaka,
nic, poza rozgałęzieniem przewodu do następnego działa. To nie miało sensu, więc
odszukaliśmy następną działobitnię i powtórzyliśmy całą operację. Dlatego to tak długo
trwało. Tam było to samo, sir. %7ładnej elektroniki czy urządzeń, tylko rozgałęzienie do
następnego działa.
- Chce pan mi powiedzieć, że te działa to... po prostu atrapy?
- Te, które sprawdziliśmy, z całą pewnością. Chciałbym obejrzeć jeszcze klika.
-Porucznik Razin odnalazł następny pierścień dział. Może tam będziemy mieli więcej
szczęścia.
- A może i nie... - Rob ciężko opadł na najbliższe krzesło, próbując dojść do siebie i
do ładu z sytuacją. Atrapy? Przecież sam widział, jak prowadziły ogień... zaraz, naprawdę to
widział...? Uniósł głowę i stwierdził, że technicy wciąż czekają na rozkazy, przypatrując mu
się w milczeniu.
- Dobra, otwórzcie jeszcze dwa, ale to wystarczy. I proszę zameldować, jak tylko to
zrobicie - polecił i znów pogrążył się w myślach.
Co naprawdę widział owego dnia, gdy Oinn odpierali w teorii atak Blettr? Widział
potężne instalacje i holograficzną projekcję bitwy, słyszał raporty ze stanowisk ogniowych,
czuł przepływającą energię i widział efekty jej użycie: zorza polarna stojąca w płomieniach.
- Pierdolone skurwysyny! - stwierdził nagle głośno. - Znowu im się udało!
Dłuższy czas siedział w milczeniu, analizując kolejno fakty i ignorując wszystko, co
się wokół działo. Dotarł doń dopiero głos Groota, gdy sierżant dotknął jego ramienia.
- Naukowcy wylądowali. Samoloty kołują do terminalu.
- Doskonale, jak tylko maszyny uzupełnią paliwo, wsadzić do pierwszego całą załogę
bazy poza dyżurnymi kontrolerami z wieży oraz wszystkich naszych ludzi poza drużynami
Alfa, Beta i Delta. Jak tylko się załadują, mają natychmiast startować. Gdzie trupy Oinn?
- Zebrani w ich kwaterach.
- Dobrze, przyprowadz naukowców tutaj, gdy wysiądą.
Zespół składał się z dwunastu ludzi pod kierownictwem niestrudzonego profesora
Tillemana. Poza nim Rob rozpoznał jeszcze doktora Lukoffa, ale nie miało to większego
znaczenia. Tilłeman dobierał ludzi, a do profesora Rob miał pełne zaufanie. Wszyscy ledwie
powstrzymywali się od zacierania rąk i innych objawów radości, gdy sierżant wprowadził ich
do centrum. Natychmiast rzucili się do rozmaitych urządzeń, ale zanim dopadli któregoś,
powstrzymał ich stanowczy głos Roberta:
- Proszę o chwilę uwagi; proszę pracować w rękawiczkach i rozbierać tylko to, co na
pewno złożycie z powrotem...
- Wiemy, pułkowniku - przerwał mu Lukoff. - Wszystko to mówiono nam już na
odprawie przed startem.
- To bardzo dobrze, a teraz mówi się wam jeszcze raz. To wojskowa operacja i bardzo
ważne jest przestrzeganie limitów czasowych: macie dokładnie godzinę na badania, łącznie ze
złożeniem wszystkiego do kupy. Nie może zostać ani jedna część nie na miejscu, nic, co by
świadczyło o waszej tu obecności. Mamy zamiar co prawda wysadzić to wszystko, ale nigdy
nic nie wiadomo. Proszę zaczynajcie, a pana, profesorze Tilleman, chciałbym poprosić na
chwilę.
- Wspaniale. - Spokojny zwykle naukowiec był wyraznie podniecony. -
Niepowtarzalna okazja.
- Odkryliśmy kilka ważnych faktów, o których chciałbym, żeby pan wiedział przed
rozpoczęciem badań. Ekipa techników otworzyła już skrzynkę rozdzielczą jednego z dział.
- Doskonała wiadomość! Gdzie zawartość?
- Nigdzie. Zawartość nie istnieje; te działa to atrapy niezdolne do niczego, poza
robieniem dobrego wrażenia.
Tilleman zamrugał gwałtownie, potrząsnął głową i stwierdził ostrożnie:
- Wydaje mi się, że nie rozumiem.
- A mnie się mocno wydaje, że znów daliśmy się zrobić w balona. Bitwa, której
byliśmy świadkami, nie rozegrała się; działa są atrapami, więc nie mogły strzelać, a skoro tak,
to nikt nie próbował nikogo przed niczym powstrzymać. To, co widzieliśmy i czuliśmy oraz
zakłócenia atmosfery były jedynymi praktycznymi skutkami tej walki. Wydaje mi się, że
wyłącznym celem tej bazy było spowodowanie tych zakłóceń i wywołanie malowniczych
efektów na zorzy polarnej. Nie licząc naturalnie wrażenia, jakie miało wywrzeć na nas.
- To niemożliwe! Cała ta instalacja nie może być atrapą! Sam pan był na Księżycu i
widział fortecę Blettr!
- Byłem i widziałem. Nasze obserwatoria potwierdzały jej zbliżanie się, ale Oinn
zamarkowali bitwę, by uzyskać naszą współpracę. Zaczynam poważnie wątpić, czy w ogóle
toczy się jakaś wojna w galaktyce. Powiedziano nam już tyle kłamstw, że trudno wierzyć w
cokolwiek, na co nie mamy dowodów. A dowodem jest brak urządzeń umożliwiających
jakiekolwiek działanie tej cudownej broni, która niby to ocaliła Ziemię przed inwazją.
- Tak... w tym jest sporo racji... Cóż, tym bardziej istotne jest teraz, byśmy mogli
dokładnie zbadać te urządzenia. Będziemy musieli mieć więcej czasu...
- Niemożliwe. Rozkład jazdy jest dokładnie opracowany i musimy go ściśle
przestrzegać.
- Jestem pewien, że da się go trochę uaktualnić...
- Profesorze - głos Roberta był cichy, ale w niczym nie zmieniało to jego wyrazistości.
- Być może to do pana jeszcze nie dotarło, więc powiem otwarcie: żebyście mogli tu teraz się
znalezć, oddział szturmowy musiał zabić wszystkich obcych, których zastaliśmy w bazie.
Ludzie będą stąd ewakuowani, a baza zostanie wysadzona w powietrze. Nikt nie może
wiedzieć, jaki był prawdziwy przebieg wydarzeń, gdyż wtedy Denver będzie skromną
przestrogą. Jest już oficjalna wersja, która zostanie przedstawiona Oinn, ba, nawet mamy
trupa, na którego spadnie odpowiedzialność; jeden z naszych został zabity w czasie ataku.
Wersja ta głosi, że człowiek ten zwariował po stracie rodziny (a faktycznie pochodzi z
Denver) i uciekł z jednostki, a był w oddziałach specjalnych. Ukrył się na pokładzie samolotu
transportowego i spowodował jego przymusowe lądowanie, w wyniku którego maszyna
uległa zniszczeniu, i dostał się tutaj. Mając broń i doświadczenie, wdał się w walkę z Oinn,
został zabity i ginąc, wywołał wybuch. Zniszczenia były tak duże, że jedyne, co mogły zrobić
ekipy ratunkowe, to ewakuować pozostałych przy życiu. Niestety obcy zginęli wszyscy, bo
wywołał niewielki wybuch atomowy. Gdy Oinn przybędą, zastaną tu wyłącznie moich ludzi
przeszkolonych w tym, co i jak mówić. Rozumie pan teraz, dlaczego nie możecie tu być ani
minuty dłużej niż to zaplanowano?
- Całość... to szaleństwo... ryzyko...
- Jest ogromne, ale tego, co się stało, nikt już nie zmieni. Pozostało nam jedynie
wykonać ten plan do końca, najlepiej jak potrafimy i zgodnie z nim... - przerwał na widok
sierżanta.
- Pierwszy samolot załadowany i gotów do startu - zameldował Groot, podchodząc do
nich. - Teraz właśnie kołuje na pas startowy.
- Doskonale. Przygotuj drugi tak, by... - zaczął Rob, ale nagłe pojawienie się Daniłowa
w otwartych drzwiach przerwało mu ponownie.
- Kłopoty - poinformował ich Rosjanin. - Pierwszy samolot nie może wystartować.
Stoi na pasie.
- Dlaczego?
- Zobacz sam.
Rob podbiegł do okna i zamarł. Na końcu jasno oświetlonego pasa startowego stał
biały boeing 747 z pracującymi silnikami, ale bez ruchu. Powód tego bezruchu był kilkaset
jardów przed nim.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]